Doszliśmy do ściany. Na drogach nie będzie bezpieczniej bez poważnych zmian
Policja podsumowała trzy pierwsze kwartały 2018 r. pod względem zdarzeń na polskich drogach. Względem roku 2017 wszystkie wskaźniki pozostają niemal bez zmian. To oznacza, że bezpieczeństwa nie da się już poprawić bez sięgania po radykalne środki.
2018, czyli plateau
Od początku stycznia do końca września 2018 r. na polskich drogach doszło do 23 287 wypadków, w których zginęło 1998 osób, a 27 670 zostało rannych. W zestawieniu z porównywalnym okresem roku 2017 oznacza to odpowiednio spadek o 1,5 proc. pod względem liczby wypadków, wzrost o 1,1 proc. w ofiarach śmiertelnych oraz spadek o 3,9 proc. rannych. Jednocześnie o 0,9 proc. wzrosła liczba kolizji - do 316 833.
Liczby pokazują, że sytuacja właściwie nie zmieniła się od r. 2017. Z jednej strony może być to powód do zadowolenia. W końcu rok 2017 okazał się najbezpieczniejszy od czasu popularyzacji motoryzacji w naszym kraju. Z drugiej jednak strony wystarczy sięgnąć do danych z państw Unii Europejskiej, by stracić dobry humor.
W zestawieniu liczby śmiertelnych ofiar wypadków w latach 2001-2017 jesteśmy w czerwonej strefie. Przy europejskiej średniej wynoszącej -54 proc. Polsce udało się osiągnąć spadek wynoszący 49 proc. Co więcej, zajmujemy ostatnie miejsce w najbardziej reprezentatywnym porównaniu. Mowa o zestawieniu, na potrzeby którego wyliczono liczbę śmiertelnych ofiar wypadków na miliard kilometrów przejechanych zarejestrowanymi w danym kraju samochodami. Polska jest tu najgorsza z wynikiem wynoszącym 14,5. W tym zestawieniu średnia dla Unii Europejskiej to 5,9.
Jeśli pod względem bezpieczeństwa mamy choćby przebić się do środka europejskiej stawki, konieczne są poważne zmiany
Zmienić, ale co?
– Przede wszystkim musi pojawić się prawdziwa dbałość o bezpieczeństwo na drogach, bo dziś tylko się ją udaje – mówi Wirtualnej Polsce Sylwester Pawłowski z projektu edukacyjnego Świadomy Kierowca. – Politycy właśnie rozdali dzieciom 3 miliony odblasków, choć nieco wcześniej 1,5 mln odblasków rozdało PZU, a większość dzieci ginie nie na poboczach dróg, tylko w samochodach prowadzonych przez dorosłych. Mamy do czynienia z działaniami nieefektywnymi, zbyt często pozbawionymi sensu. By na drogach było bezpieczniej, nie trzeba powoływać żądnej nowej organizacji. Nie trzeba też wyważać otwartych drzwi. W raportach NIK-u i Banku Światowego na temat bezpieczeństwa na polskich drogach znajdziemy podpowiedzi na temat tego, co zrobić. Wystarczy działać, bo samo się bezpieczniej na drogach nie zrobi – dodaje Sylwester Pawłowski.
W 2013 r. Bank Światowy, który przyglądał się kwestii bezpieczeństwa na drogach w Unii Europejskiej, zaopiniował kilka rozwiązań, które jego zdaniem poprawiłyby sytuację. Wśród nich znalazło się rozszerzenie edukacji drogowej w szkołach, zwiększenie liczby funkcjonariuszy policji obecnych na drogach oraz liczby fotoradarów, poprawa stanu infrastruktury drogowej, a także podwyższenie wysokości mandatów.
Rzeczywiście, w Unii Europejskiej ze świecą można szukać kraju, w którym mandaty są tak niskie. Za przekroczenie prędkości o 20 km/h otrzymamy w Polsce mandat w wysokości od 50 do 100 zł i 2 pkt. karne. We Włoszech za podobne wykroczenie otrzymamy karę w wysokości 170 euro (730 zł), we Francji 135 euro (580 zł), w Hiszpanii 100 euro (429 zł), w Chorwacji 65 euro (279 zł), a w Niemczech 35 euro (150 zł). Za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o więcej niż 50 km/h mandat wynosi u nas 500 zł. Tymczasem w Austrii zapłacić można do 2180 euro (9,4 tys. zł), we Francji 1500 euro (6,4 tys. zł), w Holandii 660 euro (2,8 tys. zł), w Chorwacji 400 euro (1,7 tys. zł), a w Niemczech 240 euro (1 tys. zł).
Oczywiście trudno byłoby wymagać, by polskie mandaty plasowały się w górnej części europejskiej tabeli, ale trzeba przyznać, że na przestrzeni lat kary straciły atut odstraszania. Warto byłoby też rozważyć uzależnienie kar za najpoważniejsze przewinienia od zarobków.
Liczną grupą ofiar zdarzeń drogowych są w Polsce piesi. W 2017 r. stanowili oni aż 30 proc. ofiar śmiertelnych, choć sami spowodowali 7,3 proc. spośród wszystkich wypadków. Należymy do nielicznego już grona państw Unii Europejskiej, w których pieszy ma na przejściu pierwszeństwo dopiero w momencie wkroczenia na jezdnię. Kiedy w 2015 r. mówiło się o zmianie przepisów, byłem temu przeciwny. Od tamtego czasu zwiększyła się jednak świadomość kierowców, a najbliższa przyszłość powinna przynieść poprawę oświetlenia przejść dla pieszych. Warto więc nakreślić perspektywę czasową zmiany prawa i odpowiednio przygotować do tego tak infrastrukturę, jak i zmotoryzowanych.
Racjonalizacja przepisów i działań policji, praca nad infrastrukturą oraz edukacja już od najmłodszych lat mogą przynieść znaczną poprawę. Problem w tym, że kierowcy, przynajmniej póki ich samych lub ich bliskich nie dosięgnie tragedia, wolą, by wszystko pozostało po staremu. Politycy doskonale o tym wiedzą i wolą ich nie drażnić. W końcu to potężna grupa dorosłych Polaków, którzy mogą dać wyraz swojemu niezadowoleniu w wyborach.