Kimi Raikkonen, Fernando Alonso i Robert Kubica dostosowali swój agresywny styl jazdy do opon i osiągają coraz lepsze wyniki. Czy druga połowa sezonu będzie należała do nich?
Opony to czarne złoto F1. Ich skomplikowana budowa dostosowywana jest do charakterystyki torów i warunków atmosferycznych, a umiejętność wyboru twardej lub miękkiej mieszanki podczas wyścigu często decyduje o wyniku. Każda, choć minimalna zmiana w składzie gumy, może mieć przełożenie na cenne ułamki sekund. Tymczasem przed obecnym sezonem z dostarczania opon zrezygnował Michelin i całe zaopatrzenie dla 11 zespołów przejął Bridgestone. Japońska firma ma ogromne doświadczenie, rocznie produkuje na potrzeby Formuły 160 tys. opon, ale - z punktu widzenia Kubicy - ma jedną wadę - jej gumy są twardsze, czyli mniej przyczepne.
- Konstrukcja nowych opon nie pozwala na agresywne skręcanie kierownicą przy wejściu w zakręt - tłumaczył przed sezonem Kubica. - One mają dużo mniejszą przyczepność i bolid staje się mocno nadsterowny [tylna oś ma mniejszą przyczepność niż przednia, przez co samochód ma tendencję do zarzucania tyłem]. Ja wolałem bolidy podsterowne [mniejsza przyczepność z przodu, samochód niechętnie skręca]. Teraz niestety będę się musiał przyzwyczaić do bardziej delikatnej jazdy, zawodnicy jeżdżący bardziej agresywnie, jak ja czy Alonso, będą musieli zmienić styl - kręcił głową Polak.
Kubica stopniowo przyzwyczajał się do nowych opon podczas testów zimowych, ale na początku sezonu doszły kłopoty ze skrzynią biegów, a na szybkim torze w Montrealu, gdzie liczył na dobre miejsce, miał poważny wypadek. Ostatnie dwa wyścigi przejechał bez kłopotów i bez błędów - dwukrotnie zajmował miejsca tuż za podium. Wygląda na to, że opony już mu nie przeszkadzają. - Od czasu powrotu po wypadku Kubica jest "tym najważniejszym" w BMW Sauber. Kompletnie przyćmił Nicka Heidfelda - ocenia ekspert brytyjskiej ITV Mark Hughes.