Po kilku długich miesiącach, białe szaleństwo na polskich drogach nareszcie dobiegło końca, ujawniając obraz nędzy i rozpaczy w postaci dziurawych - jak zwykle zresztą - arterii. Poza tym, niezwykle istotnym zagadnieniem, rodzimi kierowcy ponownie stoją przed nie lada problemem: czy warto zmieniać opony na letnie?
Pojawiające się wątpliwości odnośnie zasadności dwukrotnego przekładania kół powodowane są nieznajomością tematu większości zmotoryzowanych i ślepo wierzących w ludowe mądrości osiedlowych specjalistów do spraw nieistotnych. Przytaczając prawidła autorstwa owych osobników, nie warto zaprzątać sobie głowy i zajmować cennego miejsca w piwnicy dodatkowym kompletem opon, wystarczy przecież zaopatrzyć się w przyzwoite zimowe gumy. Ot, jakże atrakcyjne cenowo rozwiązanie poruszonego zagadnienia. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zgoła odmienne właściwości i charakter opon zimowych jak i letnich. Przed podjęciem tej niezwykle istotnej decyzji, warto zastanowić się nad bezpieczeństwem i konsekwencjami sporych oszczędności na letnim komplecie kół. Prześledźmy zatem zasadną argumentację za co sezonowym przejściem na letnie gumy.
By w pełni zrozumieć różnicę pomiędzy oponami zimowymi a letnimi, w pierwszej kolejności musimy uzmysłowić sobie, że pracują one w zupełnie innych warunkach atmosferycznych. Z tego tytułu już na etapie konstrukcji przyjmuje się inne wytyczne i kryteria. Nieco bardziej "wtajemniczeni" samochodziarze słyszeli pewnie choć raz stwierdzenie mówiące o miękkiej mieszance zimówek. Owa miękkość polega na niczym innym jak zastosowaniu innego rodzaju materiału do ich budowy, wymuszają to ujemne temperatury w jakich przychodzi im pracować. Za sprawą zmienionej mieszanki, opony zimowe pomimo siarczystych mrozów zachowują giętkość kluczowych elementów bieżnika odpowiedzialnego nie tylko za odprowadzanie wody.
W tym przypadku dochodzi jeszcze kolejna istotna funkcja, samooczyszczenie linii papilarnych opony z błota pośniegowego i całej reszty drogowych niespodzianek. Bez tej przydatnej zdolności, już po kilku chwilach jazdy po śniegu tracilibyśmy resztki przyczepności. Różnicą widoczną na pierwszy rzut oka jest także struktura bieżnika. W konstrukcjach iście zimowych wyposażony jest w mnogość rowków i tym podobnych agresywnych "urządzeń".
Zupełnie inne priorytety widnieją u podstaw letnich opon, które podlegają dużo większym przeciążeniom bocznym w szybko pokonywanych zakrętach. Opony stworzone na słoneczne warunki wykorzystują twardszą mieszankę, by sprostać czekającym je wyzwaniom. Pośród nich wymienić należy poza wspomnianym przeciążeniem bocznym również trakcyjne potrzeby dużo szybciej poruszających się pojazdów.
Mocnym argumentem przemawiającym za niekupowaniem letnich opon jest ich cena. Za komplet przyzwoitych gum w popularnym rozmiarze 205/55 R16 zapłacimy około 1 500 - 2 000 złotych, co wespół z innymi pozimowymi wydatkami na samochód uchodzi za zło konieczne. Tym bardziej nieświadomi kierowcy rezygnują z tego zakupu. Powróćmy wobec tego do kwestii bezpieczeństwa. Liczne testy i porównania jasno pokazują, że opona zimowa, jak sama nazwa wskazuje, sprawuje się lepiej tylko na śniegu, lodzie i całej reszcie nawierzchni z ograniczoną przyczepnością. W pozostałych warunkach bez względu na temperaturę, letnie opony okazują się nieporównywalnie lepsze. Wszystkiemu winna jest owa miękka mieszanka. W każdej konkurencji sprawnościowej czy próbie hamowania na suchej i mokrej drodze, nawet markowe zimówki deklasowane są przez prawie dowolnego pochodzenia letnie opony.
Cała rzesza niedoinformowanych kierowców na własne życzenie znacznie skraca żywot swoim oponom zimowym, niejednokrotnie kupionym za grube pieniądze - oczywiście według zaleceń osiedlowego fachowca. Eksploatując miękką oponę o zimowym przeznaczeniu skazujemy ją na dużo szybsze zużycie w kontakcie z suchymi i chropowatymi asfaltami. "Darcie" bieżnika przyspiesza także ofensywny styl jazdy kierowcy, lubującego się w dynamicznych i zdecydowanych manewrach. Wtenczas nawet zimowe ogumienie rodem z najwyższej półki podda się już po jednym sezonie użytkowania, niszcząc tym samym dobrą opinię marki w oczach użytkownika nieświadomego swych błędów.
Swoistą alternatywą mogącą zainteresować kierowców eksploatujących samochód sporadycznie są opony wielosezonowe lub w ostateczności bieżnikowane. O tych pierwszych zwykło się mówić, że są do wszystkiego, czyli do niczego. W istocie w śnieżnych warunkach zachowują się dużo gorzej niż pełnoprawne zimówki, co nie zmienia faktu, że dają większą pewność jazdy niż typowo letnie opony. Sytuacja wygląda analogicznie w wiosennych warunkach, gdzie wielosezonowy produkt spisuje się lepiej, niż zimowy, zaś wyraźnie odstaje od letniej. Najgorszym źródłem „nowych” opon są firmy nadające im drugie życie poprzez bieżnikowanie. W procesie wulkanizacyjnym dokonuje się nadlewki nowej warstwy gumy formowanej w zadany bieżnik. Do tego rodzaju rewelacji cenowych winniśmy podchodzić z ogromną dozą nieufności, bowiem wiek szkieletu opony i standard wykonania tej usługi może zaważyć na czyimś życiu.
Póki co, w Polsce nie ma i raczej długo nie będzie prawnego obostrzenia wymuszającego zmianę opon w zależności od sezonu. Wówczas problem zostałby rozwiązany bez zbędnych dyskusji i przekonywań. Niestety, korzyści w temacie trakcji, zużycia i bezpieczeństwa okupione są wysoką ceną opon letnich. Niemniej, inwestując niemałe pieniądze w ogumienie renomowanego wytwórcy, zyskujemy spokój na wiele tysięcy kilometrów.
Piotr Mokwiński/ll/moto.wp.pl