Trwa ładowanie...

Hołowczyc: Dakar jest największym rajdem świata

Hołowczyc: Dakar jest największym rajdem świataŹródło: Radio Luz
d4jvuij
d4jvuij

"Dakar to zupełnie inne warunki jazdy, inny rozkład sił, jeżeli chodzi o wykorzystanie samochodu (...) Uwielbiam to i uważam, że ten rajd naprawdę mogę wygrać. Obecnie to jest moje największe rajdowe marzenie" - powiedział w Radiu Luz Krzysztof Hołowczyc.

Czy lubi Pan Wrocław?

Tak, mam wiele wspaniałych wspomnień związanych z tym miastem. W 1995 roku podczas Rajdu Polski, właśnie we Wrocławiu, w Pana karierze nastąpił pewien przełom, a jej rozwój nabrał niezwykłego tempa..

Uważam, że Rajd Polski w 1995 roku okazał się przełomowym momentem dla całego sportu motorowego w Polsce, a dla mnie było to niezwykłe doświadczenie, które odmieniło moje życie. Wcześniej przyjeżdżaliśmy na Rajd Polski, tylko jako zawodnicy reprezentujący nasz kraj, od wielu lat nikt nie potrafił zbliżyć się do czołówki, do załóg zagranicznych, które walczyły o mistrzostwo Europy. Myślę, że moment, w którym udało się nam wywalczyć zwycięstwo w prologu i drugie miejsce na mecie rajdu, sprawił, że Polacy zainteresowali się rajdami samochodowymi. Niektórzy fachowcy mówią, że był to rajd przełomowy, bo zaczęliśmy w końcu walczyć z europejskimi załogami, jak równy z równym.

Bardzo mocno spopularyzował Pan rajdy samochodowe i pokazał Pan, że można widowiskową jazdą przyciągnąć do tego sportu osoby, które wcześniej rajdami się nie interesowały.

Rajdy były moją pasją praktycznie od dzieciństwa, uwielbiam się ścigać, rywalizować z innymi zawodnikami, tym bardziej cieszyły mnie moje pierwsze duże sukcesy, które przyciągnęły do tego sportu wielu nowych kibiców. Jak wiadomo sukcesy sportowe polskiego zawodnika na arenie międzynarodowej są w naszym kraju wielkim wydarzeniem, które jednoczy wszystkich miłośników sportu.

d4jvuij

Bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że oprócz tego, że wykonuje cudowną rzecz, czyli ścigam się w rajdach, muszę też zadbać o sponsorów. Jest to bardzo drogi sport i sponsorzy chcą widzieć swojego zawodnika, swój zespół w mediach. To jest prosty mechanizm, który pozwala im wierzyć, że pieniądze, które inwestują w ten sport, zwracają się. Czułem, że trzeba funkcjonować medialnie i że trzeba poświęcić część swojego czasu na publiczne spotkania z fanami, na udział w programach telewizyjnych itp. Jestem osobą, która dobrze się czuje przed kamerą, nie paraliżuje mnie trema i potrafię w tej specyficznej sytuacji być sobą, choć częste występy są męczące. Moim celem było też to, aby jak najwięcej ludzi zainteresowało się rajdami i poznało ich fenomen. Jest to sport ogromnej rywalizacji, która budzi skrajne emocje, poza tym jest to sport bardzo ryzykowny, wręcz ekstremalny, przez co widowiskowy.

Dzisiaj chyba trudno jest sobie wyobrazić zawodnika, który nie dbałby o media, który nie dba o tą całą otoczkę, bez której – nie oszukujmy się - rajdów by nie było.

Przyznam się szczerze, ze na początku moi koledzy naśmiewali się ze mnie, że dbam o swój wizerunek medialny, występuje w różnych programach czy reklamach. Później jednak sami stali gdzieś „w kolejce” i robili różne rzeczy, żeby dostać się do – nazwijmy to kolokwialnie - „telewizora”. Sport musi przyciągać kibiców, za którymi podążają sponsorzy, a dzięki temu my-sportowcy możemy robić to, co kochamy, czyli w moim wypadku ścigać się w rajdach.

Muszę przyznać, że przed kamerą jest Pan niezwykle naturalny..

Uważam, że gdy jest się sobą stojąc przed kamerą, to dla widzów jest się naturalnym. Ja potrafię mówić to, co czuję, nie gram, nie udaję kogoś, kim nie jestem. Później nie mam problemów, że gdzieś tam kłamałem i że teraz muszę znowu kłamać, czy też o czymś takim pamiętać. Ja wierzę, że mówienie prawdy jest najprostsze. Może czasem się to komuś nie podoba, ale człowiek dzięki temu bardzo łatwo idzie przez życie.

Wróćmy jeszcze do Rajdu Polski z 1995 roku. Miał Pan wtedy ogromne problemy z obsługą samochodu, który praktycznie nie miał żadnego serwisu.

Niestety mieliśmy wtedy bardzo ostre rozstanie z zespołem Toyota Motor Poland. Na szczęście to Stomil Olsztyn był wówczas właścicielem samochodu, ale rajdówka nie miała żadnego serwisu, żadnej części zapasowej. Najpierw pomyśleliśmy sobie, że pojedziemy prolog i będziemy jechać do „pierwszej krwi”, do czasu, kiedy samochód „odda ducha”. Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z tego, że A-grupowy samochód rajdowy cały czas potrzebuje świetnego serwisu. Nasze zwycięstwo na prologu było ogromną sensacją, wreszcie Polakom udało się wygrać odcinek specjalny Rajdu Polski. Cieszyliśmy się jak dzieci i powiedzieliśmy sobie, że jedziemy dalej, co ma być, to będzie. Nagle okazało się, że przejechaliśmy 1/3 rajdu, później jego połowę, gdzieś oczywiście zaczęły się kłopoty. Zaczęły się nam kończyć hamulce - w pewnym momencie zabrakło klocków hamulcowych i połamały się przednie tarcze. Przełożyliśmy tylne tarcze do przodu, udało się je przykręcić na mniejsze zaciski, więc pozostały nam hamulce tylko w przednich kołach!
Niesamowite było to, że takim samochodem udawało nam się jeszcze wygrywać odcinki specjalne. W tym wszystkim było jednak więcej serca, wariactwa i szaleństwa niż rozsądku. Myślę, że teraz chyba bym już nie potrafił pojechać tak jak wtedy.

d4jvuij

Tym rajdem pokazał Pan, że potrafi rywalizować z najlepszymi europejskimi zawodnikami i była to świetna przygrywka do tego, aby rozmawiać ze sponsorami na temat startów w Mistrzostwach Europy.

Oczywiście, poszliśmy za ciosem – pojechaliśmy jeszcze kilka pozostających w kalendarzu eliminacji i sezon zakończyłem z tytułem Vice Mistrza Europy. W kolejnym roku walczyliśmy już w pełnym cyklu mistrzostw Europy, niestety podczas rajdu Niemiec spłonął nam samochód. W 1997 roku startowaliśmy Subaru i sięgnęliśmy po wymarzony mistrzowski tytuł. Cieszę się, że później pociągnęło to chęci innych sponsorów, żeby „dokopać Hołowczycowi”. To było naprawdę wspaniałe, pojawiły się nowe, wspaniałe samochody – dla Janusza Kuliga, dla Leszka Kuzaja, co rozkręciło polski sport motorowy. Rozbudziła się rywalizacja, której przyświecało hasło „bić Hołowczyca”. Podobało mi się to, dopóki dotyczyło to tylko sportu. Uwielbiam ostrą rywalizację, to dodaje mi sił i jeszcze bardziej mobilizuje. Ja też zawsze z kimś walczę i też chcę komuś „dokopać”, ale tylko sportowo. Po rajdzie jest przysłowiowe piwo. Trzeba usiąść i spokojnie o tym rozmawiać. Niestety w polskim motorsporcie tak nie jest. To mnie martwi i troszkę odpycha od
tego, co się dzieje w tej chwili.

Chyba nie jest z tym u nas za dobrze. Ma Pan świetne porównanie do tego, jak to wygląda w innych krajach Europy, jak to wygląda na świecie. Proszę powiedzieć o różnicach.

Naprawdę jestem daleki od narzekania na to, co dzieje się w Polsce. To są naprawdę pojedyncze przypadki, parę nazwisk, których nie będę wymieniał, bo po prostu nie wypada.

Myślę, że to jest troszeczkę taki problem nas Polaków. Widzimy tylko te złe rzeczy i zapominamy o tym, że ktoś zrobił coś dobrego, że jest w czymś dobry. Raczej poszukuje się tych rzeczy, które budzą złe emocje, które nie budują.

d4jvuij

Oczywiście, że startując za granicą miałem okazję spotykać się z wieloma zawodnikami, często chcieliśmy sobie, używając przenośni, wręcz „przegryźć krtań” podczas zawodów. Walczyliśmy niemalże na śmierć i życie, ale po zawodach byli oni moim przyjaciółmi, którzy podobnie jak ja ryzykowali na odcinkach specjalnych.

W Polsce często jednak krążą opowieści, ze jeden kierowca ma oszukany samochód, że trenuje za dużo. To jest bardzo niespójne środowisko, które powoduje, że oddajemy pola innym dyscyplinom. W momencie, kiedy źle się mówi o jakimś kierowcy rajdowym to nie przynosi do radości kibicom, a wręcz ich odstrasza. Wszyscy powinni zdawać sobie sprawę z tego, że taka postawa bije także w nich samych i w ich ukochane rajdy, a pieniądze od sponsorów przechodzą do innych dyscyplin.

Jest Pan cały czas blisko telewizji, blisko mediów. Proszę nam powiedzieć, dlaczego rajdów samochodowych nie widać w telewizji?

Nie mam na to prostej odpowiedzi. Przede wszystkim brakuje nam Adama Małysza, czy też Roberta Kubicy polskich rajdów. To jest niezaprzeczalne, że taka gwiazda, przyciąga zainteresowanie mediów.

d4jvuij

A czy jest szansa, że rosnące lawinowo zainteresowanie Robertem Kubicą i Formułą 1 w Polsce pociągnie za sobą także rajdy samochodowe?

Mam taką cichą nadzieję. W tej chwili jednak sport staje się bardzo globalny, łatwo jest nam oglądać eliminację mistrzostw świata i któż chciałby oglądać jakiś mały rajd gdzieś np. w Rzeszowie – oczywiście nie obrażając tego miasta, czy też w Olsztynie – to „moje” miasto, więc może będzie to lepiej brzmiało. Potrzebujemy sportowców, którzy będą ścigać się w najbardziej prestiżowych imprezach. Powiem z pewną przekorą – startuję tylko w jednym rajdzie w Polsce. Jest to rajd, który cieszy się ogromnym zainteresowaniem, przyjeżdżają na niego świetni kierowcy, a Rajd Polski, o którym mówię, jest w tej chwili kandydatem do mistrzostw Świata w 2008 roku.

Jednak obecnie moim głównym spojrzeniem na rywalizację jest Rajd Dakar, największa tego typu impreza na świecie. To świetnie przygotowane i wypromowane wydarzenie. Na początku miałem wrażenie, że to rajd dla starszych panów, którzy jeżdżą sobie po wydmach. Jednak chciałem tego spróbować i po przejechaniu tras Dakaru zdałem sobie sprawę z tego, że jest to wielki, niesamowicie trudny rajd.

Wspólnie z Orlen Teamem wybiera się Pan na kolejny Dakar z kolejnymi marzeniami. W tej dyscyplinie sportów motorowych chciałby Pan na pewno osiągnąć dużo.

Myślę, że te wszystkie doświadczenia, które zdobyłem w rajdach płaskich pomagają mi rywalizować w rajdach pustynnych, do jakich należy Dakar. Startując w wielu zagranicznych zawodach na całym świecie zdobywałem doświadczenia, które teraz wykorzystuję, ale one nie wystarczają, potrzebne są kolejne, chociażby jazda po wydmach. Dakar to zupełnie inne warunki jazdy, inny rozkład sił, jeżeli chodzi o wykorzystanie samochodu. Często auto w czasie Dakaru musi przejechać odległość dwóch płaskich rajdów w ciągu jednego dnia. Należy zupełnie zmienić swoją filozofię jazdy. Trzeba potrafić oszczędzać samochód. Bardzo łatwo można wypaść z drogi, urwać koło i zakończyć rajd. Do tego te samochody mają inną masę. Wieziemy ze sobą ogromne ilości paliwa, często po czterysta, pięćset, czy nawet sześćset litrów. Są to takie cysterny, które w trakcie jazdy zmieniają swój balans. Uwielbiam to i uważam, że ten rajd naprawdę mogę wygrać. Obecnie to jest moje największe rajdowe marzenie.

d4jvuij

A w porównaniu do Rajdu Polski?

To już nieco inna ambicja – raczej bicie rekordów i rywalizacja. Ten rajd udało mi się wygrać i główny cel został osiągnięty, jednak nie zmienia to faktu, że kocham Rajd Polski i polskich kibiców. Nie ukrywam, że chciałbym po raz kolejny stanąć na podium tego rajdu i usatysfakcjonować moich fanów.

Widzę, że bardzo ciągnie Pana na pustynię. Proszę nam powiedzieć, w którym miesiącu Dakar zaczyna pochłaniać wszystkie pana myśli?

To jest niesamowite, ale gdy kończy się jeden Dakar, to w zasadzie zaczyna się już drugi. Tak naprawdę to trzeba być zdecydowanym na start już w czerwcu, wtedy zamykana jest lisa zgłoszeń. Proszę sobie wyobrazić jak wcześnie trzeba zadeklarować swój start, jak szybko musimy zacząć rozmawiać ze sponsorami, którzy przecież wykładają na taką imprezę spore środki. Fantastyczne jest jednak to, że ten rajd trwa dwa tygodnie i ma niewiarygodny przekaz medialny na całym globie. Dakar jest największym rajdem świata.

Mam nadzieję, że na te dwa tygodnie uwaga polskich mediów skupi się na całym Teamie Orlen, a z pewnością rajdy samochodowe na tym skorzystają.

Bardzo bym tego chciał. Dla mnie Dakar jest największym wydarzeniem tego roku, a w zasadzie już przyszłego, bo startujemy 6 stycznia. Wiem też, że jest to bardzo ciekawe widowisko, które co roku przyciąga coraz więcej fanów.

d4jvuij

Ma Pan szczególny sentyment do Subaru. Czy mógłby Pan porównać obecne N-grupowe Subaru do samochodu, którym zdobywał Pan tytuł mistrza Europy w 1997 roku.

Niestety A-grupowe Subaru z 1997 roku przegrałoby z N-kową Subaru Imprezą przygotowaną dla mnie chociażby na tegoroczny Rajd Polski. Taka jest prawda. Obecne samochody grupy N bardzo mocno się rozwinęły poprzez elektronikę czy np. aktywny centralny dyferencjał.

Tego chyba nie widać „na zewnątrz”, w stylu jazdy.

Tak, te samochody są takie troszeczkę przyklejone. Jadą takim jakby „stylem szczura”, gdzie za przednimi kołami już nic się nie dzieje. Mało jeżdżą poślizgami, co nie podoba się kibicom. Uważam, że S2000 na spiętych dyferencjałach i z mniejszą masą będzie robiło większe widowisko.

Panu chyba marzy się taki samochód...

Dlaczego nie? Zastanawiam się, czy w następny Rajdzie Polski nie wystartować takim samochodem.

Byłoby to z pewnością ciekawe doświadczenie, ale przednionapędowym samochodem kategorii Super 1600 chyba nie chciałby Pan startować?

Jeżeli byłby szybki to chętnie bym wystartował. To są agresywne samochody, bardzo ciekawe w prowadzeniu. Lubię samochody, które bardzo szybko reagują. Nie lubię aut powoli zmieniających bok jeden w drugi, często mówi się o nich, że potrzebują do tego wręcz lotniska. Kiedyś miałem okazję testować S1600 – dzięki Jean - Markowi Fortin, ale niestety brakuje im mocy. Ich silniki bardzo wysoko się kręcą, ale nie można podeprzeć się mocą.

Przed startami w Mistrzostwach Świata samochodów produkcyjnych miał Pan chyba nadzieję, że ten samochód będzie bardziej agresywny. Mówił Pan wówczas w wywiadach, że ten samochód zbliżył się do tych pierwszych WRC, do ostatnich A-grup z lat 90

Tak jak mówiłem i Subaru i Mitsubishi moim zdaniem wygrałyby z tymi pierwszymi WRC.

Ale czy nie brakowało tej agresji? Taka radość z jazdy jest przecież potrzebna.

Agresja w stylu jazdy występowała u mnie od dziecka. Może czasami mam nawet zbyt agresywny styl jazdy. Ja za bardzo dojeżdżam bokami, za bardzo rzucam auto w zakręty. Może to się podoba kibicom, ale szkodzi osiąganym czasom na odcinkach specjalnych, ale ja już tak jeżdżę. Tak jak powiedziałem wcześniej, Mitsubishi nie bardzo się do tego nadaje. Jeszcze może Evo VI jeździło tak agresywnie, ale jest zdecydowanie wolniejsze od Evo VII, VIII, czy też Evo IX.

No i ta jazda się właśnie kibicom podoba najbardziej. Jakie były różnice między tym Peugeotem, którym startował Pan w Mistrzostwach Polski w sezonie 2001, a Peugeotem którym startował Pan w zeszłorocznej Barbórce?

Miałem zmianę biegów w kierownicy, wyjęto aktywne dyferencjały. Poprosiłem żeby samochód był bardziej agresywny, bardziej widowiskowy nawet kosztem czasu, także został tylko aktywny centralny dyferencjał. W samochodzie, którym jeździłem w mistrzostwach Polski, który to był rok, bo już nie pamiętam...

...2001...

... właśnie, to był jeden z pierwszych Peugeotów prywatnych, czyli spoza zespołu fabrycznego. Ten samochód miał jedną wielką wadę – cały czas było opóźnienie reakcji hydrauliki, która decydowała o spięciu lub rozpięciu centralnego dyferencjału. To był wielki problem tego auta, poszukiwaliśmy ustawień zawieszenia, robiliśmy cuda.

Zawieszenia były genialnie wystrojone, ale były kłopoty z precyzją jazdy auta. Czasami bałem się, samochód potrafił mi pół metra, metr skoczyć w którąś stronę i nie wiedzieliśmy, co to jest. Pamiętam jak przyjechał Simone Jean Joseph. Poprosiliśmy, żeby mi pomógł ustawić ten samochód, bo już myślałem, że ja po prostu nie potrafię tego zrobić. Simon po przejażdżce powiedział "nie, nie to się nie nadaje, tu jest coś nie tak, coś tu nie gra".

Dopiero na ostatnią eliminację, na Rajd Warszawski ten samochód był już taki, jak trzeba. Zmieniono skrzynię biegów, po prostu inna była hydraulika. Nagle auto zrobiło się tak słodkie, tak cudowne, że aż przegrałem mistrzostwo Polski, tak się cieszyłem z jazdy tym autem.

Ale była piękna rywalizacja i to z zawodnikiem, z którym już niestety nigdy nie będzie miał Pan, ani nikt inny, okazji rywalizować. Mówię oczywiście o Januszu Kuligu.

Myślę, że patrząc na to z perspektywy czasu, to dobrze, że Janusz został wtedy Mistrzem Polski, bo należało mu się. Był w skali sezonu po prostu lepszy i to, że akurat mi się udało zebrać jakieś tam punkty, gdzieś po drodze i walczyć wtedy o mistrzostwo Polski, to z mojej strony był fart. Z jego strony to w zasadzie nieszczęście, że nie mógł wcześniej już zapewnić sobie Mistrza Polski. Wygrał i to wspaniale, że to właśnie on. Myślę, że z perspektywy czasu teraz trudno jest oceniać poszczególne sezony, poszczególne rajdy. Można tylko wspominać Janusza i cieszyć się, że był tak wspaniałym zawodnikiem i takiego pozostawić w sobie, w środku, a nie myśleć o tym, co się później stało.

Panie Krzysztofie, jakie jest Pana największe marzenie rajdowe i pozarajdowe?

Hmmm… rajdowe marzenie to już się nie spełni, jak każdy kierowca chciałem wejść na swój Mount Everest, na swój szczyt, chciałem być Mistrzem Świata w rajdach. Oczywiście wiem, że jest to nierealne. Może przy super formie, przy dobrych układach mógłbym zająć czwarte, piąte, czy siódme miejsce w którejś z eliminacji, tak jak mi się to kiedyś zdarzało, ale nic więcej. Nie wygram Mistrzostw Świata i już dawno zdałem sobie z tego sprawę. Jestem realistą i z przyjemnością pojadę jeden, dwa, trzy rajdy. Być może mógłbym zostać Mistrzem Polski, ale teraz chcę się skupić na czymś innym. Z wielką przyjemnością wystartuję w jednym czy dwóch rajdach w Polsce, nie chcę zawieść moich kibiców, którzy na to czekają, ale teraz myślę przede wszystkim o rajdach Cross Country. Podczas tych pustynnych rajdów potrzebne jest bardzo duże doświadczenie, dużo rozumu, dużo kalkulacji, jest to moje nowe wyzwanie.

Panie Krzysztofie, nie ma Pan wrażenia, że gdyby lata komunizmu minęły wcześniej, to w momencie, kiedy był Pan młodszy, myślę, że miałby Pan szansę, żeby dostać się do temu fabrycznego, no i być może inaczej by się wszystko potoczyło.

Ja ciągle przypominam sobie słowa Paula Howartha, czy innych wielkich tego sportu, którzy obserwowali moją technikę jazdy. Podkreślali oni, że jestem, jak to Anglicy mówili „natural driver” czyli naturalnie wyczuwam drogę, mówili, że mam podobny styl jazdy jak Colin, styl bardzo otwarty. Ale aby osiągnąć sukces oprócz talentu konieczne jest doświadczenie, które zdobywa się po przejechaniu tysięcy kilometrów tras testowych i na różneo rodzaju próbach na próbach. Teraz z perspektywy czasu bardzo żałuję pewnej decyzji, bo Prodrive zaproponował mi kiedyś rolę kierowcy testowego. Chcieli żebym był 2 lata w Anglii, ale przyznam się szczerze, że wtedy wydawało mi się, że jestem wielkim mistrzem, który za chwilę będę miał sponsorów i spokojnie będę walczył o starty w Mistrzostwach Świata. Zacząłem startować i zrezygnowałem z tej propozycji. Teraz widzę, że to był wielki błąd, bo kto wie, czy z kierowcy testowego nie zostałbym kierowcą fabrycznym? Z drugiej jednak strony nie żałuję, bo mam kochającą rodzinę- żonę,
dzieci, a nie wyobrażam sobie spędzić dwa lata z dala od najbliższych. Rola kierowcy testowego to naprawdę dużo roboty.

Dzisiaj dużo mówimy o tym, co wydarzyło się w przeszłości, ale również o przyszłości, bo myślę, że ma Pan przed sobą całkiem niezłą przyszłość, właśnie w rajdach terenowych typu Dakar.

Mam nadzieję, ale myślę, że tu w Polsce, też co jakiś czas będę zadziwił innych kierowców, a przede wszystkim dostarczał emocji moim wiernym fanom.

Mamy taką nadzieję!

Będę startował w Rajdzie Polski, czy może też w jakimś zimowy rajdzie, bo to wielka frajda i widowisko.

No właśnie – taki zimowy Rajd Magurski – czy chciałby Pan w takim rajdzie wystartować?

Niedawno zastanawiałem się nad tym, myślę, że gdyby miał jakiś odpowiedni samochód N-grupowy, to czemu nie? Bardzo lubię jeździć po śniegu, to jest wielka przyjemność móc się trochę poślizgać i zmierzyć się z tymi odmiennymi warunkami.

Zwłaszcza, że jest to bardzo piękny rajd, z pięknymi bandami, takimi, które są jeszcze tylko chyba w Olsztynie.

Ja co roku przejeżdżam 1000, 1500, a czasami nawet 2000 kilometrów po lodzie i śniegu. Mam bardzo dobrą jeszcze prodrive’owską treningówkę i nie zapomniałem jak się jeździ w takich warunkach. Jestem również w dobrej formie, co zawdzięczam ciężkiej pracy. Czasem podczas treningów z innymi kierowcami rajdowymi porównujemy sobie czasy i na szczęście nie jest ze mną źle, myślę, że z polskimi zawodnikami mógłbym spokojnie rywalizować.

No i o to chodzi. A czy jest jeszcze szansa na pełen cykl w Mistrzostwach Polski? Gdyby pojawiła się oferta startu samochodem kategorii S2000?

Miałem taką propozycję, ale nie będę zdradzał szczegółów. Jednak w tym momencie mojego życia, tak jak mówiłem chciałbym skupić się na rajdach innego typu, oczywiście chętnie wystartowałbym w 2 lub 3 polskich zawodach, ale pełen cykl raczej odpada, ale nigdy nie mów nigdy, bo wszystko się może w życiu zmienić. Nagle może pojawić się jakaś wielka ochota do powrotu. Widzę moich rówieśników, czy w Belgii, czy we Włoszech jeszcze dają sobie radę. Na pewno będę się starał co roku startować w Polsce i mam nadzieję, że pokażę wszystkim na co mnie „jeszcze” stać.

Przypomnę, że w latach 90-tych były takie sezony, gdzie w zasadzie zdarzała się Panu przegrana jedynie kilku OS-ów, jednak w momencie kiedy przegrał Pan rajd niektórzy dziennikarze próbowali odwrócić się od Pana…

W sporcie to się zdarza, gdy jest się na fali dziennikarze, media uwielbiają cię. Gdy nieoczekiwanie następuje spadek formy, w moim przypadku to kilka gorszych startów, to dowiadujesz się, że to już koniec twojej kariery. Dla sportowca jest to bardzo przykre doświadczenie, bo niezależnie od formy do każdych zawodów przykłada się i stara się wypaść jak najlepiej. Nie ukrywam, że taki wygrany rajd bądź cały sezon, po wcześniejszych zapowiedziach o końcu kariery dostarcza dużej satysfakcji.

Czyli trzeba z tym walczyć – ale jak Panie Krzysztofie? Czy jest jakaś recepta?

Wydaje mi się, że przede wszystkim dziennikarze powinni nie szukać tanich sensacji. Jest tyle innych ciekawych tematów, po co oczerniać sportowców i psuć widzom widowisko. W sporcie najważniejsza jest rywalizacja, ale ta zdrowa, podczas zawodów. Czasem ludzi ponoszą emocje i jeden powie coś na drugiego, ale to nie powinno być najważniejszym tematem dla dziennikarzy, szkoda o tym mówić. Rajdy są tak pięknym sportem, tak cudownym! Najpiękniejszy jest ten moment, kiedy rajdówka w końcu leci, skacze na OS-ie i kibice się tym cieszą. Właśnie takich momentów trzeba szukać i o tym mówić i pisać.

Pojawia się wiele pytań o pański ulubiony rajd. Podejrzewam, że jest to Rajd Polski, czy też może Rajd Kormorana w latach poprzednich. Ale który rajd, poza Olsztynem, upodobał sobie Pan szczególnie?

Ciekawe były rajdy zimowe na Dolnym Śląsku – to była wielka frajda, a kiedy był śnieg, to po prostu było marzenie. Jeżdżenie w śnieżnych bandach było czymś cudownym. Choć nigdy nie byłem na Rajdzie Magurskim, to słyszałam, że odbywa się on w takich właśnie pięknych warunkach. Ale generalnie nie mam jakiegoś szczególnego przekonania do konkretnego rajdu. Mogę powiedzieć, że nie lubię pewnej specyfiki rajdowej, czyli długich prostych po krzywym asfalcie, gdzie przy drodze rosną wielkie twarde drzewa. Dziwi mnie, że rajdy puszcza się w takich miejscach, bo jest to bardzo niebezpieczne. Doświadczeni zawodnicy, jak ja, wiedzą, że tu trzeba ująć, tu dodać, tam przeskoczyć, tu przelecieć, ale bardzo często młody człowiek przeżywa gehennę wpadając między takie drzewa i zastanawia się, co zrobić, jeśli auto zaczyna lecieć jednym, czy drugim bokiem. Wierzę, że będzie coraz lepiej, jeśli chodzi o organizację, bo jednak poszukuje się lepszych dróg. Od razu należy dodać, że wcale nie jest to takie łatwe. Słyszałem, że
już wchodzą Kaszuby – kolejny rajd szutrowy, Rzeszów – rajd śniegowy. To wreszcie zaczynają być rajdy, a nie ściganie po krzywym, połamanym asfalcie, który jest bardzo niebezpieczny dla zawodników i nieprzyjemny dla sprzętu – ciągłe kapcie, pogięte felgi, poprzestawiane koła – w rajdach nie o to chodzi.

Dobrze, że konkurencja w polskich rajdach samochodowych coraz częściej dotyczy również strony organizacyjnej, prawda?

Pojawiają się nowi organizatorzy i to dobrze wpływa na sytuacje organizacyjną wszystkich innych rajdów, jak wiadomo konkurencja rozwija. Uważam, że im lepsza organizacja rajdu, tym widowisko jest bardziej interesujące dla widzów, a przede wszystkim jest bezpieczniej. Myślę, że aby ten sport rozwijał się potrzebne są zmiany. Jedną z nich mogłoby być przywrócenie rajdu Kormoran. Na ziemi Warmii i Mazur jest bardzo dużo odcinków i z powodzeniem można by robić dwa rajdy: Rajd Polski w Mikołajkach i Rajd Kormorana w Olsztynie, bo to są piękne trasy. Wszystkie opowieści tych, którzy nie lubią jeździć po szutrze, bądź po luźnej nawierzchni, że to są kopalnie, piaski, że już na drugim przejeździe to jest tak rozryte, że jest to nie do przejechania, to absolutnie nieprawda.

Tegoroczny Rajd Polski chyba pokazał wszystkim, że tak nie jest…

Kto się na tym zna, spojrzy na czasy – wszystkie drugie przejazdy odcinków na tych rajdach są lepsze, a więc stwierdzenie, że gdzieś w okolicach Olsztyna są piaski i nie da się przez nie przejechać, to nieprawda. Oczywiście – jest kilka nawrotów, które jeśli się mocno rozryją, to rzeczywiście trudno jest przez nich przejechać, ale tak jest na całym świecie, taka jest specyfika rajdów.

Panie Krzysztofie, czy w dzisiejszych Rajdowych Mistrzostwach Polski widzi Pan młodego zawodnika, który Pana zdaniem ma szansę, żeby dużo osiągnąć w tym sporcie?

Przyznam się szczerze, że troszkę obserwowałem ostatnie rajdy. To takie naturalne, że się tym sportem interesuję i poszukuję młodego orła, w którego warto by było zainwestować, namówić sponsorów. Niestety to jest taki sport, że najpierw trzeba coś pokazać od siebie, a dopiero potem można liczyć, na zainteresowanie sponsorów. Myślę, że takim sportowcem jest Kajetan Kajetanowicz. Szkoda, że jego samochód był niedoinwestowany i Kajetan nie mógł pokazać się z najlepszej strony. Choć nawet tym słabszym autem pokazał wielką klasę. Niestety trochę smutne polskie układy doprowadziły do tego, że ten chłopak został zawieszony na rok.

Mamy nadzieję, że tacy zawodnicy jak Kajetan powrócą do rajdów i że pomocna dłoń zostanie wyciągnięta.

Bardzo bym chciał. Myślę, że każdy młody zawodnik, który startuje, powinien szukać najsilniejszej klasy i to nie najsilniejszej w sensie mocy samochodów, ale najsilniej obsadzonej. Klasa Peugeotów jeszcze rok, dwa lata temu była taką kuźnią, gdzie chłopcy jechali z przyspawanym do podłogi pedałem gazu. I właśnie o to chodzi. Kajtek im pokazywał, jak się jeździ. Oczywiście jest paru innych zawodników, może nie będę wymieniał wszystkich nazwisk, którzy również mogą osiągnąć sukces.

A co Pan myśli o projekcie Pawła Dytki „Team 2007”, gdzie dwóch młodych zawodników w Mitsubishi będzie startować w całym cyklu Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski?

Świetnie, że Paweł coś takiego zrobił. Ja bardzo lubię Pawła i rodzinę Dytków. To są ludzie, którzy kochają sporty motorowe. Nie jest im łatwo, ale jeżeli im się ten projekt powiedzie, to należy tylko trzymać kciuki. Bardzo dobrze, że stworzą szansę młodym zawodnikom jeżdżenia w rajdach. Nie zapominajmy jednak, że wszystkie takie projekty wymagają pieniędzy, a zdobycie takich środków finansowych to nie jest łatwe.

Oprócz doinwestowania ważna jest także nauka młodych zawodników, wiedza, którą doświadczeni kierowcy mogą przekazać młodszym kierowcom. Pan także miał projekt „Hołowczyc Management” i Pańscy zawodnicy osiągali świetne wyniki...

Osiągali aż za dobre wyniki i niestety kończyło się to wypadkami. Powiedziałem sobie wtedy, że nie będę takiego projektu kontynuował, jeśli sam jestem czynnym zawodnikiem. Nie sposób było tego dopilnować i w pewnym momencie powiedzieć: „Panowie, jedziecie ponad swoje możliwości”. Dobrze, że macie ambicje, ale tak nie można", mówię tutaj o Wojtku Zaborowskim, a szczególnie o Wojtku Musiale. Przyznam, że nigdy nie miałem blisko siebie tak utalentowanego kierowcy jak Wojtek Musiał. Miał ogromne możliwości, niestety jednak ciężki wypadek zmienił całe jego życie. Wspominam go jako zawodnika z ogromnym potencjałem. Przerwaliśmy ten projekt, ale żeby wszystko działało jak należy, trzeba poświęcić temu sto procent uwagi, a ja ciągle byłem czynnym zawodnikiem.

W pewnym momencie powiedział Pan nawet, że otworzył im Pan zbyt wiele drzwi. Czy jest w tym jakieś zagrożenie i czy jednak do pewnych spraw powinni oni dochodzić sami?

Jeździliśmy razem na treningi. Dużo mówiłem im na temat techniki jazdy, sposobu poruszania się po drodze. Dużo się przyglądali i dosyć szybko to „złapali”. Myślę, że w pewnym momencie wstąpił w nich taki duch, że są lepsi. Nie ma nic gorszego jak moment, w którym człowiek poczuje się, że jest lepszy od innych, wtedy od razu wiadomo, że będą kłopoty. Teraz z perspektywy czasu łatwo jest mówić i oceniać, ale wtedy nikt nie myślał w takich kategoriach. Świetnie jeździli, byli bardzo szybcy, a samochody wcale nie były doinwestowane. Bardziej skupialiśmy się na doskonaleniu techniki jazdy. Ja także starałem się otworzyć im pewne drzwi, żeby atakowali i żeby jeździli tak jak powinno się jeździć. W pewnym momencie poczuli się oni jednak chyba zbyt pewnie i chcieli wygrywać zbyt szybko.

Może teraz przed Panem jest takie zadanie, aby wyszkolić młodego kierowcę...

Niestety w Polsce ciągle jeszcze nie ma odpowiednich mechanizmów to tego, choć przychodzą lepsze lata. Mogę to powiedzieć obserwując gospodarkę, a także zainteresowanie sponsoringiem. Na pewno przychodzi lepszy czas dla sportu. Jeżeli ktoś to wykorzysta to jest szansa, że nasz sport, czyli rajdy nie zostaną pominięte w tym wzroście gospodarczym i że też będziemy mieli konkretne możliwości sponsoringowe, przede wszystkim istotne jest to dla młodych zawodników, czy też dla projektów takich jak plan Pawła Dytki.

Trzymam także kciuki za Pana i mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości wpadnie Pan na pomysł pokierowania jakimś młodym zawodnikiem.

Mam bardzo dużo różnych projektów i pomysłów, ale nie będę ich jednak zdradzał, bo niektóre są w pewnej fazie przygotowawczej. Uważam, że rajdy niedługo zmienią swoje dotychczasowe oblicze, będą się rozwijać. Przyznam się, że dużo o tym myślę, także biznesowo. Nie sposób jest, bowiem zrealizować jakiś duży i dobrze funkcjonujący projekt za prywatne pieniądze.

A czy lubi Pan żużel?

Tak, lubię być kibicem żużla. Często jestem zapraszany przez włodarzy tego sportu, aby obejrzeć wyścigi i naprawdę mi się to podoba, pewnie dlatego, że to też rywalizacja, a do tego czuć zapach benzyny…

Często bywa Pan z tego powodu we Wrocławiu.

Tak, to fantastyczne móc uczestniczyć w tych widowiskach. Oglądanie żużlu w telewizji to coś zupełnie innego, niż kibicowanie na torze. Czasem dobrze jest poczuć smak sportu na żywo. Bardzo mi się to podoba, uwielbiam tych zawodników, ich otwartość i prawdziwą walkę.

Ci ludzie sporo ryzykują, prawda?

Tak musi być, w końcu to sport motorowy. Ja uwielbiam ryzyko i jeżeli potrafi się nad nim panować to jest to fantastyczne uczucie.

Czy korzysta Pan z internetu?

Oczywiście, że tak.

Ale czy jest Pan nałogowym internautą?

Nie za bardzo mam na to czas. Nie oglądam nawet telewizji, więc tylko sprawdzam swoje e-maile, przeglądam strony, które mnie interesują i wracam do pracy. Zawsze jestem gdzieś w drodze.

Kibice często wracają do Rajdu Polski z 1997 roku. Czy pamięta Pan słynne już „kaczeńce” na Michałkowej przez które przegrał Pan ten rajd, ale z drugiej strony pokazał Pan fantastyczną walkę i pogoń do samego końca.

W tym czasie nie obowiązywał system „super rally”. Trzeba było szybko wyciągnąć samochód i jechać dalej. To było niezwykłe opuszczenie drogi. Ja wtedy czułem, że jestem za dobry, żeby tak zwyczajnie wylecieć z drogi. Nie byłem w stanie pojąć, tego co się stało. Dopiero po wyjechaniu z tego miejsca i po kilku hamowaniach zrozumiałem, że mamy hamulce tylko na przednią oś. Balans hamulców był tak ustawiony, że bardzo wiele hamowania pochodziło także ze skrzyni biegów, czyli z bardzo mocnych i twardych dyferencjałów. Niestety nie wiedziałem, że w skrzyni biegów przestała działać hydraulika, uchylił się malutki zawór i nie było ciśnienia w centralnym dyferencjale. Przez to miałem hamulce z dużo większą siłą na przednie koła, a że hamowałem „w punkt”, czyli w miejscu, w którym należy hamować, to w pewnym momencie zabrakło mi już miejsca. Z perspektywy czasu pamiętam, że już we wcześniejszych hamowaniach miałem problem z utrzymaniem się na drodze i w pewnym momencie poleciałem gdzieś za daleko. Jednak walczyliśmy
do samego końca. Nigdy nie zapomnę późniejszej pogoni za czołówką, to było niesamowite, naprawiono nam samochód, ale zabrakło kilku odcinków, żeby wygrać ten rajd. Patrick Snijers miał wtedy „pełne galoty”, jak to kiedyś określił Jean Marc Fortin.

Był to piękny rajd także ze względu na tą pogoń. Pan często wygrywał rajdy taką pogonią. Wspomniał Pan także o „Super Rally”, co Pan sądzi o tym systemie?

Jest ok., to jest wielkie widowisko dla kibiców. Po przygotowaniach często wielotygodniowych czy wielomiesięcznych, niemożność startowania dalej w rajdzie jest straszna dla zawodnika. Mieliśmy taką sytuację na Rajdzie Polski. Wspomnę jeszcze o tym rajdzie. Citroen wystawiał swoją bramkę na pierwszym odcinku specjalnym i mierzył czasy. W tym miejscu, w którym oni stali, my niestety jechaliśmy na drugiej pozycji, pierwszy był Michał Sołowow, przegrywaliśmy jakieś pół sekundy czy sekundę i dopiero za nami był Leszek. Także zapowiadała się ciekawa rywalizacja. Jechałem bardzo zachowawczo, bardzo czujnie. Wszystko wskazywało na to, że rajd będzie dla nas bardzo dobry, no ale niestety...

...takie są rady samochodowe...

Na środku drogi leżały kamienie, a ja miałem samochód ustawiony dosyć nisko. W zupełnie nieoczekiwanym miejscu kamienie zgniotły wydech, tak nieszczęśliwie, że samochód nie bardzo mógł pozbywać się spalin. Przegrzała się i rozszczeliniła turbina, poleciał olej i samochód stanął w płomieniach. To bardzo przykre wrażenie, wielomiesięczne przygotowania, samochód dopieszczony do ostatniej śrubki, a tu widzisz jak to wszystko pochłaniają płomienie. Auto miało naprawdę świetną moc, było naprawdę dobrze przygotowane...

...no ale niestety tak czasami w rajdach bywa, „super rally” nie pomogło...

Niestety nie pomogło, nasz samochód po prostu się spalił. Jednak najgorsze było to, co później przeczytałem w „super” znanych gazetach rajdowych, że Hołowczyc specjalnie spalił swój samochód. Jak słyszę takie opowieści, niby takie sprawdzone informacje, ktoś gdzieś taką plotkę usłyszał, ale wiadomo że to nieprawda. Wysyłanie takich informacji w świat to wstyd.

No niestety Panie Krzysztofie myślę, że ten żal to tak naprawdę mają jednostki, a większość zawodników, bo zawodnicy rajdowi w Polsce Panu bardzo wiele zawdzięczają, także kibice i dziennikarze, są jednak za Panem. To Pan pociągnął fantastycznie ten sport, za co chciałbym Panu podziękować.

Dziękuję, miło to słyszeć. Ja naprawdę kocham kibiców i przyznam się szczerze, że wielokrotnie miałem zgotowany taki aplauz, że nawet łezka mi się uroniła. To jest fantastyczne uczucie. Polscy kibice są wspaniali, widać te emocje, taką energię. Do końca życia będę pamiętał jak byliśmy witani przez fanów np. wtedy, gdy zdobywaliśmy z Maćkiem te fantastyczne wyniki. Jak słyszę coś takiego, co mnie boli, to zawsze powtarzam słowa Maćka Wisławskiego: „psy szczekają - karawana jedzie dalej”. To świetnie działa i człowiek nabiera sił do dalszego działania, chęć do walki, chęć do zwyciężania.

_ Rozmawiał w Radiu Luz - Karol Ferenc Rozmawiał w Radiu Luz - Karol Ferenc _

d4jvuij
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4jvuij
Więcej tematów