Przyjęcie mandatu wystawionego na podstawie zdjęcia fotoradaru jest krokiem nieodwołalnym, po którym kierowca staje się nieco uboższy. Czasami zdarzają się jednak cuda.
Po dziesięciu latach funkcjonowania fotoradaru w brytyjskim Chideock okazało się, że urządzenie działało nielegalnie. Wszystko przez błąd urzędników. W dokumentach dotyczących lokalizacji urządzenia wpisano, że urządzenie ma pilnować przestrzegania ograniczenia prędkości do 30 mil na godzinę na ulicy Seatown Road. Okazało się jednak, że jest to zwyczajowa nazwa drogi prowadzącej do sąsiedniej miejscowości. W rzeczywistości nazywa się ona Duck Street, więc ograniczenie prędkości miało dotąd mocy prawnej.
Fotoradar, o którym mowa, przez dziesięć lat działania zarejestrował 24,5 tysiąca przypadków przekroczenia prędkości. Teraz okazało się, że wszystkie one nie były w rzeczywistości wykroczeniem. Kierowcy otrzymali więc z powrotem pieniądze wpłacone na uregulowanie mandatów. Łącznie akcja "oddawania mandatów" kosztowała 1,5 miliona funtów.
Czy w związku z wykrytą pomyłką zlikwidowano fotoradar? Oczywiście, nie. Po prostu urzędnicy zmienili zapisy w dokumentach, poprawili nazwę ulicy i urządzenie znów nęka właścicieli aut.
Źródło: dailymail.co.uk
tb/