Zanim ruszymy Przede wszystkim trzeba pamiętać o zabraniu ze sobą zmiotki, skrobaczki, a najlepiej również odmrażacza. Tak, to oczywiste, ale w weekend, a tym bardziej na początku ferii, część kierowców przesiada się z aut służbowych do prywatnych. W takiej sytuacji o zapomnieniu tak ważnych elementów nie jest trudno.
Przygotowanie samochodu do jazdy po całonocnym postoju także wymaga kilku zabiegów. Po pierwsze auto musi być całkowicie odśnieżone. Nie wystarczy „wycięcie” dziury na przedniej szybie. Ze śniegu i lodu oczyszczamy karoserię łącznie z dachem, wszystkie szyby, światła i tablice rejestracyjne. Po uruchomieniu silnika unikamy początkowo wysokich obrotów. To da czas zgęstniałemu olejowi na dotarcie do wszystkich zakamarków silnika, bez niepotrzebnego obciążania jednostki.
Zalecane jest dogrzewanie samochodu podczas ruchu, a nie na postoju. Gdy jednostka napędowa pracuje na wolnych obrotach, bardzo wolno zyskuje temperaturę. Zresztą to nie tylko strata czasu, ale i pieniędzy, bo za postój z włączonym silnikiem w terenie zabudowanym można otrzymać mandat. Policjant nie powinien jednak mieć wątpliwości, jeśli zapalimy silnik przed rozpoczęciem odśnieżania pojazdu. Skierowanie na szybę strumienia powietrza z układu wentylacji jest wówczas dobrym pomysłem.
Warto zaplanować trasę prowadzącą w jak największej części przez autostrady i drogi szybkiego ruchu. Te w pierwszej kolejności są odśnieżane przez służby. Trzeba jednak przyznać, że nie daje gwarancji, że nie utknie się na wiele godzin w śnieżycy.
##Jazda
Przy ruszaniu i jeździe po śliskiej nawierzchni z gazem należy obchodzić się delikatnie. Unikamy poślizgu napędzanych kół, bo „piłowanie” ich w miejscu nie spowoduje poprawy przyczepności. Można spróbować ruszyć z wyższego biegu, co zmniejszy moment obrotowy przenoszony na koła i ograniczy tendencję do zrywania kontaktu z podłożem. Utknąwszy w głębszym śniegu, można próbować „rozbujać” samochód w przód i w tył, dodając i odpuszczając gaz. Można też spróbować zmniejszyć nieco ciśnienie powietrza w oponach. Oczywiście, jeżeli na kołach mamy letnie gumy, to możemy w takich warunkach zamknąć samochód i spokojnie udać się np. w kierunku dworca kolejowego.
Na zaśnieżonej lub oblodzonej drodze zdecydowanie redukujemy prędkość. Podwajamy także dystans do poprzedzających nas samochodów. To daje pewną gwarancję, że w krytycznej sytuacji zatrzymamy się za pomocą własnych hamulców, a nie zderzaków i bagażnika auta przed nami.
Hamulców, podobnie jak i gazu, staramy się używać jak najmniej i jak najdelikatniej. Przy wyczuciu utraty przyczepności należy odpuścić, tak by przednie koła odzyskały trakcję.
W zimowych warunkach wiele czynników może zaskoczyć kierowcę i tylko przewidywanie sytuacji na drodze może zapobiec niechcianym niespodziankom. Różnice w przyczepności nawierzchni na dystansie kilkuset metrów mogą być ogromne. Należy na to zwrócić uwagę przede wszystkim w terenach górskich (na drogach może pojawić się tzw. czarny lód, czyli cienka warstwa zamarzniętej wody), we mgle, czy na granicy pomiędzy terenem zalesionym i otwartym polem. W takich sytuacjach przydaje się także znajomość własnego auta. Może to banalne, ale jeśli wiemy, jak hałasują jego opony, jak brzmi silnik, jak pracuje zawieszenie, to błyskawicznie rozpoznamy „nienaturalne” zachowanie np. po wjechaniu na lód.
Zdając sobie sprawę, że droga hamowania z prędkości 60 km/h na śniegu i lodzie może być nawet dwukrotnie dłuższa niż na suchym podłożu, powinno się do tej wiedzy dostosować styl jazdy. To pozwoli na bezpieczną jazdę w nawet najtrudniejszych warunkach i uniknięcie niemiłych sytuacji.
Opr. Tomasz Budzik, Wirtualna Polska