Trwa ładowanie...
wiadomości
24-06-2015 20:00

Kochamy autostrady, ale nie umiemy ich używać. Dlaczego?

Kochamy autostrady, ale nie umiemy ich używać. Dlaczego?Źródło: WP
d1v1zht
d1v1zht

Wygląda na to, że pokochaliśmy autostrady, ale zapomnieliśmy o pokorze wobec tras szybkiego ruchu. Badania nie pozostawiają wątpliwości, że z przyjemnością korzystamy z ekspresówek. Ale już na nich samych robimy kardynalne błędy. Większość z nich wynika z nonszalancji i agresji, która w nas drzemie. Czyżbyśmy dostali przydatną rzecz, z której nie potrafimy korzystać?

Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad ma się z czego cieszyć. Fajnie jest, kiedy okazuje się, że obszar, którym się zarządza, cieszy się powodzeniem. Z badań GDDKiA wynika, że natężenie ruchu na autostradach i ekspresówkach jest dziś miejscami takie, jakie miało być w... 2030 roku.

Na przykład na płatnym odcinku autostrady A4 Wrocław-Sośnica natężenie sięgało w maju 74,27 tys. pojazdów na dobę, aa w weekendy nawet 95 tys. aut. Tymczasem planowane za 15 lat natężenie ruchu na tej trasie wahało się między 42,5 tys. a 53,7 tys. pojazdów na dobę. Z kolei na A2 między Łodzią a Koninem w maju jeździło 30,71 tys. pojazdów na dobę. Prognozy na 2030 r. mówiły o 28,6 tys. aut.

To twarde dane, ale każdy użytkownik autostrad czuje to intuicyjnie. Że jest coraz gęściej i gęściej. Za to na pewno nie wolniej. Wyjazd z Warszawy do Poznania, przynajmniej przez pierwsze kilka kilometrów, to walka o miejsce. O ile jeszcze kilka lat temu po polskich drogach szybkiego ruchu można się było poruszać z włączonym tempomatem, o tyle teraz jest to trudne. No chyba, że ktoś ma najnowocześniejszą wersję tego udogodnienia, czyli tempomat aktywny. Taki, który sam zwalnia samochód przed poprzedzającym autem i przyspiesza go, gdy przeszkoda zniknie.

Nasza miłość do autostrad, na którą są dowody, nie jest jednak miłością odpowiedzialną. Z punktu widzenia przeciętnego kierowcy wygląda to tak, jakby wszyscy chcieli na autostrady wjeżdżać, ale niewielu myśli o tym, że warto by również zjechać. Odpowiadają za to dwa zjawiska: brak umiejętności i drogowa agresja.

d1v1zht

Czego nie umiemy? Wydawać by się mogło, że to drobiazgi. Tak, ale tylko i wyłącznie na drogach z ograniczeniem prędkości do 50/70/90 km/h. Na autostradach te drobiazgi urastają do poważnych problemów. Po pierwsze, jeździmy lewym pasem. Nie chce nam się zjeżdżać na prawy, bo po tym poruszają się wolne TIR-y. Zajmujemy więc ten wygodniejszy pas i mkniemy tak aż do momentu, w którym zorientujemy się, że być może z tyłu ktoś chciałby nas wyprzedzić. Wówczas w panice i nie do końca racjonalnie zjeżdżamy, nierzadko powodując zagrożenie dla siebie i innych.

Po drugie, nie patrzymy w lusterka. Jeździmy troszkę podobnie do Czechów, którzy wyszli z błędnego założenia, że jeśli każdy będzie patrzył przed siebie, to będzie bezpiecznie dla wszystkich. Stąd wyprzedzając TIR-y wymuszamy ostre hamowanie na poruszających się szybszym pasem, co znów prowadzi do podbramkowych sytuacji.

Po trzecie, jeździmy zbyt blisko pojazdów przed nami. Jazda „na zderzaku”, nie dość, że nieprzyjemna dla kierowcy, któremu na zderzaku się jedzie, jest zwyczajnie niebezpieczna. Tym bardziej, że prędkości rozwijane na autostradach są naprawdę wysokie.

Jest jeszcze jedno zjawisko, które całkowicie lekceważymy. To skupienie i odpoczynek. Nie traktujemy jazdy po autostradzie wyjątkowo, ale jakby to była zwykła droga. Tymczasem to błąd, bo z jednej strony wysoka prędkość powinna wymuszać szczególną ostrożność, a z drugiej monotonia powinna zachęcać do częstszych odpoczynków.

d1v1zht

Tymczasem polscy kierowcy przyznali w badaniach, że przerwę w prowadzeniu samochodu robią sobie średnio po 4 godzinach i 10 minutach jazdy. Dla kierowców w Europie te wartości są znacznie niższe i właściwsze. W Hiszpanii czas ten wynosi 2 godziny i 47 minut, we Francji 2 godziny i 52 minuty, w Holandii 2 godziny i 54 minuty, a w Wielkiej Brytanii 2 godziny i 55 minut. Z badań psychologów transportu wynika zaś, że już po pół godzinie od rozpoczęcia jazdy zdolności psychomotoryczne kierowcy zaczynają się zmniejszać. A po dwóch godzinach ciągłej jazdy konieczna jest przerwa, bo ryzyko spowodowania wypadku wzrasta dwukrotnie.

(fot. WP)
Źródło: (fot. WP)

Oddzielną sprawą jest drogowa agresja. Zwykle uważamy, że jej przejawami są przekleństwa, zajeżdżanie drogi, bezpośredni atak fizyczny (to w miastach). Tymczasem za agresywnego kierowcę uważa się każdego, który przekracza prędkość. Na autostradach to nagminne. Zwłaszcza podróżujący służbowymi autami, którzy nie oszczędzają na paliwie, uważają że „przelotowa” prędkość wynosi powyżej 170 km/h. Testowanie szybkich samochodów (a jest ich dziś naprawdę sporo) odbywa się więc bez przerwy, bez zwracania uwagi na natężenie ruchu, wreszcie na innych kierowców.

d1v1zht

Psychologowie transportu zwracają uwagę na dwie główne przyczyny agresji drogowej. Pierwszą z nich jest niska samoocena i wrodzona agresywność. Szybcy i wściekli po prostu tacy już są, za kółkiem nie zachowują się inaczej niż na co dzień. Drugą jest pośpiech. Nie traktujemy podróży jako przyjemności samej w sobie, ale jako element walki z czasem. Popełniamy największy błąd, jaki może popełnić kierowca, czyli zakładamy czas dojazdu. A potem trzymamy się go kurczowo, nie zwracając uwagi na konsekwencje. „Muszę być w Poznaniu na 15”, „Kochanie, będę o 17 w domu” - to zdania, które wypowiadamy nie zwracając uwagi na to, co znaczą. A znaczą dokładnie to, że trzeba jechać ze średnią prędkością 150 km/h, bez oglądania się na to, co dzieje się na drodze i bez odpoczynku.

Jednocześnie jesteśmy przekonani o własnej wyjątkowości i braku wad. Aż 68 proc. z nas uważa, że za kierownicą odznacza się ostrożnością i opanowaniem, a 30 proc. uznaje się za uprzejmych. Tylko 3 proc. ankietowanych polskich kierowców ocenia swoją postawę za kierownicą za agresywną, a po 1 proc. za nieodpowiedzialną i niebezpieczną. Jednocześnie 38 proc. zmotoryzowanych przyznaje się do obrażania innych kierowców, 50 proc. do nadmiernego używania klaksonu względem kierowcy, który nas zdenerwował, a 23 proc. do jeżdżenia zbyt blisko tylnego zderzaka samochodu takiego kierowcy. Poplątanie z pomieszaniem to polska specyfika.

Co oczywiste, inaczej oceniają nas obcokrajowcy. W pytaniu o kraje, w których kierowcy są najbardziej nieodpowiedzialni, Polska uplasowała się na trzecim miejscu z wynikiem 16 proc. 20 proc. ankietowanych wskazało na Greków, a niechlubnym zwycięzcą - z wynikiem 31 proc. - zostali Włosi. „Europejski barometr odpowiedzialnej jazdy 2015” to badanie, w którym zadano też pytanie odwrotne „Gdzie kierowcy są najbardziej odpowiedzialni?”. 37 proc. ankietowanych wskazało Szwecję, 27 proc. Niemcy i po 11 proc. Wielką Brytanię oraz Holandię. Najsłabszy wynik - 1 proc. - odnotowały Włochy, Grecja i właśnie Polska.

d1v1zht

Jeśli rzeczywiście już dziś po autostradach jeździ tyle samochodów, ile miało jeździć w 2030 roku, to warto zastanowić się nad swoim stylem jazdy. Pomocny nie będzie system szkolenia kierowców, nastawiony na zdanie egzaminu, a nie nauczenie zachowań przydatnych w ruchu drogowym, w tym tym po drogach szybkiego ruchu. Naprawę każdy musi zacząć od siebie, a z tym nigdy nie było w naszym kraju zbyt łatwo. Raczej – na co są dowody w badaniach – dostrzegamy wady innych niż swoje. Nadzieja w tym, że przyzwyczaimy się do autostrad i ekspresówek i – jak na przykład Niemcy – nauczymy się z nich korzystać odpowiedzialnie i mądrze. Zresztą, czy mamy inne wyjście?

Marcin Klimkowski

d1v1zht
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1v1zht
Więcej tematów