Stolica Meksyku - 22-milionowa metropolia - jest miastem samochodów. Piesi i rowerzyści są tu raczej elementem przeszkadzającym kierowcom. Kierowcom, od których nikt na razie nie wymaga prawa jazdy. Ma się to jednak zmienić.
Sytuację w mieście Meksyk opisuje niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Meksykanie chętnie rozmawiają przez komórki, prowadząc samochody. Często skręcają, bez sygnalizowania tego kierunkowskazem, czasem sygnalizują skręt w lewo, a jadą w prawo. Światła uliczne traktują zaś jak coś w rodzaju kolorowej dekoracji.
Żeby zasiąść za kierownicą w stolicy Meksyku, trzeba po prostu zapłacić 704 peso (37 euro) za zezwolenie na prowadzenie pojazdów silnikowych. Bez kursów czy jakichkolwiek stresujących egzaminów. Byle tylko nogi kierowcy sięgały do pedałów.
Nie zawsze tak było. Obowiązkowy egzamin na prawo jazdy zlikwidowano w stolicy Meksyku dwanaście lat temu w ramach walki z korupcją. Pozytywny wynik egzaminu wielu po prostu "załatwiało", wręczając egzaminatorowi łapówkę.
Stołeczne władze uznały wtedy, że skoro nie będzie egzaminów, nie będzie też łapówek. Nikt nie zastanawiał się nad konsekwencjami takiego rozwiązania dla ruchu drogowego.
Teraz postanowiono z tym skończyć. W życie weszło nowe prawo o ruchu drogowym, mające położyć kres chaosowi na ulicach metropolii. Prędkość maksymalna zostaje ograniczona z 70 do 50 km/h, a plany przewidują również strefy, w których nie będzie wolno przekroczyć 30 km/h. I najważniejsze - powraca egzamin na prawo jazdy.
Znów trzeba będzie przejść badanie u okulisty, zdać egzamin teoretyczny i praktyczny. Na razie nie ma jeszcze dopracowanych ram prawnych, a na realizację całego przedsięwzięcia brakuje środków, ale na początku 2016 roku wszystko ma być gotowe.
Jest jednak pewien problem - prawo nie działa wstecz. Większość posiadaczy wykupionych zezwoleń miałaby zresztą kłopoty ze zdaniem egzaminu. I jeszcze jedna trudna kwestia - w stolicy Meksyku praktycznie nie ma instruktorów jazdy.
tb/