To nieprawda, że w Formule 1 kierowca jest tylko dodatkiem do bolidu, inżynierów i milionów dolarów. Tegoroczny mistrz świata nie ma najszybszego samochodu ani najpotężniejszego zespołu, a za jego pensję bracia Schumacherowie nie wyjechaliby na trening – pisze Rzeczpospolita.
Każda szanująca się hiszpańska telewizja rozstawiła w niedzielę swoje kamery w dwóch miejscach: na torze Interlagos w Brazylii, gdzie Fernando Alonso został najmłodszym mistrzem Formuły 1, i w jego rodzinnej Asturii. Tam aż do świtu następnego dnia trwała wielka zabawa, z tańcami na ulicach i śpiewem na cześć Fernanda - kolejna w tym sezonie odsłona Alonsomanii.
Człowiek, który uratował Formułę 1 przed monotonią kolejnych zwycięstw Michaela Schumachera ma 24 lata, a w najbardziej prestiżowej serii wyścigów jeździ od zaledwie czterech sezonów. Alonsomania jest jeszcze młodsza - wybuchła wiosną tego roku, gdy Fernando, dla przyjaciół Nano (czyli "karzeł" - ma tylko 171 cm wzrostu, waży 70 kilo), wygrał trzy z czterech Grand Prix otwierających sezon.
Dalej poszło już szybko: podczas rozgrywanego w maju Grand Prix Hiszpanii w promieniu 100 kilometrów od Barcelony nie było wolnych miejsc hotelowych, a tor widziany z góry przypominał niebiesko-żółtego węża - takie są kolory teamu Renault i Asturii.
Od tytułu dzieliło jeszcze wówczas Alonsa kilkanaście wyścigów, ale o spokojnym życiu nie było już mowy: Fernando na pierwszych stronach gazet, Fernando na billboardach, w filmach reklamowych, a nawet w niezbyt ambitnej piosence o "Nano, niebieskiej kuli (od koloru kombinezonu - P.W.) trafiającej prosto w serce".
Alonso może jeszcze czasami zrobić spokojnie zakupy albo pójść do restauracji, bo mieszka w Oksfordzie, niedaleko siedziby teamu Renault w Enstone. Jego rodzice zostali w Oviedo i przez cały dzień są oblężeni przez fotografów.