Od katastrofy do apokalipsy – czy Volkswagen zjedzie w przepaść?
Afera „spalinowa” bez wątpienia nie pozostanie bez wpływu na wizerunek i kondycję niemieckiego koncernu, który właśnie ogłaszał, że chce być wiodącym producentem samochodów na świecie. Pewne jest też to, że całe zamieszanie będzie mieć swoje reperkusje na globalnym rynku motoryzacyjnym. Na razie oficjalnie ogłoszono w USA wytoczenie procesu Volkswagenowi o przestępstwo kryminalne, a dalsza kariera prezesa VAG, Martina Winterkorna, wisi na włosku.
Volkswagen zmagał się z tym "gorącym kartoflem" przez ostatnie 12 miesięcy, w zaciszach gabinetów kategorycznie zaprzeczając pojawiającym się zarzutom. Bomba wybuchła tuż po międzynarodowej wystawie samochodowej we Frankfurcie. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) podała szokującą informację – niemiecki producent montował w swoich autach oferowanych w USA, wyposażonych w czterocylindrowy silnik wysokoprężny TDI, specjalne oprogramowanie, pozwalające na oszukanie testów pomiarów spalin. Dzięki niemu możliwe było przestawienie trybu pracy jednostki napędowej, właśnie na czas prowadzonego badania. Wyniki zawartości substancji trujących w spalinach były wówczas dużo niższe niż podczas normalnego działania. W rzeczywistości auta VW (i sprzedawanego na tym rynku Audi A3)
mogły emitować nawet 40-krotnie więcej trujących związków niż podawano to w oficjalnych komunikatach i oczywiście reklamach. Według ekspertów „ukryte” przez VW zanieczyszczenie jest porównywalne z tym, jakie cały przemysł Wielkiej Brytanii
emituje do atmosfery w ciągu 1 roku.
Volkswagen ostatecznie przyznał się do winy i ustami prezesa Winterkorna pokajał oraz przeprosił za niewybaczalny błąd, godzący w dobre imię koncernu oraz klientów. EPA jednocześnie podała, że chce doprowadzić do procesu i ukarania niemieckiego koncernu finansowo. VW miałby odpowiedzieć za wprowadzenie na rynek 482 tysięcy „fałszywych” samochodów z silnikami TDI: Jetta, Beetle, Golf, oraz Audi A3 z roczników 2009-15 i Passata z lat 2014-15. Za każdy egzemplarz miałby zapłacić 37 500 dolarów odszkodowania, co dałoby łączna kwotę ok. 18 miliardów USD. To gigantyczna suma, ale biorąc pod uwagę, że całkowity zysk netto grupy VW w ubiegłym roku wyniósł ponad 34 miliardy euro, kara może być dotkliwa, ale nie zabójcza.
Jednak to nie koniec kłopotów, bowiem okazało się, że sprawa dotyczy nie tylko rynku USA, a koncern oficjalnie potwierdził, że to samo oprogramowanie było zamontowane w ponad 11 milionach aut koncernu, sprzedanych na całym świecie (Volkswagenach, Audi, Skodach i Seatach)
. Wydano w tej sprawie oświadczenie z informacją, że w pojazdach z silnikiem typu EA 189 stwierdzono "rzucającą się w oczy różnicę między wartościami (emisji spalin) na stanowiskach kontrolnych, a wartościami podczas rzeczywistej eksploatacji". Firma już przygotowała w swym budżecie niemal 7 mld. euro na niezbędne działania naprawcze. W miliardy jednak idą straty giełdowe. Po informacji EPA w USA wstrzymano do 2017 r. sprzedaż podejrzanych modeli, a o swoje rynki zaniepokoiły się także inne kraje. Tym śladem najpierw poszła Kanada, potem Korea Południowa i Szwajcaria. Francja zażądała śledztwa na poziomie Unii Europejskiej. Zawrzało w Wielkiej Brytanii, gdzie co piąty sprzedany samochód należy do grupy VW. Minister transportu Niemiec
Alexander Dobrindt na polecenie kanclerz Angeli Merkel zarządził sprawdzenie pojazdów Volkswagena, podkreślając, że mają się tym niezwłocznie zająć niezależni biegli.
USA to tak naprawdę niszowy rynek dla VW (w zestawieniach marek z ubiegłych lat ląduje on daleko m.in. za Hyundaiem czy Subaru i stanowi ok. 9 proc. globalnej sprzedaży niemieckiej firmy), a nabywców aut z silnikiem wysokoprężnym prezes Winterkorn na dobrą sprawę, mógłby znać z widzenia. Jest jednak prestiżowy. Natomiast Azja i Europa to główne tereny łowieckie marki. Chiny stanowią ok. 40 proc. rocznej sprzedaży. To wyniki w tym kraju były podstawą planu zostania największym producentem samochodów na świecie. I już było blisko, bo w pierwszym półroczu 2015, VAG prześcignął o 20 tys. sprzedanych aut swojego głównego rywala – Toyotę. Niestety wygląda na to, że cały misterny plan rozsypał się w kawałki.
Martin Winterkorn, który dwukrotnie już opublikował oficjalne wideo z przeprosinami, zapewnia też, że wbrew pogłoskom, nie planuje rezygnacji ze stanowiska. Na jego nieszczęście, plany rady nadzorczej mogą być inne. Teraz ktoś musi nadstawić twarz do ochlapania wszystkim tym, co zaczyna chlustać na markę za globalne oszustwo wobec klientów i regulacji. A raczej ciężko sobie wyobrazić, żeby ta sama osoba miała doprowadzić do przywrócenia jej wiarygodności i siły. Winterkorn objął stanowisko przewodniczącego rady nadzorczej i prezesa grupy Volkswagena zaledwie kilka miesięcy temu. Wcześniej toczył zacięte boje ze swoim niegdysiejszym protektorem, „twarzą” Volkswagena i wieloletnim prezesem – Ferdinandem Piechem. Gdy Winterkorn wygrał, Piech ostentacyjnie porzucił swój rodzinny koncern (jest wnukiem Ferdynanda Porsche, pracował w firmie ponad 20 lat, a rodzina Piech ma znaczące udziały m.in. w Porsche, marce związanej z VAG i samym Volkswagenie).
Winterkorn w koncernie ma przydomek Mr. Qualität (pan Jakość) i oczkiem w jego głowie są kwestie standardów doprowadzonych do perfekcji. Sam podróżował po wszystkich filiach i zakładach, doglądając procedur. Kwestie ekologii i redukcji zanieczyszczeń były jednym z priorytetów i kart przetargowych firmy. Teraz okazało się, że zbudowano z nich domek z kart, który rozsypał się i prawdopodobnie przygniecie swojego twórcę. Z jednej strony tym bardziej dotkliwa to porażka dla obecnego prezesa, z drugiej pojawiają się głosy, że ciężko dać wiarę w jego całkowitą niewiedzę o tak globalnym procesie fałszowania danych.
Trzeba też pamiętać o tym, że oprócz procesu "USA vs Volkswagen", który zapewne nie zakończy się zapowiadaną kwotą odszkodowania (wystarczy sobie przypomnieć znacznie bardziej dramatyczną aferę BP i platformy Deepwater Horizon która zanieczyściła wody Zatoki Meksykańskiej, a zakończyła się odszkodowaniami – w tym za śmierć 11 osób – nie przekraczającymi 5 mld USD), niemiecką firmę czekają także procesy cywilne. Pół miliona oszukanych klientów marki, zapewne nie omieszka wystąpić o stosowną rekompensatę. Do tego dojdą bardziej dotkliwe straty giełdowe i te najważniejsze – na renomie motoryzacyjnego giganta. Jeśli za tym ruszą porażki na rynku Europy i Azji (ponad 80 proc. wolumenu sprzedaży wszystkich marek koncernu VAG), marzenie o byciu światowym liderem firma będzie mogła starannie opakować w folię i ulokować w mało uczęszczanym archiwum.
Wiadomo już, że afera Volkswagena nie pozostanie bez wpływu na cały świat motoryzacji. O rynek toczy się bezpardonowa walka pojedynczych producentów, ale także całych regionów. Japończycy z pewnością skorzystają na wpadce VW. Na swoim grzbiecie odczują ją wszyscy producenci niemieccy. To właśnie oni specjalizują się w silnikach wysokoprężnych, tak usilnie jeszcze niedawno lansowanych w UE, a obecnie zapędzonych w kozi róg przez ekstremalnie wyśrubowane normy czystości spalin. Być może technologicznie nierealne lub nieopłacalne? Przetasowania nastąpią też w samej Europie. Wpływy „berlińskiej” motoryzacji mogą się zmniejszyć, np., na korzyść „rzymskiej” lub „paryskiej”. Otwartą sprawą na razie pozostaje kwestia samej „czystości” diesli wytwarzanych przez wszystkich producentów. Oby afera Volkswagena nie okazała się czubkiem góry lodowej, która pod lustrem wody ukrywa dalsze grzeszki motoryzacyjnych gigantów.