Czy rodzinna Octavia może spowodować szybsze bicie serca? Raczej nie. No, chyba, że w jej nazwie znajdują się dodatkowe trzy litery - CUP. Wtedy sprawa zaczyna wyglądać zupełnie inaczej! Strach, uzależnienie i radość.
Praga wita słońcem i wysoką temperaturą. Jutro ma być znacznie zimniej, a opady deszczu powodują, że czuję się nieswojo. Dlaczego? Przecież zasiądę za kierownicą Skody Octavii. No tak, tyle, że będzie to wyczynowa Octavia CUP. Tutaj żarty się kończą.
Samochód wyścigowy jest jak posiadanie w domowym ogrodzie niedźwiedzia. Niby udomowiony, niby spokojny i bezpieczny, ale nawet nie zauważysz, kiedy pożre wszystkie twoje psy, a sam będziesz musiał wyciągać rękę z jego paszczy. Samochody wyścigowe to zupełnie inna bajka. Bajka zdecydowanie podnosząca poziom adrenaliny. Przyzwyczaj się do lekko trzęsących się rąk, bo trząść się będą - to jest pewne.
Mam już w swoich wspomnieniach jazdy po torze wyścigowym, choć akurat nie po tym. Mam też w pamięci auta wyczynowe, i to znacznie szybsze. Mam również swoją opinię o cywilnej, seryjnej Skodzie Octavii, którą uważam za bardzo dobry, stosunkowo spokojny i udany model auta. W dodatku w dobrej cenie. Tyle, że ta Octavia, w której zaraz zasiądę, ma tyle wspólnego z cywilną, co Mikołajki z Nowym Jorkiem.
Dojeżdżam na tor Most. Dokładnie - Autodrom Most. Pierwsza połowa dnia wygląda zachęcająco, jednak na ekranie komputera znajduje się mapa Czech, która nie napawa optymizmem. Chmury, chmury i jeszcze raz chmury - oczywiście deszczowe. Czarne jak sam Lord Vader. Padać będzie, to jest pewne. Pytanie, jak intensywnie. Jednocześnie pewność ucieka z całego mojego ciała i umysłu. Mokry tor i prawdziwa wyścigówka. Nie powiem, że się nie obawiam.
Na chwilę jeszcze zatrzymajmy się przy samym torze. Autodrom Most ma nitkę o długości 4 219 metrów. Czyli dość standardowo. Składa się z 21 zakrętów, w tym 12 prawych i 9 lewych. Prosta startowa ma długość 792 metrów, a szerokość toru wynosi od 12 do 15 metrów. Nie jest to jedyny obiekt w Czechach. Most znajduje się na zachód od Pragi, dość blisko niemieckiej granicy na obrzeżach miejscowości o tej samej nazwie.
Tor ten, podobnie jak brneński posiada solidną historię. Pierwsze zawody odbyły się w 1947 r. W 1983 r. nastąpiła modernizacja, a dzięki temu Autodrom Most stał się profesjonalnym torem spełniającym surowe normy FIA i FIM. Odbywają się tutaj zawody rangi nie tylko krajowej, ale również europejskiej czy światowej! Ach, gdzie w tym porównaniu szukać prestiżu naszego jedynego sensownego obiektu w Polsce, czyli Toru Poznań? Nigdzie. Niestety.
Dzisiaj najsłynniejsze odbywające się tutaj zawody, to chyba wyścigi samochodów ciężarowych. Ale, poza tym wymienić możemy wiele innych serii, w tym również Octavia CUP, dla której tutaj przyjechałem. Nie mogę się jeszcze odczepić od różnic w podejściu naszych południowych sąsiadów do motosportu. My, spory europejski kraj Unii Europejskiej, dumna Polska, mamy dość żenujące serie, które ogląda garstka kibiców/widzów, składająca się głównie z członków rodziny i znajomych kierowców. Małe Czechy biją nas na głowę.
Owszem, i tutaj i tam są problemy ze zdobyciem sponsorów, ale wychodzi na to, że „pepiki” (których bardzo lubię i szanuję) potrafią skuteczniej działać w tym temacie. Nie bez winy są również media, które – z uwagi na brak zainteresowania sponsorów – po macoszemu podchodzą do relacji i publikacji o krajowych mistrzach kierownicy. I koło się zamyka.
Apeluję o rozwój! Jeżeli będziemy chętniej pojawiać się na torach, zauważą to sponsorzy, media i machina ruszy. Nie możemy sobie pozwolić, żeby nasz motosport wyglądał niczym na Bora Bora, czy Wyspach Kokosowych. Zacznijmy od siebie, zamiast narzekać.
Wróćmy jednak do Skody Octavii CUP. Czas działać. Nawierzchnia toru jest sucha. Moje ręce już nieco spocone. Wbijam się w kombinezon, w ręku trzymam balaklawę, kask i rękawice. Od kilkudziesięciu minut mechanicy już przygotowują auta. W boksach słychać ryk 2-litrowego, wolnossącego specjalnie przygotowanego do tego auta silnika o czterech cylindrach i mocy 220 KM. Motor jest bardzo wysilony.
Moc przenoszona jest przez 6-biegową, kłową, sekwencyjną skrzynię biegów. Pierwszy przejazd, jako co-driver, czyli na fotelu pasażera. Wbijam się w głęboki kubełek, z którego nie widzę nawet swojego kierowcy. Rzecz jasna, nie słyszę niczego, co bym chciał usłyszeć. Nie opłaca się nawet krzyczeć, bez intercomu niczego nie wskórasz, choćbyś był śpiewakiem operowym.
Po kilku zapoznawczych okrążeniach wysiadam z dość rozdygotanym ciałem. Było całkiem ostro. I całkiem fajnie. Opuszczając auto podaję dłoń kierowcy. Zaraz, zaraz! Bardzo delikatna dłoń jak na twardego kierowcę wyścigowego. Okazuje się, że prowadziła 21-letnia dziewczyna.
Pora na przerwę. Dochodzę do siebie, wypijam kawę, biorę coś na ząb i ponownie wracam do boksów. Tym razem zasiadam na fotelu kierowcy. Pora na jazdę. Nie powiem, nieco się obawiam, bo skrzynie wyczynowe nie lubią błędów przy przerzucaniu biegów. Zrzucisz za bardzo i katastrofa. Zasilanie – pstryk. Zapłon – pstryk. W opróżnionym wnętrzu Octavii CUP, gdzie znajduje się tylko klatka bezpieczeństwa i kilka innych wymaganych drobiazgów, zrobiło się potwornie głośno.
Sprzęgło, jedynka i powoli wytaczam się z boksu. Pit lane z ograniczeniem prędkości do 60 km/h i dalej na tor. Gaz, szarpnięcie dźwigni do siebie, już bez sprzęgła, dwójka, gaz, na wyświetlaczu zapala się czerwone światło, kolejny bieg, kolejne szarpnięcie i tak dziesiątki razy! Zawieszenie jest twarde jak stół. Skrzynia działa jak wkurzony bokser, który próbuje przemówić Ci do rozsądku, że powinieneś uznać jego rację. Pięściami. W górę bez sprzęgła, redukcje lepiej już ze sprzęgłem, choć mechanizm jest i do tego przystosowany. Nawet podczas wyścigów kierowcy używają sprzęgła. Prędkościomierz owszem jest. Jednak stanowi tylko raczej bezużyteczny dodatek, niczym uchwyt na kubek napoju. Najważniejszy jest obrotomierz w centralnym miejscu deski rozdzielczej.
Dojeżdżam do pierwszych ciasnych zakrętów prawy-lewy - tutaj był kiedyś szybki łuk, ale jak mawiał instruktor i utytułowany kierowca wyścigowy, Petr Fulin - zbyt dużo było wypadków w i teraz mamy wolną szykanę. Budowa auta powoduje, że w zakrętach jest nieco podsterownie, ale odpowiednio działając, można nieco lekkim tyłem naddać. Kolejna prosta, kolejne zakręty, prosta, zakręty. Sporo roboty! Hamulce działają zero-jedynkowo. Z początku przypominają budyń śmietankowy, by za chwilę stać się twarde niczym 20-letnie pierniki toruńskie.
Rozgrzane opony typu slick trzymają zaskakująco dobrze. Spróbuj tak pojechać seryjnym autem, a nieprzyjemnie się zdziwisz. Octavia CUP trzyma się nadzwyczajnie skutecznie. Po kilku okrążeniach czas na zjazd do boksu.
Nie powiem, wszystko to robi wrażenie niczym 10 rund z Tysonem w ringu. Dokładnie wiesz, że wiele, prawie wszystko zależy od ciebie. Że nie możesz przesadzić, spóźnić, zahamować zbyt mocno, albo zbyt lekko. Że szybkie łuki są niebezpieczne, a ciasne zakręty mogą spowodować, ze raptem pojedziesz tyłem do przodu.
Mija kilka godzin. Ponownie całe moje ja znajduje się w przepastnym i ciasnym fotelu kubełkowym. Pasy ponownie ściskają. Ponownie jest głośno, jak w pralce wypełnionej gwoździami i śrubami. Jest tylko jedna różnica. Tym razem tor jest mokry. Przez ostatnie kilka godzin nad tor wpłynęły jak do portu, ciemne, wypełnione kroplami deszczu chmury. Gdyby tylko wisiały, byłoby dobrze tyle, że chmury postanowiły zrzucić wszystko na dolinę w której znajduje się Autodrom Most.
Petr Fulin przybiera wyraz twarzy zbliżony do przerażonego. Ale nie z powodu tego, że jest mokro tylko, że garstka żółtodziobów zaraz będzie poruszać się po torze z prędkościami w okolicy 200 km/h. Jazda zrobiła się znacznie bardziej loteryjna. Nie wiesz gdzie dostatecznie trzyma, a gdzie jest ślisko. Przez prostą startową przemykają wodne pióropusze. Dohamowanie, już znacznie spokojniejsze, gaz, prosta, łuk, dwa ciasne zakręty i tak przez ponad 4 kilometry. Okrążenia mijają w sporym stresie. Chyba nie ma nikogo, kto przejechał tego dnia bez przygody. To wyjechał przodem, to tyłem. Tu pęknięta opona, tam spotkanie z dmuchaną bandą, a jeszcze gdzie indziej wyciąganie ze żwirowej pułapki. Wszystko w ułamku sekundy, wszystko na granicy.
Jazda profesjonalnym, wyścigowym samochodem wcale nie jest przyjemna. Jest dość straszna. Wręcz nieprzyjemna. Ale, nie zdołasz się uodpornić. Swojego umysłu od atakującego decybelami wrzasku, od zawieszenia, które może konkurować ze średniowiecznymi łożami tortur oraz zapachu, jak ktoś celnie określił, dobrze spalonego paliwa. Sport motorowy jest uzależniający. Tak bardzo, jak tylko może być.
Dźwięki, wibracje i przeciążenia odczuwałem jeszcze do późnej nocy tego dnia. Całym ciałem, całym sobą! I tylko zastanawiam się, jakim cudem do tego wrócić. Jak najszybciej znaleźć się ponownie w tym niekomfortowym, wrednym i uciążliwym samochodzie. Jak zdobyć pieniądze na licencję, własny egzemplarz i koszty startów w wyścigach?! Może znajdzie się jakiś sponsor. Ach, gdyby tak polscy sponsorzy byli tacy jak czescy. Przecież Zasada, przecież Bublewicz. Kiedyś naprawdę było, na co patrzeć i miał, kto patrzeć. Drodzy rodacy, pomóżcie i zawitajcie tego roku na tory wyścigowe. Wszystko zaczyna się od nas, kibiców.
* TUTAJ ZOBACZYSZ WIĘCEJ ZDJĘĆ OCTAVII CUP * Michał Grygier
lop/