Niemcy wykryli kolejne modele o zaniżonej emisji i spalaniu
Afera Volkswagena związana z oszustwami przy emisji spalin spowodowała, że również niemieckie władze postanowiły bliżej przyjrzeć się tematowi. Specjalna komisja pod przewodnictwem ministra transportu Alexandra Dobrindta sprawdza rzeczywiste ilości trujących związków wydobywających się z rur wydechowych i określa faktyczne zużycie paliwa. Jak się okazuje, skala problemu jest ogromna. Aż 30 skontrolowanych modeli emituje znacząco więcej CO2 niż twierdzą producenci.
Choć na razie tylko Volkswagenowi udowodniono stosowanie nielegalnego urządzenia oszukującego podczas testów emisji spalin, to praktycznie każdy producent samochodów stara się stosować legalne metody, aby wypaść lepiej podczas próby laboratoryjnej. Niedawno pisaliśmy o tym, jak Opel wykorzystał lukę w przepisach do poprawy swoich wyników. W przypadku innych firm na ogół po prostu silniki projektuje się z myślą o standardowych próbach, a nie emisji i spalaniu w rzeczywistych warunkach. Wszystko to oznacza, że w praktyce przepisy dotyczące czystości spalin są spełnianie jedynie na papierze.
Choć nie da się ukryć, że nowoczesne samochody są bardziej ekologiczne, to jednak daleko im do tego, na co wskazują liczby w ulotkach reklamowych. Badania przeprowadzone niezależnie przez niemiecki automobilklub ADAC i francuskie władze, pokazały jak bardzo rzeczywiste wartości emisji odbiegają od wyników laboratoryjnych. Niemieckie testy ujawniły, że niektóre diesle w rzeczywiści emitują ponad 10 razy więcej bardzo trujących tlenków azotu, niż wychodziło podczas prób w laboratoriach. W wielu krajach sprawą tą zajmują się agencje rządowe i nie chodzi tu jedynie o troskę o czystość powietrza, ale też o pieniądze. Np. w Niemczech wysokość podatku pobieranego od producentów samochodów uzależniona jest od tego, jak ekologiczne są ich auta. Według szacunków skala oszustw jest tak duża, że tylko w 2016 roku firmy motoryzacyjne zapłacą 2,2 mld euro mniej podatków niż powinny.
Cały czas żadna inna firma niż Volkswagen nie przyznała się do stosowania nielegalnych metod podczas europejskich testów. W przypadku Opla sposób na poprawę wyników jest w pewnym sensie odwrotny. Standardowo samochód faktycznie działa w trybie ekologicznym, ale zgodnie z prawem może on zostać wyłączony w momencie, gdy może to doprowadzić do uszkodzenia silnika. Jednak Opel nie korzysta z tej możliwości jedynie w ekstremalnych sytuacjach, ale też na przykład po przekroczeniu pewnej prędkości. Teraz śledczy mają ustalić, czy taka interpretacja przepisów jest prawidłowa.
Spore zamieszanie powstało też w związku z koncernem Fiat Chrysler Automobiles, którego przedstawiciele byli umówieni na spotkanie z niemieckimi władzami, aby wyjaśnić rozbieżności pomiędzy obiecywaną a rzeczywistą emisją spalin, jednak w końcu postanowili się tam nie pojawić. W tej kwestii Fiata poparł włoski minister transportu Graziano Delrio, stwierdzając, że Niemcy zamiast oczekiwać wyjaśnień od producenta samochodów, powinni skontaktować się z włoskimi organami zajmującymi się badaniem emisji spalin. Jeśli podejrzenia się potwierdzą, to Fiatowi grozi nawet zakaz sprzedaży w Niemczech do czasu rozwiązania problemu.
Jednak najbardziej znacząca jest długa lista samochodów z zaniżonymi wynikami i to, że problem dotyczy praktycznie wszystkich producentów. Dla samych kierowców ważna jest nie tylko emisja spalin, ale również idące z nią w parze zużycie paliwa, które też w rzeczywistości jest dużo wyższe, niż podają to firmy motoryzacyjne. A to już oznacza, że każdy z nas płaci więcej, niż obiecywano.
sj, moto.wp.pl