Policja ma coraz więcej i to coraz nowszych samochodów. Zamiast starych Polonezów jeżdżą Alfy Romeo, a na głównych polskich drogach można spotkać radiowozy pościgowe. Jednak okazuje się, że sytuacja nie jest tak dobra, jak mogłoby się wydawać.
Życie Warszawy informuje, że każdego dnia co piąty radiowóz podległy Komendzie Stołecznej Policji nie może wyruszyć na patrol. Spowodowane jest to długim oczekiwaniem na naprawy w przypadku awarii lub po wypadku. Bywa nawet, ze policyjne auta nie mają ważnych badań technicznych. W czym leży problem? Oczywiście w braku odpowiednich funduszy.
W jednej z komend nie jeździ aż połowa samochodów. Oznacza to, że tamtejsi policjanci są zmuszeni do pożyczania radiowozów z innych jednostek tylko po to, aby być w stanie wykonywać podstawowe obowiązki. Jak mówi Życiu Warszawy jeden z funkcjonariuszy, gdy samochód ulegnie awarii lub wypadkowi nikt nie jest w stanie określić kiedy radiowóz powróci do służby. Wręcz kuriozalna wydaje się opisana przez niego sytuacja, gdy policyjni mechanicy musieli pożyczać narzędzia od autoryzowanego serwisu.
Jednym z problemów jest bardzo duża liczba wypadków z udziałem radiowozów. W 2010 roku aż 466 policyjnych samochodów w tym regionie (czyli prawie co trzeci) zostało uszkodzonych w wypadkach. Były antyterrorysta, Jerzy Dziewulski, tłumaczy Życiu Warszawy, że winę za to ponosi brak szkoleń. Stwierdza, że aktualnie policjant nie jest lepszym kierowcą od przeciętnego użytkownika ruchu, a mimo to musi uczestniczyć w różnych akcjach i pościgach.
Policjanci starają się tłumaczyć, że kolejki w warsztatach wynikają ze skomplikowanych napraw potrzebnych przy tak ekstremalnej eksploatacji pojazdów. Jednak okazuje się, że w ostatnim czasie zostało zlikwidowanych wiele policyjnych warsztatów, a pozostałe są w stanie nadążyć z naprawami.
sj