Prezydent Wrocławia chce, żeby mieszkańcy pozbyli się połowy samochodów
Obok Krakowa Wrocław jest najbardziej zakorkowanym miastem w Polsce. Urzędnicy dostrzegają ten problem i proponują, aby mieszkańcy pozbyli się samochodów i za wzór stawiają Berlin. W niemieckiej stolicy na tysiąc mieszkańców przypada ok. 300 samochodów, we Wrocławiu ten współczynnik jest dwa razy wyższy.
Trzeba przyznać, że idea jest szczytna – zmniejszenie ruchu samochodowego nie tylko zmniejszy hałas czy ilość spalin w powietrzu, ale też ułatwi życie tym, dla których podróż autem jest niezbędna, gdyż zamiast stać w korku, szybciej dojadą do celu. Przez wielu przeciwników samochodów, ale też po prostu zwolenników usprawnienia ruchu w miastach, przytaczany jest „magiczny” przykład Berlina. Miasta, w którym zarejestrowanych jest stosunkowo mało samochodów. Choć rzeczywista liczba może być inna – m.in. dlatego, że wiele pojazdów poruszających się po ulicach niemieckiej stolicy jest zarejestrowanych gdzie indziej – to nie da się nie zauważyć sporych różnic pomiędzy Berlinem a choćby Wrocławiem.
Berlin, ale też inne miasta, gdzie mieszkańcy chętnie przesiadają się z samochodów do komunikacji miejskiej, mają przede wszystkim bardzo dobrze rozwiniętą infrastrukturę komunikacyjną. W przypadku niemieckiej stolicy metro U-Bahn ma 173 stacje, natomiast kolejki miejskie S-Bahn - 166 kolejnych. W Londynie samo metro każdego dnia przewozi 4,8 mln pasażerów, a do tego należy doliczyć inne pociągi, tramwaje i autobusy. Podobne przykłady można mnożyć, przywołując kolejne europejskie i światowe aglomeracje.
Kierowców z samochodów wyciągają zatem nie piękne idee, jak „miasto bez aut będzie lepsze”, tylko kwestie zupełnie praktyczne. Jeśli miasto zapewnia alternatywę, która jest tańsza, a do tego jeszcze szybsza, to raczej niewiele osób zdecyduje się na wybór jazdy samochodem. Niestety takie rozwiązanie, choć wydaje się oczywiste, nie jest ani łatwe, ani tanie. Co więcej, w mniejszych miastach nieopłacalne, bo trudno sobie wyobrazić, żeby Wrocław nagle wybudował sieć metra, skoro nawet w Warszawie idzie to powoli. To właśnie dlatego, wbrew temu, co niektórym mogłoby się wydawać, im większe miasto, tym łatwiej żyć bez samochodu (oczywiście pod warunkiem dobrej komunikacji miejskiej).
Sam transport publiczny to niejedyna cegiełka, choć trudno zaprzeczyć temu, że najważniejsza. Berlin i Londyn otaczają duże obwodnice, a w brytyjskiej stolicy autostradami można dojechać niemal do centrum miasta. Nie bez znaczenia są też punkty „parkuj i jedź”, czyli również coraz popularniejsze w polskich miastach miejsca, gdzie można zostawić samochód i przesiąść się na komunikację miejską. Jest to bardzo dobra alternatywa dla tych, którzy dojeżdżają z przedmieści czy gorzej skomunikowanych dzielnic.
We Wrocławiu obwodnicy jeszcze daleko do pełnej pętli, a szybkich dróg przez miasta w Polsce się po prostu nie buduje. Co zatem planują włodarze Wrocławia, aby przekonać mieszkańców do zmiany przyzwyczajeń? Jak informuje „Gazeta Wrocławska”, oprócz wspomnianych już parkingów na pętlach komunikacyjnych rozwinięta ma zostać sieć ścieżek rowerowych – ma ich być łącznie 600 km. Rozbudowana ma być kolej podmiejska. Do tego tramwaje, autobusy i kolej mają zostać zintegrowane w jeden system, aby skrócić czas przejazdów. Do zrezygnowania z posiadania własnego samochodu mają też zachęcić wypożyczalnie aut elektrycznych, które nie tylko pozwolą ograniczyć wydatki, ale też uzyskają dodatkowe przywileje.
Jednak popełniany przy tym jest częsty błąd – oprócz marchewki urzędnicy chcą też używać kija. Ma być ograniczana liczba miejsc parkingowych, a kolejne ulice mają być wyłączane z ruchu. Oczywiście można zrozumieć potrzebę zmniejszania liczby samochodów w samym centrum, gdzie priorytetowo powinni być traktowani mieszkańcy tych ulic, ale należy to robić rozważnie. Można tutaj podać przykład Paryża, który od lat stara się walczyć z kiepską jakością powietrza. Wprowadzane są dni bez samochodu, okresy, kiedy na zmianę mogą jeździć auta z parzystymi i nieparzystymi numerami rejestracyjnymi, a planuje się coraz większe restrykcje dotyczące wjazdu do centrum miasta. Jednak badania pokazują, że takie działania nie zawsze dają pożądane wyniki.
Oczywiście całkowite zakazy wprowadzane w momencie największego zanieczyszczenia powietrza poprawiają sytuację, ale ustanowienie takiego prawa na stałe na razie nie jest możliwe, gdyż znacząco utrudniłoby wielu osobom np. dojazdy do pracy. Dlatego na razie ogranicza się ruch w niektórych miejscach. Jednak badania przeprowadzone na zlecenie władz regionu Ile-de-France pokazują, że wyniki są odwrotne od oczekiwanych. Przez ostatnie 4 miesiące 2016 roku (kiedy zaczął obowiązywać zakaz ruchu na kilku ulicach w centrum Paryża) zanotowano znaczący wzrost ilości trujących tlenków azotu, pyłów, a także hałasu. Wszystko wynika z faktu, że kierowcy przenieśli się na inne ulice, gdzie powstały jeszcze większe korki. Okazało się też, że takie działanie nie spowodowało przesiadki na komunikację miejską.
Przykład Paryża, ale też mała liczba samochodów w Berlinie czy popularność transportu miejskiego w Londynie, pokazują, że ograniczenia w ruchu same w sobie nie są najlepszym sposobem, a najważniejsze jest zapewnienie mieszkańcom alternatyw – najlepiej szybszych od jazdy samochodem. W końcu auta powstały po to, aby ułatwić nam wszystkim życie i niewiele osób ma chęć zrezygnować z tej wygody i oszczędności czasu na rzecz „miasta przyjaznego mieszkańcom”. Zresztą trudno nazwać je przyjaznym, jeśli utrudnia życie.
Dlatego, jeśli Wrocław faktycznie chce o połowę zmniejszyć liczbę samochodów (a ta stale rośnie), to przede wszystkim musi zapewnić alternatywę w postaci sprawnej i szybkiej komunikacji miejskiej. W końcu nikt nie stoi w korku dla przyjemności.