Test: Harley-Davidson Street Bob - kupujesz silnik, reszta jest w gratisie
W końcu nadszedł ten moment – do Street Boba zamontowano jeszcze większą, bo mającą już 117 cali (po naszemu: 1,9 l) jednostkę napędową. I to jest główny powód, dla którego warto rozważyć ten jednoślad. Tutaj kupuje się silnik, który żyje, oddycha, a jego wydech stanowi zagrożenie pożarowe.
Street Bob może być postrzegany jako ten otwierający gamę cruiserów model, ale nadal waży ponad 293 kg i zmiata jeźdźca z powierzchni ziemi momentem obrotowym. Charakterystyczna jest dla niego kierownica mini-ape. Na początku pozycja wydaje się strasznie dziwna, jakby zaprojektowana dla osoby mającej ultradługie ręce oraz krótkie nogi. Na szczęście dostępne są opcjonalne, dłuższe podnóżki. Manewrowanie nie jest aż tak skomplikowane, jak na tak ciężki motocykl (masa jest bardzo nisko), ale nie ułatwia go brak regulacji klamek i sprzęgło, które wymaga naprawdę mocnego ucisku.
W przypadku poprzednika zapewne napisałbym, że ultramocnego kopniaka wymaga wbicie pierwszego biegu. Nie tym razem. Dotychczas dźwięk, jaki pojawiał się przy tej operacji przypominał uderzenie łopatą w metalowy słupek, lecz teraz jedynka wchodzi pewnie, cicho, powiedziałbym nawet cywilizowanie.
Może to uśpić czujność. Tak samo jak zamontowanie płaskiego filtra powietrza, który w przeciwieństwie do poprzednika nie wbija się w kolano. Czyżby Harley stał się w końcu cywilizowany? No nie do końca – chwila nieuwagi z trzymaniem prawej stopy pod złym kątem i mamy przypalone obuwie.
Być może pozycja z tą kierownicą nie do końca mi leży, ale nowy silnik… wow – można kupić Harleya tylko dla niego i doskonale bym to rozumiał. Zaczyna się już od momentu odpalenia, kiedy dwa cylindry bujają całym Street Bobem. Dźwięk jest brutalny, ale nie męczący. Wbijam (bardziej cywilizowaną) jedynkę i ruszam.
Tak naprawdę mógłbym operować tylko biegami 2 i 3, bowiem jednostka jest fenomenalnie elastyczna. To w końcu 156 niutonometrów – czyli mniej więcej tyle ile ma autko miejskie z turbo ważące jakieś 700-800 kg więcej. I to wszystko dostępne jest przy 2750 obrotach na minutę, czyli w połowie zakresu. Naprawdę, zmiana biegu to tutaj opcja, a nie wymóg.
Jednak komuś w Harleyu zapaliła się lamka ostrzegawcza, bo przy takiej liczbie niutonometrów nie trzeba wiele, by wywinąć orła. Dlatego zainstalowano trzy tryby jazdy (trasa, sport i deszcz). I nie ma co ukrywać, że są one niezwykle przydatne, bo nie trzeba dużo, by na wilgotnym asfalcie odczuć uciekanie tyłu. Do tego Street Bob ma już ABS działający w zakręcie, czujniki ciśnienia powietrza w oponach oraz port USB-C. Street Bob wjechał w czasy współczesne.
I co ciekawe, obecność trybu sport nie jest czymś na wyrost. Może i przez 95 proc. czasu będziecie sobie "pyrkać" na trzecim biegu, tak kiedy już odkręcicie manetkę, przeżyjecie szok, ponieważ uderzenie (choć użyłbym bardziej wulgarnego słowa) mocy jest tak przepotężne, że nie wiadomo czego się trzymać (chociażby przez wspomniane podnóżki, przez co kolana są nieco nad bakiem).
Tylko z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że bak ma 13,2 l, a spalanie to około 6 l/100 km przy spokojnej jeździe. Czyli tyle, ile wciągnęłoby miejskie auto. I tyle samo co miejskie auto Street Bob kosztuje – na początku sierpnia 2025 roku jest to 80 tys. zł.
Street Bob zachwyca bezsensownością i 117-calowym silnikiem. Naprawdę rozumiem, że można się w nim zakochać. Rodzi się jednak pytanie – czy Harley-Davidson dalej będzie utrzymywał tradycje montowania coraz większych silników? Następny taki krok dla Street Boba wydaje się po prostu niemożliwy do osiągnięcia.