Hołowczyc uzyskał w piątek najlepszy rezultat w historii swych startów w słynnym rajdzie i udowodnił, że jest w stanie rywalizować z kierowcami ścisłej czołówki. W nieoficjalnej klasyfikacji po siedmiu etapach załoga Hołowczyc - Jean Marc Fortin (Belgia) znalazła się na jedenastej pozycji.
"Już od rana pogoda nie wróżyła nic dobrego - powiedział na mecie piątkowego etapu Hołowczyc. - Szybko rozpoczęła się piaskowa zadymka i jechaliśmy tak jak we mgle. Jean-Marc spisywał się jednak znakomicie i w tak trudnych warunkach prowadził bezbłędnie. To był jego wielki dzień. Wydaje mi się natomiast, że wielu rywali popełniło błędy nawigacyjne już na początku odcinka specjalnego. Nam udało się tego uniknąć. Niestety i dla nas ten szczęśliwy czas szybko się skończył".
Polski kierowca miał problemy z silnikiem, który się przegrzewał. "Postanowiliśmy jednak jechać dalej i nad rozwiązaniem pomyśleć, gdy staniemy. Jechałem spokojnie licząc po cichu, że uda się dotrzeć do mety. I nagle na punkcie kontrolnym otrzymaliśmy informację, że OEs będzie skrócony z powodu burzy piaskowej. Dla nas w tym momencie to brzmiało jak wybawienie, chociaż burza piaskowa wcale nam nie przeszkadzała" - dodał.
"Teraz mechanicy mają bardzo dużo czasu i auto zostanie niemal przebudowane, dostaniemy nową skrzynię biegów, mosty, wymieniona zostanie przednia szyba, która jest popękana" - stwierdził Hołowczyc.
Wśród motocyklistów zwycięzcą etapu został Francuz Cyril Despres (KTM) a prowadzenie w klasyfikacji generalnej utrzymał Hiszpan Marc Coma (KTM). Bardzo dobrze pojechał Jacek Czachor, który uplasował się na 13. pozycji i awansował na 13. miejsce w klasyfikacji generalnej. Startujący nieco później Marek Dąbrowski zmagał się już z gwałtowną burzą i ukończył etap na 49. pozycji.
"Dzisiaj widziałem tylko kompas i dzięki niemu mogłem jechać, bowiem widoczność podczas burzy piaskowej spadała czasami niemal do zera. Do tego wszystkiego powiew potrafił przestawić motocykl o dwa metry. Najgorzej było na zakrętach. Wtedy wypadało się z drogi. Kilka razy tak wypadłem. Nawigacja też była bardzo trudna, bowiem nie było nic widać - żadnych szlaków, czy też charakterystycznych elementów krajobrazu. Wszyscy błądzili, ja na szczęście niezbyt długo" - powiedział po zakończeniu rywalizacji Jacek Czachor.
Natomiast Marek Dąbrowski narzekał na prześladującego go pecha. "Z moimi amortyzatorami to jakieś fatum. Nie naprawili ich nawet mechanicy z KTM-a. Tym razem amortyzatory nie działały w ogóle. To tak jakbym jechał po dziurach na rowerze .......z prędkością 150 km/godz. Rąk już po prostu nie czuję. Ale nie ma co narzekać, nie zawsze jest niedziela. Innym też nie zawsze sprzyja los. Ważne, że Jacek i Krzysiek pną się do góry w klasyfikacjach" - podkreślił Dąbrowski.
Organizatorzy rajdu podają tylko nieoficjalne rezultaty, ponieważ wiele załóg z trudem odnajduje drogę do mety skróconego odcinka i do biwaku w Atarze, a część uczestników wręcz zagubiła się na pustyni.
Piątkowa burza piaskowa unieruchomiła śmigłowce obsługi rajdu, co skłoniło dyrektora imprezy do skrócenia odcinka specjalnego. Zadecydowały względy bezpieczeństwa, bowiem warunki uniemożliwiały zagwarantowanie uczestnikom szybkiej pomocy medycznej przez śmigłowce obsługi medycznej. Huraganowy wiatr sprawił, że metę wyznaczono w miejscu, gdzie zdołał dotrzeć i wylądować helikopter dyrektora rajdu.
Jak relacjonował pilot jednego ze śmigłowców, prędkość wiatru dochodziła do 100 km/godz a widoczność była momentami ograniczona do 10 metrów. W tych warunkach szanse na czołową lokatę w rajdzie pogrzebał portugalski kierowca Carlos Sousa, który stracił godzinę na ... poszukiwanie swego pilota. Jadący z nim Andreas Shulz oddalił się na chwilę od auta i zniknął z oczu kierowcy. Sousa przez godzinę jeździł w kółko by go odnaleźć co się ostatecznie udało ale kosztowało utratę wysokiej lokaty.
Na siódmym etapie z rywalizacji wycofał się jadący Land Roverem Robert Górecki.