Trwa ładowanie...

Nowy premier chce zrobić z Polski motoryzacyjną potęgę. Sam nie ma auta

Mateusz Morawiecki, który zastąpił Beatę Szydło na fotelu premiera, w ubiegłym roku zapowiadał, że do 2025 roku na naszych drogach będzie milion pojazdów elektrycznych, a sama Polska będzie kroczyć w awangardzie elektromobilności. Niełatwo uwierzyć w tę świetlaną wizję. Tym bardziej, że były minister rozwoju i finansów nie ma nawet własnego auta.

Nowy premier chce zrobić z Polski motoryzacyjną potęgę. Sam nie ma autaŹródło: East News, fot: JACEK DOMINSKI/REPORTER
d35tee5
d35tee5

Wielki powrót polskiej motoryzacji

Tak przynajmniej wynika z oświadczenia majątkowego opublikowanego w marcu 2017 roku. Nie wygląda na to, żeby była to kwestia braków środków na auto. W końcu Mateusz Morawiecki jest jednym z najbogatszych polityków w kraju. Raczej nie chodzi też o powody ideologiczne. Morawiecki często był widywany w rządowych limuzynach - najczęściej w bmw. Może jest więc tak, że po prostu nie jest zainteresowany samochodami?

Na to nie wskazują jego liczne wypowiedzi na temat powrotu rodzimej motoryzacji. – Polska ma szansę stać się klasterem motoryzacyjnym istotnym na mapie świata – mówił dla money.pl w czerwcu 2017 roku. Chciał nawet, by malkontencka trójka z Brytanii (Clarkson, Hammond i May, twórcy najbardziej popularnego telewizyjnego programu motoryzacyjnego) przetestowali polskie e-busy. Biorąc pod uwagę to, jak mało entuzjastycznie Jeremy Clarkson podszedł przed laty do naszego Poloneza, mogłoby się to źle skończyć.

Jednak nowy premier naprawdę wierzy w przyszły sukces potencjalnego polskiego samochodu. Co więcej, już w 2016 roku - podczas wspólnej konferencji prasowej z ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim - ogłosił swój plan: na naszych drogach będzie milion aut elektrycznych. Jednocześnie nad Wisłą ma być produkowana taka sama liczba takich pojazdów. Dla porównania, aktualnie w Polsce zarejestrowanych jest około 1600 samochodów na prąd. Żaden z nich nie ma nalepki "wyprodukowane w Polsce".

Zrobienie samochodu nie jest takie proste

Niech o trudnościach, jakie stoją przed nowym producentem aut, świadczy historia Arrinery. Od ogłoszenia planów wprowadzenia polskiego supersamochodu minęło już 9 lat, a data rozpoczęcia sprzedaży wozu ciągle nie jest potwierdzona. Sam projekt jednak zrobił na Mateuszu Morawieckim bardzo duże wrażenie.

d35tee5

Arrinera Hussarya to przykład polskiego samochodu wyścigowego, który może konkurować z najbardziej uznanymi i doświadczonymi markami - tak o "naszej" wyścigówce w 2016 roku mówił polityk. Podkreślił też, że to najlepsze, co zrealizowano w polskim przemyśle samochodowym od dwudziestolecia międzywojennego.

Chociaż krążą plotki o elektrycznej wersji Arrinery, to trudno sobie wyobrazić, że to właśnie milion takich samochodów będzie jeździć po polskich drogach. Jeśli plan Morawieckiego się ziści, raczej przyłoży się do tego Ursus czy ElectroMobility Poland. Ci pierwsi pokazali gotowy prototyp elektrycznego "dostawczaka", drudzy wybrali cztery projekty karoserii, które im przypadły do gustu. Nie napawa to optymizmem.

Nawet jeśli w 2025 roku będziemy mogli kupić polski samochód elektryczny, nie będzie to oznaczać, że kierowcy masowo się do niego przesiądą. Podstawowym problemem takich pojazdów jest cena zauważalnie przewyższająca spalinowe odpowiedniki. Projekt przepisów, o którym było głośno w 2016 roku, miał tę różnicę zmniejszyć, ale robił to w niekonwencjonalny sposób.

Wzrosnąć miała bowiem akcyza na sprowadzane samochody. Chociaż Morawiecki zapowiadał, że zmiany nie będą duże, proponowana przez ministerstwo tabela była wprost przerażająca. W skrajnych przypadkach kupujący musiałby dopłacić ponad pół miliona złotych. Nagle cena elektrycznej tesli zaczęła wyglądać niezwykle atrakcyjnie. Na szczęście projekt nie został zaakceptowany.

d35tee5

Jak nie drzwiami, to oknem

Nie oznacza to, że Morawiecki wycofał się z zakładanego planu wprowadzenia na polskie drogi miliona bezemisyjnych pojazdów. Na jego nowe biurko prawdopodobnie wkrótce trafi ustawa o elektromobilności proponowana przez Ministerstwo Energii. Z lektury można wywnioskować, że pojawienie się eletrycznych samochodów na polskich drogach nie będzie kwestią przypadku.

Zgodnie z założeniami tego dokumentu do 2025 roku aż 50 proc. pojazdów we flocie części naczelnych i centralnych organów administracji państwowej oraz 30 proc. pojazdów we flocie wybranych jednostek samorządów terytorialnych będzie musiało mieć napęd elektryczny. Koszt? Około 27 mln zł. Również do 2025 roku co piąty autobus w transporcie zbiorowym w wybranych aglomeracjach będzie musiał być napędzany silnikiem elektrycznym.

Ponadto ustawa ma umożliwić miastom utworzenie specjalnych stref, w które będą mogły wjeżdżać tylko samochody bezemisyjne. Pracujesz w centrum i chcesz wygodnie dojeżdżać autem do biura? Przesiądź się do "elektryka". Jako dodatkowe bonusy wymieniane jest pozwolenie na wjazd na buspasy czy zwolnienie z opłaty akcyzowej.

Jedno jest pewne. Nawet jeśli Morawiecki sam nie ma auta, bardzo zależy mu, by Polacy jeździli pojazdami elektrycznymi. Samochody osobowe, służbowe pojazdy urzędów, autobusy - wszystko będzie na prąd. Oczywiście zapłacimy za to my, podatnicy. Wszystko po to, by zdobyć tytuł lidera elektromobilności.

d35tee5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d35tee5
Więcej tematów