Obecna oferta modelowa koncernu z Bawarii może przyprawić o zawrót głowy. BMW wystawiło swoje samochody do rywalizacji niemal w każdym segmencie. W klasie Premium radzi sobie bardzo dobrze na rynkach całego świata i nie zanosi się na większe zmiany w przyszłości. Chyba że na lepsze.
Jednak czterdzieści lat temu niemiecki producent borykał się z poważnymi problemami, o których dziś niewielu już pamięta. Początek lat siedemdziesiątych nie był łaskawy. Firma była bliska finansowej zapaści, a sprzedawane przez markę auta spotykały się z umiarkowanym zainteresowaniem.
Europejska klientela w projektowaniu aut oczekiwała świeżości, którą do koncernu wniósł nowo przyjęty Paul Bracq. Stworzona przez niego "piątka", oznaczona symbolem E12, wywołała powszechny entuzjazm i pozwoliła firmie odbić się od dna.
Dzięki odrobieniu finansowych strat na zbliżające się wielkimi krokami 60-lecie koncernu postanowiono przygotować projekt sportowego i ekonomicznego dwudrzwiowego pojazdu. W szranki z francuskim specjalistą od tworzenia wyjątkowych aut stanął nie byle kto, bo sam Giorgio Giugiaro. Wygrał Bracq i już na przełomie 1975 i 1976 roku zaczęto wytwarzanie wyjątkowego coupé o charakterystycznej ekspresyjnej linii nadwozia i złowrogo patrzących na otoczenie podwójnych przednich reflektorach.
Najmocniejsza wersja, dysponująca motorem o pojemności 3453 ccm, rozpędzała się do pierwszej setki w 6,3 sekundy i osiągała prędkość maksymalną 255 km/h. Aby tylne koła były w stanie przenieść tak potężną moc, a układ jezdny utrzymać samochód na właściwym torze, gruntownie odmieniono zawieszenie. Dodatkowym atutem dla wielu nabywców stało się katalogowe spalanie. Z doświadczenia wiemy, że zapewnienia producenta nie zawsze pokrywają się z prawdą, tak więc M6 miało potrzebować 13 litrów w trasie i 19 w terenie zabudowanym.
Do tego miało ultranowoczesne i luksusowe zarazem wyposażenie. Klimatyzacja, wielofunkcyjny komputer pokładowy, ABS czy głęboko profilowane i świetnie trzymające ciało w zakrętach fotele to udogodnienia, które nawet dziś nie zawsze występują w standardzie. Niestety, dziś kupno tego modelu w dobrym stanie graniczy z cudem. Na ogół powinniśmy liczyć się z niemałymi nakładami finansowymi na remont.
Przez garaż Pawła przewinęło się kilka samochodów ze stajni BMW: dwudrzwiowe E36, E46 z trzylitrowym dieslem, E38, a także E46 w rodzinnym nadwoziu touring. Każde z nich zostało poddane modyfikacjom silnika i karoserii we współpracy z zaprzyjaźnioną firmą Adi-Concept.
Następnie Paweł kupił E39 do jazdy na co dzień i postanowił zdobyć dwa nietuzinkowe zabytki. Pierwszy z nich to E12 z 1976 r. z silnikiem o pojemności 2,8 l i automatyczną skrzynią biegów. Z uwagi na trudny dostęp do części zamiennych i epokowych akcesoriów tuningowych jego renowacja wciąż trwa. W tym samym czasie w garażu stanął jeszcze model oznaczony symbolem E24.
Klasyczne coupé przyjechało do Leszna z Mazur od chłopaka, który nie oszczędzał na jego utrzymaniu. Bardzo przyzwoity stan techniczny i karoseria pozbawiona jakichkolwiek oznak korozji przekonały Pawła do zakupu. Egzemplarz pochodzący z 1982 r. już fabrycznie został hojnie wyposażony. Auto napędzała 2,8-litrowa 6-cylindrowa jednostka, rozwijająca 184 KM, gwarantująca całkiem przyzwoite osiągi.
Pierwsza setka pojawiała się na liczniku już po 8,8 sekundy, zaś wskazówka prędkościomierza zatrzymywała się dopiero na 212 km/h. Wewnątrz "szóstki" odnajdziemy to, co fani BMW lubią najbardziej: manualną skrzynię biegów, odpowiednio wyprofilowane fotele obszyte niebieską skórą, klimatyzację, a także elektrycznie sterowane przednie i tylne szyby.
Bardzo bogata opcja i podstawowy silnik to dość nietypowe połączenie, ale wystarczające. Żeby mocniej podkreślić unikatową urodę beemki, Paweł wyposażył ją w 19-calowe obręcze ze stopów lekkich z niskoprofilowymi oponami w rozmiarze 225/35 z przodu i 265/35 z tyłu. Szerokość felg to 9,5 cala na osi napędowej i 8,5 cala z przodu. Trzeba przyznać, że prezentują się wyjątkowo efektownie. Ostatnią zmianą był montaż dokładki pod przednim zderzakiem.
E24 to auto, wokół których zawsze będzie sporo szumu. Nikogo nie pozostawia obojętnym z powodu wyrazistej, ostrej stylistyki. Do tego zaawansowana jak na ówczesne czasy mechanika i niezłe właściwości jezdne powodują, iż jego właściciele z utęsknieniem czekają na możliwość powrotu za kierownicę. To auto dla konesera i osoby traktującej własne cztery kółka jak oczko w głowie. Szkoda tylko, że jest ich coraz mniej.
Piotr Mokwiński