Przepisy ruchu drogowego w większości krajów na świecie pozwalają na rozpędzanie się do 130 km/h. Oczywiście na autostradach – szerokich, gładkich i otoczonych ochronnymi barierami. Dla aut z seryjnym zawieszeniem oraz niezbyt mocnym silnikiem to aż nadto wystarczająca prędkość.
W zacisznych warsztatach powstają jednak pojazdy, których głównym celem jest drwienie z praw fizyki, a także rozpędzanie w tempie zmieniającym położenie wszelkich organów w ciele kierowcy. Jednym z nich jest Maserati MC12 „po przejściach” w firmie Edo Competition.
Pod maską bolidu o prezencji potężnej płaszczki powarkuje sześciolitrowy silnik o mocy 755 KM. Moc na tylne koła transferuje zautomatyzowana przekładnia, która zmienia biegi w czasie zaledwie 150 milisekund. Przyśpieszenie? W tym przypadku użycie słowa „brutalne” byłoby niedocenianiem możliwości samochodu.
Dzieło fachowców z Edo Competition osiąga pierwszą „setkę” po zaledwie 3 sekundach od startu! Motor nic nie robi sobie z oporów powietrza i niecałe 4 sekundy później Maserati może pędzić 200 km/h.
Nie mniejsze siły targają ciałem kierowcy na zakrętach i w trakcie hamowania. Nic dziwnego, że kabina bolidu wygląda jak w wyczynowym bolidzie. Edo zadbało o specjalnie przygotowane, karbonowe fotele oraz sześciopunktowe pasy bezpieczeństwa. Twórcy podkreślają, że we wściekle szybkiej maszynie zabrakło układu ogrzewania. Rażący niedostatek? Osoby, które potrzebowały ciepłego powietrza w wynalazku wgniatającym w fotele na piątym biegu mocniej od startującego odrzutowca są proszone o podniesienie rąk do góry...
Dzięki pakietowi aerodynamicznemu oraz specjalnym oponom pomarańczowe Maserati przywiera do drogi jak przyklejone. Płaskie oraz nisko osadzone podwozie przy wysokich prędkościach powoduje dodatkowe „przysysanie” się pojazdu do nawierzchni. Pocieszający jest fakt, że nabywcy pojazdu nie będą musieli budować dla niego nowego garażu tuż przy głównej szosie – dzięki możliwości podniesienia przodu bolid pokona nawet progi zwalniające na osiedlowych dróżkach.
Konstruktorzy postanowili sprawdzić, czy można skorzystać z pełnej mocy silnika na publicznej drodze. Oczywiście wcześniej uzyskali zgodę na chwilowe wyłączenie z ruchu fragmentu trasy. Na dystansie 2800 metrów auto mogło rozwinąć skrzydła, a przy okazji nieźle nastraszyć kierowcę i pasażera - dość powiedzieć, że na suchej, ale zimnej nawierzchni problemy z trakcją pojawiały się nawet na trzecim biegu.
Co ciekawe, testami tunera z Ahlen zainteresowała się lokalna policja. Oczywiście całe wydarzenie było zorganizowane w sposób legalny, jednak stróżów prawa zaintrygował piekielny hałas, który był słyszalny z odległości 6 kilometrów! Niestety możliwość równie skutecznego informowania o pojawieniu się na drogach jest zarezerwowana dla osób mogących wyłożyć ponad 1,4 miliona euro...
Łukasz Szewczyk