W trakcie tegorocznego Rajdu Dakar Krzysztof Hołowczyc długo zajmował miejsce w czołówce. Awarie i problemy z samochodem, jakie miał podczas 10. etapu, pogrzebały jednak jego szanse na zwycięstwo. Po zakończeniu rajdu "Hołek" nazwał to "osobistym dramatem". - To nie był tylko jego dramat. To był dramat również dla mnie jako człowieka, który jest mu bardzo bliski i przeżył z nim swoje najpiękniejsze rajdowe lata. Informacje z Dakaru odebrałem bardzo dotkliwie i boleśnie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską utytułowany pilot rajdowy Maciej Wisławski, który ocenia również debiutującego w Dakarze Adama Małysza.
WP: *Krzysztof Hołowczyc, z którym przed laty odnosił pan wielkie sukcesy, bardzo udanie wystartował w tegorocznym Rajdzie Dakar. Po trzecim etapie „Hołek” został liderem klasyfikacji generalnej samochodów, a w piątym - jako pierwszy Polak - odniósł zwycięstwo etapowe. Później miał jednak problemy z samochodem i w efekcie zakończył rajd na dziesiątym miejscu. Jak oceni pan ten wynik? *
To dziesiąte miejsce, które uzyskał, absolutnie nie jest wykładnią jego potencjału. W sporcie samochodowym - podobnie jak w wielu dyscyplinach sportu - o wyniku decyduje nie tylko potencjał człowieka, ale również sprzęt. Tu mamy wyraźny przykład takiej sytuacji - w Rajdzie Dakar Krzysztofa Hołowczyca zawiódł samochód. Bo już pierwsze etapy rajdu doskonale pokazały, jak niesamowity jest potencjał Krzyśka. Twierdzę, że jest to jedyny Polak, a na świecie jeden z trzech-czterech kierowców, który jest w stanie walczyć o wygranie Rajdu Dakar -najtrudniejszego i morderczego maratonu. Morderczego dla samochodu, dla załóg i dla całego serwisu. Jako Polacy możemy być dumni, że mamy kogoś takiego jak Krzysztof Hołowczyc!
WP: Co składa się na jego olbrzymi potencjał w Rajdzie Dakar?
Ogromna wiedza, jaką ma po kilku latach startów w Dakarze – dotyczy ona czytania tego trudnego terenu, czytania pustyni i dogadywania się z samochodem. Ale na ten potencjał składają się też jego odruchy, wypracowane przez 20 lat prowadzenia samochodu rajdowego. Bo ono nie ma nic wspólnego z szeroko pojmowanym myśleniem. Samochód rajdowy prowadzi się odruchami - trzeba wielkiej i wieloletniej pracy, żeby wprowadzić je w swoją świadomość. Jest takie powiedzenie, że myślenie ma kolosalną przyszłość. Tymczasem w przypadku rajdów, kiedy trwa walka człowieka z samochodem, dystansem, nawierzchnią i warunkami, myślenie ma kolosalną… przeszłość. Kluczową rolę odgrywają odruchy. Krzysiek Hołowczyc ma unikalny w skali światowej potencjał - ogromną wiedzę, odruchy i wyobraźnię. Ma też coś, co nazwałbym rajdową dyplomacją czy mądrością. Do tego wszystkiego naprawdę dochodzi się latami.
WP: Podczas tegorocznego Rajdu Dakar Krzysztof Hołowczyc miał wspaniałe momenty, ale miał też duże problemy, które ostatecznie zaprzepaściły jego szanse na zwycięstwo. Sam przyznaje, że przeżył „osobisty dramat”, kiedy stał pięć godzin na pustyni i nie mógł nic zrobić - jedynie marzył, żeby ruszyć. Czy było panu żal Hołowczyca, kiedy usłyszał pan o wydarzeniach, jakie miały miejsce na 10. etapie, po którym stwierdził on, że dla niego rajd właściwie się skończył?
Krzysztof Hołowczyc nazwał to osobistym dramatem. Ale to nie był tylko jego dramat. To był dramat również dla mnie jako człowieka, który jest mu bardzo bliski i przeżył z nim swoje najpiękniejsze rajdowe lata. Choć ta przygoda rajdowa wciąż trwa, to właśnie z nim była największa i najbardziej wydajna, jeżeli chodzi o rozwinięcie poziomu zainteresowania polskimi rajdami. Krzysiek Hołowczyc to mój wieloletni partner z samochodu. Pracowaliśmy razem dziewięć lat. To kawał życia. Kiedy dowiedziałem się, co się stało, przebywałem akurat w Chicago na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Informacje z Dakaru odebrałem bardzo dotkliwie i boleśnie. Nie tylko dla Krzyśka był to więc dramat. Tak samo był to mój wielki dramat – człowieka, któremu Hołowczyc jest piekielnie bliską osobą. Jeździliśmy razem dziewięć lat i wydaje mi się, ze ten czas nie poszedł na marne, tylko zaprocentował tą wiedzą, umiejętnością i rajdową mądrością, którą Krzysiek potrafi teraz wykorzystać. Dlatego cieszę się podwójnie, że mam małą
cegiełkę w tym wielkim murze, który można nazwać murem wiedzy, umiejętności i sukcesu Krzysztofa Hołowczyca.
WP: Po dotarciu na metę Krzysztof Hołowczyc powiedział jednak, że zaczyna już myśleć o następnym Dakarze. Myśli pan, że kolejne bezcenne doświadczenia, jakie zyskał w tym roku, pomogą mu w końcu spełnić marzenie o zwycięstwie? Czy może w przypadku tego rajdu nie ma sensu niczego prognozować, bo za każdym razem nieprzewidziane okoliczności mogą wszystko zadecydować o wyniku?
W ogóle uważam, że niczego nie można prognozować. Nie tylko w przypadku Rajdu Dakar, ale w każdym rajdzie i każdej dyscyplinie sportu. Bo w sporcie nie ma pewniaków. Ale to, że Krzysiek Hołowczyc kończy rajd i już marzy o następnym, jest piękne! Dobrze, że myślami jest już w 2013 roku. To ważne i typowe dla rajdów – to sport, który ludzi bardzo absorbuje i wciąga. Widać, że Krzysiek cały czas walczy. Jest takie wspaniałe powiedzenie – dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. I dla mnie Krzysiek jest właśnie zwycięzcą tego rajdu!
WP: Rajd Dakar udało się też ukończyć Adamowi Małyszowi, który w swoim debiucie dojechał na metę jako 38. Zawodnik. Wiadomo, że samo ukończenie tego rajdu jest sukcesem – zwłaszcza, że w tym roku ze 174 startujących załóg samochodów do mety dotarło ich 78. Proszę jednak powiedzieć, czy tak dobry wynik Małysza jest dla pana niespodzianką?
Powiem szczerze, że dla mnie jest pewnego rodzaju niespodzianką, ale nawet w takim trochę… negatywnym znaczeniu tego słowa. To genialny sportowiec, wprawdzie w innej dyscyplinie, ale sport ma jeden wspólny mianownik - nazywa się on dobrą psychiką. Jeżeli ktoś jest dobrze ułożony do sportu w sensie psychicznym, a jego mózg potrafi działać dobrze w warunkach stresu, to wtedy ma on dużo większe szanse na lepsze miejsce i odniesienie większego sukcesu. Przed Dakarem wiedziałem, że Małysz nie ma wielkiej wiedzy jako kierowca, ale wiedziałem też, że wystartuje tam z dobrym pilotem Rafałem Martonem, który na tym rajdzie był już 7 czy 8 razy. To daje ogromną wiedzę – taki człowiek z boku jest bezcenny. Absolutnie nie chcę zarzucać Małyszowi poprzeczki. Broń Boże nie chcę też deprecjonować jego wyniku, bo wiem, że meta na Dakarze to już jest sukces. Liczyłem jednak, że znajdzie się koło dwudziestego miejsca – dzięki temu, że jest wspaniałym sportowcem i dzięki temu, że ma fenomenalną psychikę. A mózg zawsze jest
naszym szefem – bez względu na dyscyplinę.
WP: Po dojechaniu do mety Adam Małysz z uśmiechem zwrócił uwagę na to, że jest „lepszy od Krzysztofa Hołowczyca, który w debiucie w Dakarze w 2005 roku był sześćdziesiąty.” Czy tegoroczny rajd można porównywać do tego z 2005 roku, o którym wspomina Małysz? Wiadomo, że od tego czasu sporo się zmieniło, a Rajd Dakar od czterech lat organizowany jest w Ameryce Południowej.
Tych rajdów i lokat nie można porównywać. Ten rajd, który od czterech lat ma miejsce w Ameryce Południowej, dla wszystkich zawodników jest rajdem zdecydowanie trudniejszym ze względu na bardziej urozmaiconą trasę, ogromne różnice wysokości i różnice w samochodach. Wydaje mi się więc, że Adam Małysz troszeczkę zbłądził. To takie porównanie matematyczne. Nie możemy porównywać, że pięć to jest więcej niż trzy. Bo jest! Musimy jednak zastosować pewne miary względności - nie możemy stosować samych liczb. Nie zapominajmy też o tym, o czym przed chwilą mówiłem – Adam Małysz jechał w Dakarze z bardzo doświadczonym pilotem Rafałem Martonem.
WP: Kiedy wiosną zeszłego roku pojawiły się pierwsze sygnały medialne o tym, że Adam Małysz wystartuje w Dakarze, pan raczej nie dawał im wiary. W rozmowie z Wirtualną Polską doniesienia prasowe uznał pan za bajki. Podkreślił pan też, że Małysz jest „wybitną osobistością i wybitnym sportowcem, a zarazem wyważonym i za mądrym człowiekiem, żeby porwać się na Rajd Dakar w Ameryce Południowej”. Czy był pan więc zaskoczony, kiedy Małysz potwierdził, że wystartuje w Rajdzie Dakar? I jak z perspektywy czasu ocenia pan jego decyzję o zmianie dyscypliny sportowej?
Nie byłem zaskoczony, bo Adam Małysz był genialnym skoczkiem, który od lat interesował się motoryzacją. Myślę, że rajdy samochodowe cross-country są dla niego świetną odskocznią, takim wypełnieniem pustki w życiu, jaka wytworzyła się, gdy przestał być wyczynowym skoczkiem i przestał uprawiać skoki narciarskie. A właśnie dzięki temu, że Małysz jest wyważony i ma sportową mądrość, w trakcie Rajdu Dakar w ogóle dojechał do mety. Bo podczas Dakaru potrzeba naprawdę ogromnego wyważenia, spokoju, a także umiejętności „autouspokajania i nienakręcania się”.
Rozmawiał Michał Bugno, Wirtualna Polska