Napęd na cztery koła to przede wszystkim bezpieczeństwo. Jednak są tacy, którzy pod hasłem 4x4 rozumieją przede wszystkim ponadprzeciętne możliwości w terenie, czyli tam, gdzie wielu z nas się nie zapędza. Jednak niektórzy chcą lub muszą.
Moja przygoda rozpoczyna się na lotnisku w Maladze. Piękny słoneczny dzień i kluczyki do Volkswagena Amaroka. Zapowiada się zwyczajnie, choć jak się później przekonam, tak nie będzie. Wraz z kolegą z innej redakcji ruszamy do zaplanowanego miejsca prób terenowych. Pod ostrzałem będą Volkswageny z magiczną plakietką 4Motion. Wszyscy znamy Golfy, Passaty oraz pozostałe modele - jakby to określić - „asfaltowe”. Producent z Wolfsburga posiada jednak także coś dla klientów zdecydowanie bardziej wymagających, oczekujących, że wraz ze swoim autem będą mogli dojechać tam, gdzie niekiedy trudno dojść pieszo, a co dopiero z cennym ładunkiem. Dla takich ludzi stworzono serię użytkowych aut terenowych. I to terenowych przez duże „T”! Ale o tym później.
Ruszamy z Malagi i kierujemy się w nieco mniej cywilizowane ostępy Andaluzji. Pod maską Amaroka gości ledwie 2-litrowy podwójnie doładowany silnik wysokoprężny, o mocy może niewielkiej, bo na poziomie 163 KM, jednak nadrabiający maksymalnym momentem obrotowym wynoszącym 400 Nm, dostępnym od bardzo niskich wartości obrotowych. Nie ma się co oszukiwać, sporych rozmiarów pickup na asfalcie musi prowadzić się słabo. Jeżeli porównamy go oczywiście do aut osobowych, bądź bardziej zbliżonych, aut typu SUV. Tak jest w przypadku Amaroka. Choć podróżuje się nim zaskakująco dobrze, wszystko działa z pewnym opóźnieniem, zarówno układ kierowniczy jak i przyspieszenie. Jednak na tle konkurencji wydaje się być najbardziej „drogowy” z całej rynkowej stawki. Powinno to cieszyć, tylko pod jednym warunkiem - pomimo tego musi się sprawdzać w cięższym terenie! Jeżeli nie, to klapa. Po 150 kilometrach prowadzących przez górskie tereny docieramy w wyznaczone miejsce - okolice
miejscowości Ronda. Tutaj pozostawiamy lśniące auta, by przesiąść się do zdecydowanie bardziej „brudnych” egzemplarzy i po chwili zjeżdżamy z asfaltu na kilkukilometrową (dość wymagającą) drogę prowadzącą do miejsca prób terenowych, gdzie czekają już na nas Volkswageny wszelkiej maści, od małego Caddy, przez T5-ki w najróżniejszych wersjach, aż po hardego Amaroka oraz niespodziankę... Craftera!
Jak to, dostawczak?! Ano tak. Jednak nie w byle jakiej wersji. Mowa o Crafterze 4Motion, z napędem wiele mówiącej ludziom obeznanym w temacie, firmy Achleitner. Jej zakłady mieszczą się w austriackim Tyrolu i produkują (a w zasadzie przerabiają) samochody na wszelkie możliwe sposoby. Zajmują się budową aut specjalistycznych, w znacznej mierze przeznaczonych do ciężkich warunków, w tym nawet pojazdów wojskowych. Prestiżowym działem jest właśnie ten zajmujący się autami z napędem na wszystkie koła.
Tor przygotowany, i niejako „wynajęty” od miejscowego klubu miłośników off-roadu, wygląda dość twardo. Obejmuje spory obszar i został przez Volkswagena dodatkowo przerobiony, utrudniony, co zresztą ucieszyło miejscowych klubowiczów. Znajdziemy na nim ostre podjazdy, zjazdy, przechyły, wagi etc. Wszystko na typowej południowo-hiszpańskiej, suchej i śliskiej ziemi poprzetykanej ostrymi skałami. Szybka kawa, rogalik i w drogę. Wybieram Amaroka z krótką kabiną, z silnikiem 2.0 TDI oraz manualną skrzynią biegów. Na jego pokładzie najbardziej odpowiedni rodzaj napędu. Dołączany napęd osi przedniej ze sprzęgłem kłowym oraz reduktor, bez którego w żadnym wypadku nie ma szans przejechania tej próby.
Jazda trwa około 20-30 minut, podczas której, co jakiś czas, słychać uderzenia ramy o skały, a koła unoszące się ponad metr nad ziemię stają się codziennością. Na stromych podjazdach widzę jedynie niebo, bądź odpowiednio na zjazdach wisząc w pasach wpatruję się w ścianę ziemi. Największym zaskoczeniem jest… spokój. Blisko 2 tonowy kolos (w Europie Amarok jest bardzo dużym pojazdem, w przeciwieństwie do USA, gdzie zaliczany jest do średniej wielkości pickupów!), radzi sobie bardzo pewnie, nic nie skrzypi, nic nie zgrzyta (może niekiedy poza moimi zmianami biegów utrudnionymi załączonym reduktorem do którego trzeba się nieco przyzwyczaić).
Auto prze do przodu niczym naładowany testosteronem, zmotywowany na zwycięstwo bokser. Łatwiejszy teren spokojnie można pokonać w trybie „normalnym” jedynie z napędem na wszystkie koła. Jednak w miejscach, gdzie próby stają się znacznie trudniejsze, przejście w tryb reduktora powoduje, że w imię starej, terenowej zasady - jedź tak wolno, jak to możliwe, i tak szybko jak to konieczne - załatwia całą sprawę. Ciekawe też, czy konstrukcja Amaroka to jakieś pozostałości po dawnej współpracy z Toyotą, choć przedstawiciele Volkswagena dobitnie temu zaprzeczają i całą jego konstrukcję przypisują sobie.
Tak, czy inaczej, Amarok naprawdę potrafi wiele. Śmiało go można porównać do (zdecydowanie bardziej topornego w obejściu) Hiluxa, co jest wielkim komplementem. I właśnie tym przede wszystkim Amarok zaskakuje - potrafi wjechać tam, gdzie wjechać się nie da, ale jest przy tym tak bardzo „osobowy” i komfortowy, a przeszkody sprawiają wrażenie, że są jedynie pozimowymi dziurami na naszych wiosennych drogach. Przecież teren po którym podróżowaliśmy, był naprawdę całkiem wymagający. Choć wielkim ekspertem od offroadu nie jestem, to przebrnąłem przez solidne próby poza szlakiem w swoim życiu. Zapewniam, że żaden rolnik, drwal, geodeta czy inny wymagający klient w 99 procentach nie wykorzysta tego, co Amarok w terenie potrafi! Dla reszty, czyli tego 1 procenta, pozostaje... Crafter!
Bo pickup Volkswagena zadziwia, jednak największe zamieszanie w mojej głowie pozostawił Crafter made in Achleitner! Ten potrafi w terenie tyle, co Defender i Wrangler Rubicon (czyli uznane auta terenowe z prawdziwego zdarzenia) razem wzięte. Metamorfoza jaką przechodzi to auto w zakładzie w Tyrolu, budzi respekt. Układ napędowy jest całkowicie zmodernizowany. O permanentnym napędzie na cztery koła i reduktorze nawet nie trzeba wspominać, bo to oczywiste. W dodatku, choć tak wygląda, wcale nie jest autem pokazowym, i można go kupić, udając się do najbliższego salonu VW.
Po kilku tygodniach dotrze do was ekstremalna furgonetka, dopasowana do potrzeb, zdolna pokonać w terenie większość aut, które przez rzesze marketingowców określane są jako „terenówki”. Z drugiej strony, raczej marne są szanse na przyłapanie takiego hardcore’owego Craftera na naszych drogach, bo po pierwsze... wariant ten kosztuje około 25 tysięcy euro (plus samo auto oczywiście), oraz po drugie, jeżeli taki już znajdzie się w naszym kraju, to większość swojego czasu spędzi w terenie dla was niedostępnym, chyba że jesteście maniakami jazdy przeprawowej.
Przedstawiciel Volkswagena wspomina, że ceny w naszym kraju mogą być nieco niższe, ale to i tak droga zabawka. Z drugiej strony, auto jest wysoce specjalistyczne, wykorzystuje najbardziej zaawansowaną technologię i opracowane jest przez prawdziwych ekspertów od napędu 4x4. To model dla firm, które przewozić nim będą maszyny czy towary, które wielokrotnie przekraczają wartość samego Craftera! Auto od specjalistów dla specjalistów. Choć skonfigurować go można także na inne sposoby, jak choćby auto typu… camper!
W ofercie Volkswagena są także pozostałe modele permanentnie napędzane na cztery koła: T5 w najróżniejszych wersjach (Transporter, Multivan, California, Rockton), czy mały Caddy, któremu do możliwości pozostałych wiele brakuje, ale i tak potrafi wjechać dalej niż zwykłe auto osobowe. Historia napędu na cztery koła w autach użytkowych Volkswagena sięga 1975 roku, to wtedy powstała idea i odbywały się pierwsze udane testy. Jednak pierwszym rynkowo dostępnym modelem był dopiero Transporter T4, który zadebiutował w 1985 roku. Od tego czasu „dostawczaki” VW wielokrotnie udowadniały, że potrafią w terenie wiele, czego przykładem może być fakt podążania jako auta serwisowe za zawodnikami w najbardziej wymagającym rajdzie terenowym świata, czyli morderczym Dakarze.
Michał Grygier