Niemal co roku zdarza się tydzień lub dwa, gdy temperatura spada znacznie poniżej wartości, do których przyzwyczaiła nas polska zima. Co zrobić, gdy walki z ekstremalnie skurczonym słupkiem rtęci nie przetrwał nasz akumulator?
Zdecydowana większość kierowców nie dysponuje garażem, co oznacza, że ich pojazdy wystawione są na łaskę i niełaskę pogody. Ostatnio doświadczamy tej drugiej, toteż niczym zaskakującym nie są kable przedłużaczy, wystające z klatek schodowych i mieszkań, które prowadzą wprost pod maski aut. Zima to ciężki sprawdzian nie tylko dla umiejętności kierowców, ale też dla samochodów. Podczas rozruchu ciężkie chwile przeżywa silnik, z którego smarowaniem musi poradzić sobie zagęszczony niską temperaturą olej.
Zanim jednak dojdzie do uruchomienia jednostki, musi zadziałać akumulator, a podczas mrozu czasami odmawia on posłuszeństwa. Duży mróz działa na akumulatory niemal jak komisja weryfikacyjna na funkcjonariuszy minionego systemu. Te baterie, które nie mają jeszcze bogatej historii i współpracują ze sprawnym alternatorem oraz układem elektrycznym, nie stwarzają problemów. Wystarczy jednak 10-15 stopni poniżej zera, by akumulatory w słabszej kondycji odmówiły współpracy.
W takim przypadku mamy dwa sposoby na odzyskanie władzy nad samochodem. Jeśli nam się spieszy, najczęściej decydujemy się na uruchomienie samochodu przy pomocy innego auta, które nie miało problemu z uruchomieniem silnika. Wystarczy otworzyć maskę i przygotować kable rozruchowe. Plus podpinamy do plusa, minus do minusa i uruchamiamy sprawne auto. Jego alternator zacznie ładować pokonany przez mróz akumulator "biorcy". Czasami trzeba poczekać kilka lub kilkanaście minut, nim w nie do końca sprawną baterię wpłynie nowe życie.
W kwestii uruchamiania samochodu wymagającego reanimacji istnieją dwie szkoły. Jedna radzi, by samochód z akumulatorem, który odmówił posłuszeństwa, spróbować uruchomić z kablami podpiętymi do samochodu "udzielającego pomocy". Druga mówi, by je wcześniej odpiąć i w ten sposób zniwelować ryzyko uszkodzenia elektroniki w "reanimującym" aucie.
Odpalanie za pomocą kabli jest tanim, prostym i szybkim sposobem na doraźną reanimację auta. Ceny przewodów rozruchowych zaczynają się już od 20 zł, ale za lepsze, zapłacimy 50-60 zł. Kupując przewody, należy postawić na solidność. Najlepiej sprawdzają się grube, solidnie wykonane kable, które nie pękają łatwo na mrozie i mają odpowiednio duże "krokodylki", pozwalające na pewne połączenie akumulatorów w obu samochodach.
Jeśli nie możemy liczyć na uczynnego sąsiada, dobrym pomysłem jest zakup akumulatora rozruchowego. Urządzenie to ma kształt niewielkiej walizeczki i mieści w sobie - jak wskazuje nazwa - niewielki akumulator, którego pojemność i prąd rozruchowy należy dobrać do konkretnego samochodu. Zimą naładowany akumulator rozruchowy przechowujemy w domu, nie narażając go na ujemne temperatury. Gdy bateria w aucie odmawia posłuszeństwa, samochód podłączamy nie do innego auta, ale do akumulatora rozruchowego, postępując zgodnie z instrukcją dołączoną do produktu. Cena takiego urządzenia - w zależności od parametrów i jakości wykonania waha się od 200 do nawet 900 zł.
Uruchamianie samochodu z pomocą innego jest proste i szybkie. Ma jednak dużą wadę. Wyładowany akumulator jest w ten sposób ładowany maksymalnym prądem, jaki wytwarza sprawny samochód. Tymczasem optymalne ładowanie akumulatora polega na podawaniu prądu o wartości nie większej, niż 10 proc. jego pojemności. Dla przykładu akumulator o pojemności 50 Ah należy ładować prądem o natężeniu do 5 A.
Ładowanie alternatorem, "na żywym organizmie" z pewnością będzie szybkie, ale nie do końca zdrowe dla baterii. Jeśli więc nigdzie się nie spieszymy, wyładowany akumulator lepiej naładować z domowego gniazdka. Służy do tego tzw. prostownik. Urządzenie można kupić nie tylko w sklepach motoryzacyjnych, ale też w zwykłych marketach, a jego ceny zaczynają się już od niespełna 60 zł, za 100-150 zł mamy już całkiem spory wybór różnych modeli, ale nietrudno też znaleźć prostownik za 300-400 zł. Najlepiej wybrać urządzenie, które umożliwia wybór natężenia prądu ładowania.
Zdarza się jednak, że samochód z rozładowanym akumulatorem długo stoi na mrozie. Z dużym prawdopodobieństwem można wówczas założyć, że jego elektrolit mógł zamarznąć. W przypadku zupełnie rozładowanej baterii wystarcza do tego temperatura -12 stopni C. Pozostaje wówczas wymontowanie akumulatora. Operacja ta nie jest jednak polecana w niektórych modelach nowoczesnych aut. Może ona zostać potraktowana przez wewnętrzny komputer jako próba kradzieży i doprowadzić do uruchomienia blokady, która uniemożliwi dalszą jazdę, nawet ze sprawnym akumulatorem.
Jeśli jednak jesteśmy właścicielami bardziej tolerancyjnego pojazdu, wymontowanie akumulatora i umieszczenie go w ciepłym pomieszczeniu pozwoli na rozmrożenie elektrolitu. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wymontowanie akumulatora nie jest najprostszą czynnością pod słońcem, a błąd podczas tej czynności może spowodować uszkodzenie elektroniki samochodu, np.: pokładowego komputera.
Kiedy akumulator został już wymontowany i odmarzł, należy sprawdzić jego stan. Obecnie wiele baterii wyposażonych jest w umieszczony na górze obudowy wizjer, który ma informować o stanie baterii. Gdy "oko" jest zielone, akumulator jest naładowany i ma odpowiedni poziom elektrolitu. Czarny kolor oznacza, że bateria nie jest naładowana, a "oko" bezbarwne lub żółte, że poziom elektrolitu jest zbyt niski. W praktyce "magiczne oko" w akumulatorach, liczących kilka lat może mieć kolor zielony, mimo że nie nadaje się on już do użytku.
Przed ładowaniem akumulatora, który nie jest baterią bezobsługową, należy sprawdzić poziom elektrolitu. Akumulatory o jasnej obudowie często mają wskaźnik poziomu elektrolitu na zewnątrz. W przypadku pozostałych, poziom płynu można sprawdzić, zaglądając do środka. W bateriach o tradycyjnej budowie w tym celu należy odbezpieczyć korki poszczególnych cel lub zdjąć przykrywającą je listwę. Wewnątrz każdej celi znajduje się wskaźnik, który pokazuje poziom elektrolitu. Gdy jest on zbyt niski, należy uzupełnić jego poziom wodą destylowaną lub zdemineralizowaną.
Podłączając akumulator do ładowania należy stosować się do instrukcji, dołączonej do prostownika. Niezależnie od tego, z jakiego urządzenia korzystamy, nie wolno jednak łączyć biegunów (+) i (-) baterii. Jeśli mamy do czynienia z akumulatorem, dającym dostęp do wnętrza, korki cel należy pozostawić uchylone. Pozwoli to powstającym w trakcie ładowania gazom bezpiecznie się ulotnić. Ze względu na to, że nie są one ani przyjemne dla naszego zmysłu powonienia, ani zdrowe, na ładowanie należy wybrać miejsce przewiewne i nie przebywać w tym czasie w pobliżu akumulatora.
Ładowanie akumulatora trwa zwykle około 10 godzin. W tym czasie wskazówka prądu ładowania na prostowniku powinna zbliżyć się do wartości 0. Obecnie żywotność akumulatora określa się na około pięć lat. Jeśli więc jest się użytkownikiem starszej baterii, niewykluczone, że ładowanie nie przyniesie efektów i jedynym rozwiązaniem będzie jej wymiana.
WP:
Tomasz Budzik
mw/mw