Używany diesel z Niemiec? Nie, dziękuję
Wygląda na to, że ogólnoeuropejska dyskusja na temat szkodliwości diesla zaczyna przebijać się również do świadomości Polaków. I to nie tylko tych kupujących nowe samochody.
Na Zachodzie Europy trend jest wyraźny i widoczny gołym okiem. Ze statystyk stowarzyszenia ACEA wynika, że o ile jeszcze w 2011 r. nowe "ropniaki" miały 56-proc. udział w całym rynku motoryzacyjnym to pierwsze szacunki za 2018 r. mówią o poziomie 40 proc.
Za tak szybkim spadkiem popytu stoi oczywiście kilka czynników, choć bez wątpienia wszystkie mają swoje źródło w aferze z manipulowaniem emisją spalin, jaka wybuchła w 2015 r. Chwilę później pojawiły się badania dowodzące, że to, co wydobywa się z rur wydechowych takich aut jest szkodliwe dla naszego zdrowia i może powodować m.in. choroby układu krążeniowo-oddechowego, a nawet raka.
W końcu Bruksela wprowadziła bardziej rygorystyczne normy emisji i zaostrzyła procedury homologacyjne, co sprawiło, że diesle stały się jeszcze bardziej skomplikowane i droższe niż były. Co zatem zastąpiło diesla? Nie, niekoniecznie auta benzynowe. Zdecydowanie najszybciej na Zachodzie rośnie popyt na napędy alternatywne. Przykład? Hybrydy notują wzrosty rzędu 50 proc. r/r. A na niektórych rynkach przebijają 100 proc.!
Fakt, że Niemcy, Francuzi, Belgowie czy Włosi zastępują starsze diesle nowymi benzyniakami i hybrydami oznaczać powinien, że więcej tych pierwszych przyjedzie do Polski w ramach indywidualnego importu. Wielokrotnie ostrzegali przed tym politycy. Ostatnio nawet sama unijna komisarz Elżbieta Bieńkowska, która w wywiadzie dla dziennika Tagesspiegel stwierdziła, że "coraz więcej starych, szkodliwych samochodów z silnikami diesla sprzedawana jest po niskich cenach do Europy Wschodniej i tam zostaje". Okazuje się jednak, że w rzeczywistości wcale nie jest tak źle. Choć świetnie też jeszcze nie jest.
Używany diesel a sprawa Polska
Ze statystyk firmy Samar wynika, że w ubiegłym roku sprowadziliśmy zza granicy około miliona samochodów, spośród których 43 proc. miało motory wysokoprężne. To co prawda ciut więcej niż rok wcześniej, ale jednocześnie aż o 20 pkt. proc. mniej niż w roku 2010! Mówiąc wprost – o ile jeszcze osiem lat temu, sześć na dziesięć przywożonych zza Odry "używek" miało diesla pod maską, to obecnie już tylko cztery.
Mamy więc ciekawą sytuację – o ile Niemcy czy Belgowie używane diesle wyprzedają, to – wbrew obawom niektórych – nie przyjeżdżają one nad Wisłę. Dlaczego? Bo mamy coraz większą świadomość tego, jak auta z silnikami wysokoprężnymi, szczególnie te starsze, z dużymi przebiegami, a często także z wyciętymi filtrami cząstek stałych, wpływają na nasze zdrowie i jak bardzo zanieczyszczają nasze miasta (nawet 70 proc. tlenków azotu w warszawskim powietrzu emituje transport indywidualny).
Do tego dochodzą także powody bardziej praktyczne i przyziemne. Niemiecki Die Welt przytacza rozmowę z właścicielem jednego z dużych polskich komisów z autami używanymi (na placu ma 250 pojazdów i co miesiąc sprowadza 70-80 "nowych"), który mówi wprost: "Coraz częściej nasi klienci zastanawiają się, czy w niedalekiej przyszłości niektóre nasze miasta nie zabronią wjazdu dieslom do centrum". Na Zachodzie takie obostrzenia już się pojawiły (np. w Hamburgu, Stuttgarcie i części Monachium) albo są planowane (otwarcie zapowiada to m.in. Paryż, Rzym i wiele miast niemieckich). Niewykluczone zatem, że prędzej czy później pojawią się również u nas.
Do tego wszystkiego dochodzi strach klientów przed nowszymi konstrukcjami wysokoprężnymi, które są skomplikowane, a co za tym idzie – drogie w naprawach. Ten problem nie dotyczy aut benzynowych (choć i tu pojawiają się obawy o wpływ downsizingu na trwałość). A praktycznie wcale nie dotyczy samochodów hybrydowych, które najczęściej, pod maską, mają wolnossące, długowieczne, sprawdzone jednostki. Mimo to bez trudu spełniają nawet najnowszą, bardzo rygorystyczną normę Euro 6d-Temp (m.in. z tego powodu tak szybko rośnie ich popularność za granicą).
Eksperci przewidują, że ten rosnący popyt na hybrydy na Zachodzie, połączony ze spadającym zainteresowaniem dieslami doprowadzi do tego, że wkrótce zdecydowanie poprawi się ich podaż na naszym rynku wtórnym. Szczególnie, że także u nas popularność nowych hybryd rośnie. Ostrożnie szacując, w ubiegłym roku zarejestrowano ich nad Wisłą ponad 20 tys. – o ok. 35 proc. więcej niż rok wcześniej i… pięć razy więcej niż w roku 2014! A np. japoński Lexus już 60 proc. swoich samochodów sprzedaje w wersji spalinowo-elektrycznej.
Choć jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by mówić o definitywnym końcu diesli, to bezsprzecznie dane i wydarzenia z ostatnich lat dowodzą, że nie ma przed sobą kariery. Zarówno, jeżeli mowa o samochodach nowych, jak i używanych. I nie tylko za granicą, ale również u nas.