Oszuści mają nową metodą. Wysyłają podrobione mandaty z niemieckich fotoradarów
Z wyjazdu do Niemiec przyszła nieprzyjemna pamiątka? Upewnij się dwa razy, czy mandat z fotoradaru nie został wysłany przez oszustów. Taki podrobiony list został wysłany do polskiej firmy przewozowej.
Portal Trans.info informuje o przypadku pana Pawła, kierowcy ciężarówki, który znalazł w skrzynce podejrzany list. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało, jak mandat za przekroczenie prędkości w Niemczech. Do zapłaty było 95 euro (ok. 400 zł): 70 euro mandatu i 25 euro kosztów administracyjnych. Nie zgadzało mu się jednak zdjęcie, zaczął więc dokładnie sprawdzać przesyłkę. Wtedy odkrył, że została nadana w Poznaniu. Zaadresowana został z kolei do siedziby firmy, w której pracuje, a nie właściciela auta - firmy leasingowej.
Później okazało się, że nieścisłości było więcej. Oszuści nie podali miejsca oraz czasu popełnienia wykroczenia, choć na prawdziwym mandacie by się to znalazło. Nie było też informacji o możliwości odwołania się od grzywny. Zamieszczono jednak adnotację, że w przypadku niezapłacenia kary w wyznaczonym terminie, kwota mandatu zostanie podwyższona o 50 proc. Wisienką na torcie była instytucja, która rzekomo miała kierować pismo do pana Pawła. Podawała się za ADK, co jest skrótem od "Akademie der Künste". Po polsku: Akademia Sztuk Pięknych.
Dostając mandat z zagranicy trzeba upewnić się, czy nie jest to sprawka oszustów. W tym przypadku łatwo było zweryfikować prawdziwość listu. Jeśli natomiast mamy pewność, że faktycznie mandat został wysłany przez odpowiednie służby, błędem jest przekonanie, że można go zignorować. W przypadku niezapłacenia kary sprawa może trafić do polskiego sądu, gdzie bardzo rzadko zdarza się, by kierowca został zwolniony z odpowiedzialności.
W 2017 roku do Krajowego Punktu Kontaktowego w Polsce wpłynęło ponda milion wniosków o przekazanie danych właścicieli pojazdów przyłapanych przez fotoradar. Ok. połowy z nich, bo blisko 520 tys., pochodziła z Niemiec.