Nowe przepisy o przeglądach na ostatniej prostej. Zmiany będą duże
Zyskają uczciwi i sumienni kierowcy, stracą ci, którzy pieczątkę wolą "załatwić". Nowelizacja przepisów o przeglądach pojazdów trafiła do Rady Ministrów. Jeśli do projektu nie zostaną zgłoszone uwagi, pozostanie tylko notyfikacja i Sejm.
Do 20 maja 2018 r. wszystkie kraje zobowiązane były wdrożyć do swoich przepisów dotyczących przeglądu pojazdów regulacje unijne. W Polsce zmian nie ma do dziś, ale niebawem może się to zmienić. Projekt nowelizacja Prawa o ruchu drogowym, który obejmuje wymagane przez Unię Europejską zmiany, jest już bliski przedstawieniu posłom, którzy zdecydują o jego przyszłości. Czego można się spodziewać?
Bez wymiany dowodu
Projekt przewiduje kilka zmian bardzo ważnych z punktu widzenia kierowców. Jedną z pozytywnych nowości jest umożliwienie zmotoryzowanym rezygnacji z wymiany dowodu rejestracyjnego z powodu braku miejsca na pieczątkę kolejnego przeglądu technicznego. W dokumencie jest ich tylko sześć, co dla części zmotoryzowanych okazuje się liczbą zbyt niską. Obowiązujące dziś przepisy w takiej sytuacji nakładają na właściciela pojazdu konieczność wymiany dowodu rejestracyjnego, co kosztuje 71,50 zł.
Jest to zupełnie zbędny wydatek, bo od 1 października policjanci podczas kontroli nawet nie pytają o dowód rejestracyjny, a kierowca nie musi mieć go przy sobie podczas jazdy. Dokument jest konieczny podczas wizyty w stacji kontroli pojazdów, która i tak ma dostęp do Centralnej Ewidencji Pojazdów. Diagnosta wiedzę na temat przeglądów czerpie więc z bazy, a nie z dowodu rejestracyjnego. Jego wymiana z powodu braku miejsca na pieczątki jest więc nonsensowna.
W projekcie nowych przepisów czytamy: "Po przeprowadzonym badaniu technicznym diagnosta wydaje właścicielowi lub posiadaczowi pojazdu zaświadczenie o przeprowadzonym badaniu technicznym pojazdu. (…) W przypadku wolnego miejsca w dowodzie rejestracyjnym w odpowiedniej rubryce diagnosta wpisuje również do dowodu rejestracyjnego termin następnego badania technicznego". Stwierdzenie to wyraźnie zakłada, że w dowodzie rejestracyjnym może nie być już miejsca na przybicie pieczątki.
Wcześniej bez straty dnia
Nowe przepisy zawierają również zapis, który mówi o terminie kolejnego przeglądu i na pewno spodoba się zmotoryzowanym. Dziś zdarza się, że jeśli termin przeglądu wypada w czasie długiego weekendu, w czasie którego planujemy podróż albo po prostu w momencie, gdy musimy wyjechać, kierowcy nie decydują się na wcześniejszy przegląd, żeby nie stracić dni do terminu widniejącego w dowodzie. Kiedy nowelizacja zostanie przyjęta, zmieni się to na lepsze.
"W przypadku przeprowadzenia okresowego badania technicznego nie wcześniej niż 30 dni przed wyznaczoną datą tego badania, termin następnego okresowego badania technicznego ustala się, licząc od wyznaczonej daty tego badania" - czytamy w projekcie. W praktyce oznacza to, że nawet jeśli na stacji kontroli pojazdów pojawimy się cztery tygodnie przed terminem wyznaczonym podczas ostatniego badania, to po zaliczeniu przeglądu diagnosta jako termin następnego wpisze datę oddaloną o rok nie od faktycznego dnia wizyty na stacji diagnostycznej, a od wcześniej wyznaczonej daty przeglądu. W ten sposób nie stracimy ani dnia.
Nie tylko pozytywy
Nie wszystkie zmiany proponowane w nowelizacji spodobają się kierowcom. Przede wszystkim ustanowiono karę dla tych, którzy nie pilnują daty badania technicznego swojego pojazdu. Dziś, jeśli kierowcy nie przyłapie policja, po prostu jedzie on na stację i po opłaceniu standardowej stawki oraz zaliczeniu badania otrzymuje pieczątkę. Po zmianach w prawie wiele będzie zależało od tego, jak bardzo zmotoryzowany spóźni się na stację.
Jeśli spóźnienie nie będzie przekraczało 45 dni, kierowca zapłaci standardową stawkę. Jeśli jednak spóźnienie będzie dłuższe, oprócz opłaty za badanie trzeba będzie zapłacić opłatę karną, wynoszącą 50 proc. ceny badania technicznego.
Ponadto po zmianach części spraw nie załatwimy na dowolnej stacji. Jeśli w grę będzie wchodziło przebadanie samochodu, w którym dokonano zmian konstrukcyjnych, nadanie tabliczki zastępczej czy nabicie numerów identyfikacyjnych, trzeba będzie udać się do jednej ze stacji wskazanych przez Transportowy Dozór Techniczny. Ich lista zostanie opublikowana na stronie internetowej tej instytucji.
Opór na stacjach
O ile dla kierowców nowe przepisy tak naprawdę oznaczają tylko kilka zmian - i to przeważnie - korzystnych, to właścicieli stacji kontroli pojazdów czeka prawdziwe trzęsienie ziemi. Przedsiębiorcy protestują przeciwko nowym przepisom. Jak argumentują, polska nowelizacja wykracza poza ramy nakazane przez unijną dyrektywę. Nowe przepisy przewidują również narzucenie na nich nowej daniny - opłaty jakościowej, wynoszącej 3,5 zł od każdego przeprowadzonego badania. W skali całego kraju będzie to 70 mln zł rocznie, które z kieszeni będą musieli wyjąć właściciele punktów diagnostycznych. Sprawa ma jednak również drugie dno.
Przedsiębiorcy sprzeciwiają się również zmianie systemu kontroli nad stacjami kontroli pojazdów. Dziś sprawowana jest ona przez starostów, po zmianach będzie to zadanie Transportowego Dozoru Technicznego. Jak wylicza Warszawskie Stowarzyszenie Stacji Kontroli Pojazdów, koszt prowadzenia nadzoru nad stacjami w ciągu ostatnich 10 lat wyniósł 23 mln zł. Po zmianach dekada funkcjonowania nowego systemu - według WSSKP - ma kosztować 1,7 mld zł. Trudno odnieść się do wyliczeń przedsiębiorców, nie znając przyjętej przez nich metodologii. Krytyka rządowych planów może mieć jednak również inną podstawę.
SKP do kontroli
Nowelizacja przepisów oznacza całkowitą zmianę zastanego i źle funkcjonującego systemu nadzoru nad stacjami kontroli pojazdów. To, jak bardzo jest on dysfunkcyjny, pokazał raport Najwyższej Izby Kontroli z 2017 r. Urzędnicy NIK-u stwierdzili, że w 18 spośród 21 sprawdzanych starostw nadzór nad stacjami był nieprawidłowy.
Na terenie 11 kontrolowanych przez NIK powiatów 18 stacji diagnostycznych funkcjonowało bez poświadczenia Transportowego Dozoru Technicznego, które przesądza o tym, że dana stacja spełnia wszystkie warunki lokalowe i ma odpowiednie wyposażenie. Niemal żadne ze skontrolowanych starostw (19 z 21) nie przeprowadzało obowiązkowych, corocznych kontroli stacji kontroli pojazdów. W rezultacie niektóre stacje diagnostyczne funkcjonowały bez sprawdzenia nawet przez kilkanaście lat.
Starostowie nie korzystali z możliwości przeprowadzenia w określonych przypadkach kontroli bez zawiadomienia. Nie przeprowadzano powtórnych kontroli w SKP dopuszczających do ruchu pojazdy, których stan techniczny został w niedługim czasie zakwestionowany przez policję. Nie podejmowano także powtórnych kontroli w tych SKP, w których przedstawiciele starostw stwierdzili nieprawidłowe wykonywanie badań przez diagnostów
Również wyniki badań Transportowego Dozoru Technicznego w ponad 2 tys. stacjach w całym kraju potwierdzają, że stacje diagnostyczne nie zawsze przeprowadzają prawidłowo badania, posiadają odpowiedni i sprawny sprzęt, w dodatku z ważnymi świadectwami legalizacji. W ponad połowie stacji (56,6 proc. - 1138 SKP) TDT stwierdził nieprawidłowości.
Jeśli nowe przepisy zostaną przyjęte w takim kształcie, w jakim obecnie są analizowane przez Radę Ministrów, przedstawiciele Transportowego Dozoru Technicznego przynajmniej raz w roku będą kontrolować każdą stację. Sprawdzane będą wyniki losowo wybranych badań z ostatnich 3 miesięcy, sposób przeprowadzania bieżących kontroli stanu technicznego pojazdów i prawidłowości prowadzonej dokumentacji. Chodzi tu o to, czy w przypadku każdego badania obecność auta w stacji diagnostycznej potwierdzona będzie zdjęciem, a także o to, czy podczas badania technicznego przeprowadzona została analiza spalin. Obydwu tych czynności należy się więc spodziewać podczas przeglądu.
Polska jest już spóźniona z wdrażaniem unijnej dyrektywy. Jeśli jednak przy okazji załatwiony zostanie problem dopuszczania do ruchu samochodów wątpliwej kondycji, korzyścią dla nas wszystkich będzie wzrost bezpieczeństwa. Aktualnie w Polsce obowiązkowych badań technicznych nie zalicza ok. 2 proc. samochodów. W znacznie zamożniejszych Niemczech odsetek ten w 2014 r. wyniósł 23 proc. Kiedy nowe przepisy wejdą w życie, polski wynik zacznie zbliżać się do tego zza Odry.