Rowerzyści, tak jak wszyscy inni użytkownicy dróg, muszą stosować się do przepisów ruchu drogowego. Choć jeżdżący jednośladami też je łamią, to stosunkowo rzadko są za to karani. Dlatego niemałą niespodzianką może okazać się zdjęcie z fotoradaru dokumentujące przekroczenie prędkości przez cyklistę.
Sprawa stała się głośna, gdy w czerwcu 2012 roku Patryk Wałdoch z Kościerzyny (woj. pomorskie), korzystając z nachylenia terenu, rozpędził się do 46 km/h. W miejscu, gdzie to zrobił obowiązuje ograniczenie do 30 km/h, a strażnicy miejscy postawili tam fotoradar, który uwiecznił wyczyn nastolatka. Rowerzysta początkowo odmówił zapłacenia mandatu w wysokości 50 zł tłumacząc, że rower nie posiada prędkościomierza i nie był świadomy tego jak szybko jedzie. Sprawa jednak trafiła do sądu i w kwietniu 2013 roku zakończyła się wyrokiem potwierdzającą winę Wałdocha. Jednak tłumacząc to stanem materialnym nastolatka odstąpiono od wymierzenia kary.
Okazuje się, że na tym całe zamieszanie się nie kończy. Strażnicy miejscy z Kościerzyny bardzo skrupulatnie wykonują swoje obowiązki i już wystąpili do sądu o wszczęcie postępowania wobec kolejnych dwóch rowerzystów, którzy przekroczyli prędkość. Obaj odmówili przyjęcia mandatu. Strażnicy są przekonani o skuteczności swoich działań, gdyż nie przyłapali już kolejnych rowerzystów na przekraczaniu prędkości. Cykliści już wiedzą, że w tym miejscu należy zwolnić.
Niesprawny prędkościomierz lub jego brak nie oznacza, że można bezkarnie przekraczać prędkość, dlatego wina rowerzystów jest bezsporna. Pozostaje jednak pytanie, czy faktycznie takie działanie straży miejskiej poprawia bezpieczeństwo. Czy zjeżdżający ze wzniesienia rowerzysta jest takim zagrożeniem, że trzeba go łapać za pomocą fotoradaru?
sj, moto.wp.pl