Służby kontra góralscy busiarze. Lokalna wojenka o dudki cepra
Turysta w polskich kurortach musi na siebie uważać na każdym kroku. W górach niebezpieczne mogą być nie tylko strome stoki Giewontu, ale i swojskie busiki na Morskie Oko. Według policji część z nich do niczego się nie nadaje. "Ma przegląd, to jeździ" - odpowiadają właściciele.
Niesprawne busy wożące turystów to według policji i Inspektoratu Transportu Drogowego plaga. Szczegółowe kontrole niewiele dają, ale trwają w nieskończoność. Wszystko dla bezpieczeństwa turystów. Jednak według lokalnych przewoźników, kontrole te są bezsensowne i szkodzą zarówno ich interesom, jak i samym turystom.
Sumienne kontrole, wysokie mandaty
ITD z Krakowa twierdzi, że kontrole nie są wymierzone przeciwko przewoźnikom, a mają na celu jedynie dbanie o bezpieczeństwo przewożonych ludzi. Nasilenie się patroli Inspekcji spowodowane jest dużym ruchem turystycznym. Co prawda statystycznie mandaty najczęściej wystawiane są za drobiazgi, takie jak niesprawne światło lub brak dokumentów, ale zdarza się także przyłapać kierowcę wiozącego zbyt wielu pasażerów.
Kilka dni temu służby poinformowały, że po kontroli busów wożących turystów z Zakopanego do Palenicy Białczańskiej, a także pojazdów przewożących konie pracujące na trasie do Morskiego Oka (razem 9 pojazdów), wystawiono 7 mandatów na łączną kwotę 3600 zł. Oprócz tego zatrzymano 3 dowody rejestracyjne i sporządzono protokół z kontroli. Taki dokument jest podstawą do rozpoczęcia postępowania, w którego wyniku można dostać karę do 5000 złotych.
"To czysta złośliwość"
Jednak ta statystyka ma się nijak do realiów. Przewoźnicy, z którymi rozmawialiśmy, przyznają - informacje o kontrolach rozchodzą się bardzo szybko. Jeśli są one prowadzone, to część busów po prostu nie wyjeżdża na trasy.
- Ma przegląd, to jeździ legalnie, więc nie ma powodu do szczegółowej kontroli, która trwa nawet kilka godzin. Turyści się denerwują, bo przyjechali odpocząć, a tracą czas na parkingu - tłumaczy jeden z przewoźnikow, świadczący usługi transportowe w okolicy Zakopanego.
- To czysta złośliwość, że busy tak często są prześwietlane. Chodzi o wyciąganie pieniędzy od firm - dodaje kierowca, który chce pozostać anonimowy.
Z drugiej strony, w lokalnych mediach regularnie pojawiają się informacje o tym, że busy są przeładowane, wyglądają na zużyte i pasażerowie nie dostają paragonów. Czyli firmy nie są uczciwe w stosunku do fiskusa. Oprócz tego znanym problemem są konflikty pomiędzy przewoźnikami. Zdarzają się próby podbierania ludzi z ustalonych miejsc, a także celowe nietrzymanie się rozkładu, czyli np. przyjeżdżanie kilka minut przez czasem i zabieranie ludzi.
Zdaniem turystów
Gdy próbowaliśmy poruszyć te tematy w rozmowach z przewoźnikami, ci szybko kończyli rozmowy. Najczęściej słyszeliśmy, że "trzeba sobie jakoś radzić". Ciekawe wydaje się także to, co mają do powiedzenia turyści. W końcu dla nich i tylko dla nich istnieje ta rozbudowana sieć busików, kursujących między miejscowościami i lokalnymi atrakcjami.
Przyjezdni, komentujący informacje o wyżej wymienionych problemach, są zgodni. Jeśli nakładane będą kary, to ceny wzrosną, bo przecież przewoźnicy nie będą pokrywać ich z własnych kieszeni. Ale tu zbieżność się kończy. Część komentujących mówi wprost o tym, że busy jeżdżące po Tatrzańskim Parku Narodowym dymią tak, że świata za nimi nie widać. Inni nie mają z tym problemu i policyjne kontrole tylko ich irytują. Bezpieczeństwo jest dla nich na drugim planie, na pierwszym - wakacje spędzone na szlakach i w dolinach, nie na dworcu autobusowym.