Dwa i pół tygodnia poza domem. Dla wszystkich zaczęło się tak samo: 20 kwietnia praktycznie wszyscy (załogi zawodników, serwisanci i media) zjawili się w porcie w Marsylii. W oczekiwaniu na wjazd na prom czas upływał wolniutko na powitaniach, porównaniach i podglądaniu na zasadzie: co nowego u konkurencji się pojawiło w samochodach albo w motorach od ostatniego razu. Na promie już podczas rejsu organizatorzy zajęli się papierologią i jakoś ten czas upłynął.... ten czas to były 23 godziny!
W Tunezji niespodziewanie powitała wszystkich kiepska pogoda: mocno wiało, padało. W końcu dotarliśmy do Afryki – powinno być, jeśli nie gorąco, to chociaż ciepło...ale nie było. Kiedy nadeszła w końcu długa oczekiwana chwila i po plaży ruszył superstage (zwyczajowo nie odniósł się realnie do wyników końcowych; jedna grupa zawodników miała jedyną szansę się “pokazać”, a druga ćwiczyła teamowe plany taktyczne) – na nasze szczęście – po pierwsze: na chwilę przestało padać; a po drugie: wszyscy wiedzieliśmy, że od następnego poranka zacznie się nasza wielka przygoda!
* GALERIA ZDJĘĆ * Pogoda na szczęście zaczęła się poprawiać, temperatura rosła, widoki z ucywilizowanych zaczęły się zmieniać na mniej cywilizowane – a ja cały czas szukałam odbicia moich wyobrażeń o Afryce w widokach za oknem. A to, co na zewnątrz widziałam, bardziej przypominało Hiszpanię albo wręcz południowe Włochy... Dopiero później Afryka pokazała, jak jest niezwykle różnorodna: pustynia pokazała się nam w naprawdę wielu odsłonach, a nie tylko w tej piaszczystej, jaką znamy z obrazków. Te widoki były jedyne w swoim rodzaju, niezwykłe i niezapomniane.
Organizacja całej imprezy była zarazem skomplikowana i prosta. Każdy dzień był bliźniaczo podobny do następnego – ale każde miejsce oddalone było od siebie min o 500 km! Jak wyglądał biwak? Każdy był na absolutnym odludziu, na pustyni, ściśle strzeżony. Były to przede wszystkim strefy serwisowe: duże trucki (zwykle jeden, ale w BMW X-Raid były 3 duże ciężarówki na 3 serwisowane samochody), namioty: te, pod którymi toczyło się życie i te, pod którymi mechanicy pracowali w pocie czoła. A wieczorem namioty, w których spaliśmy: całe przestrzenie “jedynek” poprzytulanych do siebie w iluzji większego wspólnego bezpieczeństwa.
Niewątpliwie bardzo ważnym miejscem był namiot stołówki, gdzie codziennie jedliśmy śniadanie i kolację. Jednocześnie było to miejsce, gdzie codziennie były briefingi dla zawodników i miejsce otwartych spotkań towarzyskich. Drugie ważne miejsce to...łazienki. Były to prysznice (sztuk 8) wyprodukowane ze stelaża, zrobionego po taniości z rurek, z naciągniętym na niego niebieskim workiem (takim jak te z Ikei) i wodą doprowadzoną prosto z niewielkiej, lokalnej cysterny. Niezwykłej wartości nabiera kąpiel w ciepłej, nagrzanej przez słońce wodzie po dniu spędzonym w biegu i w samochodzie. A nawet jeśli woda była chłodna, a nad głową mieliśmy gwiazdy i czasami księżyc – to po pierwszym szoku termicznym było i tak cudownie! Były też korytka z kranami jako umywalki (bardzo przydatne do robienia prania) i toalety. Natura okazywała się dużo bardziej łaskawa i przyjacielska mimo skorpionów, piaskowych pająków, jaszczurek i żuków-gigantów.
Z każdym dniem rosło ciśnienie w każdym teamie. Psuły się rajdówki, brakowało części, wielkie teamowe ciężarówki zostawały w różnych miejscach po drodze same potrzebując pomocy serwisantów i doprowadzając do rozpaczy nieszczęśników pozbawionych w ten sposób części zamiennych i dobytku doczesnego. Różnice w czasach między zawodnikami rosły, a czas płynął. Ci którym zależało najbardziej na punktach do Pucharu Cross Country izolowali się od społeczeństwa biwakowego i skupiali się na regeneracji sił i drodze na dzień następny zachowując na zewnątrz spokój i opanowanie.
- dnia przejechaliśmy przez granicę libijską. Tutaj nastąpiło 4-dniowe odcięcie od cywilizacji. W Libii zaplanowany został maraton, czyli dwa odcinki specjalne bez serwisu pomiędzy. Niełatwe zadanie (długość odcinków: 565 i 310 km). Jednak w nocy maratonu nadszedł tak silny wiatr, że zburzył w nocy cztery namioty, w których spało po 20 zawodników! A jednocześnie nie było miejsca, gdzie można by się bezpiecznie schronić, bo całe zaplecze, absolutnie wszyscy poza zawodnikami, paroma sędziami i naszą ekipą byli w strefie serwisowej na następnym biwaku 400 kilometrów dalej!
W okolicy były tylko rajdówki, motocykle, parę quadów i namiot-stołówka – gdzie wszyscy spędzili resztę nocy. Od rana wiatr nie zwalniał do tego stopnia, że ze względów bezpieczeństwa odwołano odcinek i asfaltem przejechaliśmy na następny biwak... To był taki nasz dzień odpoczynku. Poza tą anomalią pogodową Libia była zaczarowana. Trochę straszna, dzika, a jednocześnie przepiękna. Wszyscy zostaliśmy zauroczeni widokami, jakich tam doświadczyliśmy.
* GALERIA ZDJĘĆ * Powrót do Tunezji oznaczał nieuchronny koniec rajdu. Na 10 (przedostatnim) odcinku zdarzył się wielki wypadek. Kierowca teamu BMW X-Raid Leonid Novickij i jego pilot Olieg Tupenkin mieli gigantyczną rolkę. Jechali z pewnością bardzo szybko – oficjalnie X-Raid podaje, że samochód osiąga prędkość do 183 km/h i nie jest to wartość z hamowni, a z terenu. Po wypadku natychmiast zabrano ich śmigłowcami do szpitala. Na całe szczęście, mimo ponurych pierwszych komunikatów oficjalnych i wieści poczty pantoflowej, obaj odnieśli niewielkie obrażenia – na pewno niewspółmierne do rozmiarów zniszczenia X3. Ponieważ jechali jako 3. w kolejności załoga tego dnia – odwołano odcinek. Sklasyfikowano jedynie motocyklistów, którzy dojechali do pierwszego CP.
A propos motocyklistów: w rajdzie startowało dwóch polaków: Kuba Przygoński i Jacek Czachor. Kuba jadący w czołówce niestety musiał się wycofać – pękła rama jego KTM-a, Jacek dojechał niezawodnie na 8. pozycji. Zwyciężył Cyril Despres. Teraz on i Marc Coma mają po tyle samo punktów – niewątpliwie bój o tytuł między tymi dwoma panami będzie spektakularny. W klasyfikacji samochodów zwyciężył Orlando Terranowa z teamu X-Raid przed Chrisitianem Laveille +38.20 i drugim samochodem BMW X-Raid z Guerlainem Chicherit +54.23.
2 maja zakończył się rajd. Bezpośrednio z rozdania nagród rozjechaliśmy się: część na lotniska, część z powrotem do Tunisu na prom. I znów 23 godziny – tym razem odpoczynku, odsypiania i wspominek, co ciekawego kogo spotkało i gdzie. Następny rajd to Transiberico Rally w czerwcu. Czyli całkiem niedługo. I wtedy poznamy nowego mistrza Cross Country. O tym co się tam działo, na pewno Wam opowiemy.
Monika Wiąckiewicz