„Chleba i igrzysk!” - wołano w starożytnym Rzymie. Dziś nie gustujemy już – przynajmniej otwarcie – w krwawych widowiskach, ale obietnica dobrobytu wciąż rozpala umysły. Ich właściciele, o ile są dorośli, są siłą decydującą o tym, kto będzie rządził. Politycy zrobią więc wszystko, by przypodobać się różnym ludzkim grupom. Jedną z najliczniejszych są kierowcy. Tych aktywnych jest w Polsce kilkanaście milionów.
Przed kilkoma dniami posłowie z ramienia PiS zaprezentowali swój pomysł na obniżenie ponoszonych przez Polaków kosztów, związanych z eksploatacją samochodów. Galopujące ceny przy dystrybutorach sprawiły, że kwoty zostawiane na stacjach paliw są bardzo duże. Ecodriving, który z przymusu stał się już naszym sportem narodowym, niewiele tu pomaga. Początkiem kwietnia 2012 r. wiceprezes PiS Beata Szydło oraz szef klubu PiS Mariusz Błaszczak podczas konferencji prasowej przekonywali, że dobrym sposobem na ochronę polskich portfeli jest wprowadzenie ulgi podatkowej na paliwo. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że inicjatywa opozycyjnych polityków to jedynie akcja mająca na celu zwrócenie uwagi na partię.
Posłowie PiS-u zaproponowali, by zmienić ustawę podatkową i wprowadzić odpis na paliwo w maksymalnej wysokości 750 zł rocznie. Miałby on funkcjonować na podobnych zasadach jak
ulga internetowa. Idea zaprezentowana przez opozycyjnych polityków jest jednak zupełnie abstrakcyjna. Przede wszystkim problem polega na tym, że odpis na usługę dostarczania internetu uzyskuje się na podstawie dowodów zapłaty. Czy więc kierowcy również musieliby zbierać wszystkie rachunki za paliwo, a po roku je podliczyć? Nie określono, kto mógłby starać się o ulgę. Tylko właściciele aut, czy też kierowcy poruszający się, na przykład, samochodem rodziców? Co z rodzinami, w których jest więcej niż jeden samochód? Na te pytania nie znamy odpowiedzi.
Jak informuje PAP, drugą z propozycji przedstawicieli PiS-u było obniżenie podatku akcyzowego od paliwa o 2 grosze na litrze LPG i 5 groszy na litrze benzyny. Jeśli jednak wierzyć wicepremierowi i ministrowi gospodarki, Waldemarowi Pawlakowi, takiej propozycji nie da się zrealizować. Jak powiedział pod koniec stycznia polityk PSL, Polska nalicza aktualnie minimalne, dopuszczane w Unii Europejskiej, stawki akcyzy za paliwo. Wicepremier uspokajał wówczas nastroje, mówiąc że obecne ceny paliw w Polsce są wynikiem „niekorzystnego zbiegu okoliczności” i sytuacja poprawi się, wraz ze spadkiem kursu dolara. Stało się inaczej.
Oczywiście, populistyczne obietnice, wypowiadane z pełną świadomością nikłej szansy ich realizacji to nie tylko specjalność członków PiS-u. W tej materii, jak ryba w wodzie, czują się również politycy PO. Również oni wiedzą doskonale, że przed wyborami na kierowców warto stawiać. Tak właśnie uczynili, nim społeczeństwo udało się do urn w 2011 r. Wiosną tego roku cena benzyny i oleju napędowego wzrosła powyżej 5 zł/l. W czasie wakacji, przed wyborami, ceny na rynku detalicznym dyktowali jednak dwaj gracze: Orlen i Lotos. Na stacjach tych firm za litr drogocennego paliwa płaciło się 4,99 zł. Warto przy tym zaznaczyć, że w przypadku pierwszej z tych firm państwo jest właścicielem 23 proc. akcji, a w przypadku drugiej 53 proc.
Argument cen paliw nie był jednak jedynym, na który zdecydowało się wówczas PO. Ówczesny szef klubu parlamentarnego PO, Tomasz Tomczykiewicz, na początku września 2011 r. obiecywał, że jeśli PO wygra wybory, zostaną wprowadzone systemy i regulacje, które zwolnią kierowców z obowiązku noszenia przy sobie prawa jazdy, podczas korzystania z samochodu. Podczas kontroli - tak przedstawiano wówczas ten pomysł - policja będzie mogła natychmiast sprawdzić, czy kierowca jest uprawniony do prowadzenia danego pojazdu, czy pojazd jest ubezpieczony i dopuszczony do ruchu. Nie miało się to dziać za sprawą magii, lecz dzięki zmianom w Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców. Do pomysłu z szerokim uśmiechem przekonywał nawet Krzysztof Hołowczyc, niegdyś poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia PO.
Gdy zapowiedzi te były ogłaszane poprzez media, było już jasne, że pomysł raczej nie zostanie przekuty na praktykę. W połowie kwietnia 2011 r. na temat zmian negatywnie wypowiedział się szef służb specjalnych, gen. Krzysztof Bondaryk - argumentując, że ułatwiałyby życie przestępcom. Skutkiem tej opinii było odrzucenie przez MSW tej propozycji. Sama Platforma wydaje się również nie pamiętać o złożonej wyborcom obietnicy. W lutym 2012 r. Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej, zaproponowało zmiany dotyczące rejestrowania kandydatów na kierowców. Nie wspomniało jednak o planach wprowadzenia systemu, umożliwiającego jazdę bez dokumentu prawa jazdy. Sam CEPiK, który miałby być podstawą funkcjonowania takiego systemu, jest obecnie kontrolowany przez CBA. Funkcjonariusze tej służby przyglądają się przetargom, rozpisanym w związku z budową systemu informatycznego
CEPiK w latach 2000-2010.
„Puszczanie oka” w stronę zmotoryzowanych nie musi mieć formy pustych obietnic. Tuż przed wyborami w 2011 r. szef SLD, Grzegorz Napieralski przekonywał do głosowania na osoby z listy jego partii, jeżdżąc po kraju zabytkowym autobusem Jelcz 043, produkowanym w latach 1959-1986. Czyżby polityk chciał w ten sposób trafić do serc tych Polaków, którzy czasy komunizmu wspominają z nostalgią? Być może. Z pewnością jednak był to rodzaj sarkastycznego komentarza, względem osławionego „Tuskobusu”.
tb/mw/sj