Test: Harley-Davidson Street Glide - mi to wystarczy
Rok po nowym CVO w sprzedaży pojawiła się też zwykła wersja nowego Harleya-Davidsona Street Glide’a. Dla mnie oznaczało to możliwość przypomnienia sobie, jak bardzo kocham baggery, ale też pozwoliło mi utwierdzić się w tym, jak mocno zmienił się Harley pozornie niczego nie zmieniając. Fani maszyn z Milwaukee powinni być szczęśliwi.
Patrząc na najnowsze premiery Harleya-Davidsona i politykę firmy od czasu, gdy stery przejął Jochen Zeitz, bez przerwy jestem pod wrażeniem, że Niemiec (który wcześniej zbudował potęgę Pumy) tak dobrze odnajduje się w zupełnie nowej branży. I to jeszcze w tak specyficznej jej niszy. Nie było tajemnicą, że amerykańska firma miała spore problemy, skreślono więc projekty, które co prawda miały otworzyć markę na nowych klientów, ale nie gwarantowały zysków, a zamiast tego skupiono się na tym, co Harley-Davidson robi najlepiej i z czego jest najbardziej znany.
Cruisery, baggery, wielkie turystyki - takich motocykli chcą klienci marki z Milwaukee. Ale zarazem chcą, aby wydając na nie spore pieniądze, dostawali dobrą jakość. A jak wiadomo, z tym bywało różnie. Dlatego wygląda na to, że kluczem do sukcesu jest tworzenie motocykli, które z jednej strony są wielkimi, typowymi Harleyami, a z drugiej mechanicznie i elektronicznie wyznaczają standardy w swojej klasie.
I tak właśnie jest w przypadku nowej odsłony modelu Street Glide. Harley podszedł do tematu w taki sposób, że już rok temu motocykl ten zadebiutował w wersji CVO. Amerykanie postawili sprawę jasno - jeśli jesteś w stanie zapłacić więcej, to nie tylko dostaniesz lepiej wyposażoną wersję, ale też znajdzie się ona w twoim garażu rok wcześniej. Motocykl ten zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, ale jego cena 48 840 euro, czyli ok. 210 tys. zł przy aktualnym kursie, po prostu zwala z nóg.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowe Porsche 911 GTS (2024) - hybryda, ale tylko dla osiągów
Poproszę taniej
Sezon później i do salonów marki z Milwaukee wjechała nowa generacja standardowego Street Glide’a. W skrócie - jest to ten motocykl, który wcześniej zobaczyliśmy w wersji CVO, jednak z nieco mniejszym silnikiem, gorszym audio i oczywiście mniej wyszukanymi malowaniami. Tak, wzory CVO (szczególnie na ten rok) wyglądają świetnie, ale w "standardzie" Street Glide kosztuje 33 200 euro (143 tys. zł). Oczywiście nadal sporo, ale zdecydowanie mniej niż odmiana CVO.
Rozumiem, iż Harleya nie kupuje się rozumem tylko sercem. Rozumiem, że malowanie jest ważne, bo estetyka maszyny jest równie kluczowa jak jego strona mechaniczna i praktyczna. Rozumiem też próżną chęć posiadania topowej odmiany, choćby po to, żeby mieć największy dostępny seryjnie silnik Harleya. Jednak teraz trochę uciszę serce i poproszę mózg o analizę i trzeźwą ocenę.
117 cali sześciennych, czyli 1923 cm3 to nadal imponująca wartość. Przekładając to na użyteczne wartości, oznacza to 106 KM przy 4600 obr./min i 176 Nm przy 3250 obr./min. Jest to o 11 KM i 13 Nm mniej niż w przypadku Milwaukee-Eigh w rozmiarze 121, ale tłumacząc to "na nasze" i tak osiągi są świetne i trudno mi uwierzyć, że ktoś stwierdzi, że jego "zwykły" Street Glide ma za mało "pary".
Moment obrotowy jest potężny, a przyspieszenie jest świetne. Oczywiście taka liczba niutonometrów zapewnia też wzorową elastyczność. Motocykl jedzie na każdym biegu i jest szybszy niż można by się spodziewać po motocyklu, który z płynami waży 368 kg.
Jednak ponownie, tym co najbardziej mi imponuje w ogromnym silniku Harleya-Davidsona, jest to, jak kulturalnie on pracuje mimo dwóch wielkich cylindrów. Do tego dostajemy amortyzowane podesty pod stopy i efekt jest rewelacyjny. Zachowano charakter Harleya, ale podczas jazdy jest pełen komfort i widać, że mimo klasycznej powierzchowności mamy do czynienia z efektem wytężonej pracy inżynierów.
Ulica głównie w nazwie?
Street Glide jest tym modelem baggera od Harleya, który ma być bardziej miejski. Jednak w rzeczywistości nie do końca tak jest. Ok, zawieszenie to kolejny spory krok na przód amerykańskiem marki w ostatnich latach. Podczas jazdy w ogóle nie czuć wspomnianej ogromnej masy motocykla, a motocykl (oczywiście jak na ten rozmiar i kilogramy) jest zaskakująco zwinny. Co ważne - nie jest kojarzone z USA "budyniowe" zawieszenie, które buja, ma być maksymalnie miękkie, ale przy tym nie daje pewności jazdy. O nie, tu jest inaczej.
Oczywiście nadal nie nazwę go sportowym, ale aby zapewnić wspomnianą zwinność i dobre prowadzenie maszyny, bywa twardziej, niż się spodziewałem. Pokonywane progi zwalniające czy dziury czuć wyraźnie za każdym razem.
O tym, że Harley-Davidson Street Glide lepiej czuje się jednak na trasach, niż w mieście, świadczą jego spore rozmiary - jest długi (2410 mm) i szeroki (975 mm) - ale też to, że podczas powolnego toczenia się przez korki silnik mocno się grzeje. I jest jeszcze coś. Na trasie przy drogach jednopasmowych spalanie potrafi się zamknąć w imponującej wartości 3,7 l/100 km. Natomiast w mieście ogromny amerykański silnik zużyje bez problemu ponad dwa razy więcej. Zatem mimo tego, że nawet korkach nie prowadzi się źle, to zecydowanie woli dalsze wycieczki, tym bardziej, że zbiornik mieszczący 22,7 l paliwa spokojnie zapewni ponad 500 km zasięgu, a wygodne siedzisko oznacza, że nie będzie to męcząca jazda.
Skoro piszę o baggerze i dalszych wyjazdach nie mogę nie wspomnieć o samych kufrach. Z jednej strony brawo dla Harleya za poszerzenie i atrakcyjne wyprofilowanie ich. 69 l pojemności pozwala już na sporo. Z drugiej w przypadku amerykańskiej marki zawsze mam ten sam problem - kufry przykręcane są na śruby i nie mają żadnych uchwytów. Łatwe zdjęcie ich i zaniesienie jak walizek byłoby tym, o czym marzę.
Styl i nowoczesność
Harley-Davidson Street Glide nie tylko swoim silnikiem pokazuje, że zachowując klasyczny wizerunek oferuje nowoczesną technologię. Tak też jest w kwestii elektroniki. Zegary już całkowicie zastąpiono jednym dużym ekranem dotykowym. 12,3-calowy wyświetlacz ma rozbudowany system multimedialny, który obsługuje Apple CarPlay.
Nie zabrakło też wyboru trybów jazdy, które zmieniają reakcję na gaz, hamowanie silnikiem, pracę ABS-u i kontroli trakcji (w obu przypadkach uwzględniających jazdę w zakręcie). Dostępne opcje to Road, Sport, Rain i Custom (pozwalający dostosować ustawienia do swoich preferencji).
Wszystko to (wraz z głośnikami systemu audio i lusterkami) schowane jest za klasyczną owiewką typu batwing. Standardowo Street Glide wykończony jest chromem, bardzo dużą ilością chromu. Jest więc tak harleyowo i amerykańsko, jak się tylko da. Zresztą opcjonalne czarne wykończenie też prezentuje się stylowo i klasycznie.
To właśnie jest to, co jest godne pochwały w najnowszych Harleyach. Z jednej strony nie straciły nic ze swojego stylu oraz charakteru, a z drugiej udało się usunąć sporą część problemów, które nie licowały z tak drogimi motocyklami. Na pełną ocenę jakości i trwałości trzeba jeszcze poczekać, ale odczucia z jazdy są teraz dużo bardziej komfortowe i nie ma się już wrażenia jeżdżenia na motocyklu, który John za pomocą młotka zbił z tego, co znalazł w kącie fabryki. Brawo!
Sam Harley-Davidson Street Glide to może najbardziej miejski model w tej części katalogu marki z Milwaukee, ale nadal jest to dział nazwany Grand American Touring, a to wyraźnie mówi nam, że jego środowiskiem naturalnym nie są ulice, a trasy i dalsze wycieczki. Dla mnie w zupełności wystarczający. Tak, CVO to CVO, ale jeśli chcesz wydać "jedynie" dużo pieniędzy, a nie potwornie dużo, to standard na pewno nie zawiedzie. A pozostałą kasę można przeznaczyć na paliwo. Nic tylko puścić swoją ulubioną playlistę i ruszyć przed siebie.