Wysokie ceny paliw sprawiły, że europejscy kierowcy na pamięć znają już zasady ekonomicznej jazdy, a część z nich przesiadła się na rowery. Tymczasem władze UE zastanawiają się nad nowym podatkiem, który dotknie właścicieli samochodów z silnikiem Diesla.
Nie od dziś wiadomo, że proekologiczne (przynajmniej na pokaz) rozwiązania są ważne dla europejskich urzędników. Ich najnowszy pomysł to uzależnienie wysokości opodatkowania surowców energetycznych od poziomu zanieczyszczeń generowanego podczas ich wykorzystywania. Jeśli chodzi o paliwa wykorzystywane w samochodach, pod tym względem na straconej pozycji jest olej napędowy. Jak podaje The Guardian, nowy podatek miałby wynosić 20 funtów za tonę CO2 powstającego podczas spalania. Takie rozwiązanie ma promować „zielone” źródła energii. Co jednak z kierowcami? Koszty nowego podejścia urzędników do kwestii ochrony środowiska ponieśliby ci, którzy nie mogą sobie pozwolić na zmianę samochodu na elektryczny lub hybrydowy. Automatycznie wzrosłyby również ceny transportu, który oparty jest na tirach napędzanych olejem napędowym, a to pociągnęłoby za sobą podwyżkę cen wszystkich produktów.
Na razie widmo nowego podatku zostało oddalone. Posłowie Parlamentu Europejskiego w głosowaniu z 19 kwietnia nie opowiedzieli się za wprowadzeniem w życie nowego podatku począwszy od 2013 roku. Czy oznacza to jednak, że w ogóle nie ma takiego zagrożenia? Plany ustanowienia nowego obciążenia fiskalnego zakładały, że będzie ono stopniowo wprowadzane do 2020 r. Może więc urzędnicy jedynie przełożyli swoje plany?
Niewykluczone jednak, że za kilka lat zupełnie zmieni się podejście do ochrony środowiska. Dziś walczy się z emisją CO2 w imię zahamowania globalnego ocieplenia. Ostatnio okazało się, że wbrew przewidywaniom naukowców, lodowce Karakorum zwiększają swoją objętość. Czy więc założenia, na których oparto główne hasła walki o czyste środowisko, są właściwe? Może niebawem okaże się, że lawinowo wzrastająca liczba akumulatorów z aut hybrydowych obciąża przyrodę równie mocno jak CO2?
tb/