Szykujący się do wyborów posłowie przygotowali kolejny projekt zmiany w przepisach o ruchu drogowym. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem parlamentarzystów koalicji, od 1 stycznia 2017 roku czeka nas rewolucja w dziedzinie ruchu pieszych. Jaka będzie jej cena? Najprawdopodobniej wzrost liczby śmiertelnych potrąceń i osadzonych w więzieniach kierowców.
Polska należy do tych państw, które pod względem bezpieczeństwa pieszych są w ogonie Zjednoczonej Europy. Zagrożenie utratą życia w wypadku jest w tej grupie uczestników ruchu drogowego blisko trzy razy wyższe niż w Niemczech, Hiszpanii, Francji czy Wielkiej Brytanii. Tam rocznie ginie ok. 400 pieszych, w Polsce ponad 1100 osób (ok. 1/3 ogółu ofiar śmiertelnych). Ciągłe połajanki w rocznikach statystycznych tworzonych przez Komisję Europejską najwyraźniej zirytowały naszych polityków, bo ci, a ściślej mówiąc posłowie PO, postanowili rozwiązać ten problem w najprostszy sposób, jaki istnieje, i - niestety wiele na to wskazuje - jedyny, jaki przyszedł im do głowy. Sejmowa komisja infrastruktury poparła projekt zmian w przepisach o ruchu drogowym, który mówi, że pieszy oczekujący na przejście przez „zebrę” będzie miał pierwszeństwo przed kierowcami samochodów. Czy to źle?
Nie mam nic przeciwko pieszym. Sam chodzę na własnych nogach tam, gdzie jest to rozsądne, a kiedy prowadzę, staram się pamiętać o uprzejmości względem tych, bądź co bądź, słabszych uczestników ruchu drogowego. Nie uważam się za zmotoryzowanego szowinistę, który uznaje prawa tylko tych, którzy w danej chwili dysponują samochodem. Jestem jednak przeciwny wprowadzaniu prawa, które da pieszym pierwszeństwo nad samochodami jeszcze przed wejściem na przejście. Dlaczego? Ponieważ jest na to za wcześnie i zmiana przepisów doprowadzi do zwiększenia się liczby potrąconych, w tym zabitych.
Zgodnie z zapisami projektu nowelizacji, pieszy oczekujący na możliwość wejścia na przejście będzie miał pierwszeństwo przed pojazdem (z wyjątkiem tramwaju). Przed wejściem na przejście pieszy będzie miał obowiązek zatrzymać się i upewnić, czy kierujący pojazdem ustępuje mu pierwszeństwa. Analogicznie nakłada się na kierowców obowiązek ustąpienia pierwszeństwa pieszemu, który nie tylko znajduje się na przejściu, ale i oczekuje na możliwość wejścia na nie. Projekt przewiduje też zmianę ustawowej definicji ustąpienia pierwszeństwa pieszemu. Będzie to powstrzymanie się od ruchu, jeżeli mógłby on zmusić pieszego do zatrzymania się, zwolnienia lub przyspieszenia kroku albo - co będzie nowością - zmusić pieszych do powstrzymania od wejścia na przejście.
Przejdźmy do tego, co jest w tej sprawie najbardziej kontrowersyjne. Przepisy miałyby zostać wprowadzone 1 stycznia 2017 roku. Później niż po zwyczajowym, dwunastomiesięcznym okresie od uchwalenia, gdyż, jak zauważył pełnomocnik rządu ds. regulacji i harmonizacji obszaru bezpieczeństwa transportu i ruchu drogowego Paweł Olszewski, potrzebna będzie szeroka kampania edukacyjna w tej sprawie. Poseł - nota bene absolwent zarządzania i marketingu - nie zająknął się jednak na temat gruntownej, ogólnopolskiej akcji modernizacji infrastruktury związanej z przejściami dla pieszych.
W tym miejscu na wierzch wychodzi nieco schizofreniczny brak zaufania posłów do państwowych instytucji. Politycy nie poczekali z projektem nowelizacji ustawy na wyniki prowadzonej właśnie analizy Najwyższej Izby Kontroli nad stanem bezpieczeństwa pieszych i rowerzystów w ruchu drogowym. Czyżby więc NIK pracował tylko po to, by od czasu do czasu podawać mediom sensacyjne informacje?
Posłowie najwyraźniej nie zapoznali się również ze starszym raportem NIK-u na temat jakości infrastruktury drogowej. Wynikało z niego, że w Polsce ok. 30 proc. znaków drogowych, a więc również "zebr", jest nieczytelnych lub wręcz niewidocznych. Poza tym chyba każdy z nas jest w stanie wymienić choćby kilka przejść, w przypadku których wychodzi się na jezdnię wprost zza drzewa lub wysokich zarośli, albo takich które nie są oświetlone. Wciąż możemy tylko pomarzyć o miejscach, które ostrzegają kierowców zamontowanymi w asfalcie światłami o zbliżaniu się pieszego do pasów. Wiele jest za to nieuregulowanych światłami przejść na drogach krajowych. W takich miejscach nowe prawo zmieni tylko jedno - świadomość pieszych. Część z nich, wiedząc o swoim pierwszeństwie przed samochodami, zapewne wkroczy na jezdnię tuż pod koła samochodów.
Swoją cenę zapłacą również kierowcy. Ci, którym zdarzy się opisana wcześniej sytuacja, najprawdopodobniej zostaną skazani za spowodowanie wypadku. To nie tylko kwestia odebrania prawa jazdy, ale przede wszystkim więzienia, utraty pracy czy rodziny.
Może więc pomoże akcja edukacyjna? Niestety, wątpię. Skoro od lat ogromnej części społeczeństwa nie udaje się wpoić, że wyprzedzanie na przejściach dla pieszych jest nie tylko niezgodne z prawem, ale też ekstremalnie niebezpieczne, raczej nie należy się spodziewać sukcesu.
Czas pokaże, czy zaproponowane przepisy wejdą w życie w 2017 roku. Jeśli tak się stanie, bez poważnych inwestycji i tylko dlatego, że podobnie jest w lepiej rozwiniętych europejskich krajach, należy się spodziewać wzrostu tragedii na drogach. Przede wszystkim w obszarze zabudowanym. Zapewne będzie tak jak w przypadku rowerzystów. Tu po zmianach z 2011 roku, które zwiększyły prawa cyklistów, nastąpił wzrost liczby wypadków z ich udziałem. Tyle tylko, że rowerzyści mogą liczyć na modernizację infrastruktury, po której się poruszają.
tb, moto.wp.pl