Ostanie siedem dni stało w motoryzacji pod znakiem zaskoczenia. Okazało się, że samochody z Chin są lepsze od europejskich i amerykańskich, a właściciele aut benzynowych będą płacić za olej napędowy. Pokazano też dwie premiery motoryzacyjne z Polski, a PZU dostało prztyczka w nos.
Chiny już dawno z dalekowschodniego tygrysa gospodarczego przerodziły się w gigantycznego kota, który coraz skuteczniej zżera inne gospodarki. Na celowniku przemysłowców z Chin jest również europejski przemysł samochodowy. Tu jednak przez lata nie udawało się wprowadzić do sprzedaży konkurenta dla marek ze Starego Kontynentu. Przeszkodą był między innymi oferowany przez chińskie samochody zbyt niski poziom bezpieczeństwa. Czasy jednak się zmieniają. W najnowszej serii testów zderzeniowych EuroNCAP udział wzięły dwa samochody powstałe w Chinach - MG6 i Geely Emgrand EC7. Obydwa samochody uzyskały cztery gwiazdki i w niektórych kategoriach okazały się lepsze niż Jaguar XF i Jeep grand Cherokee.
Nie mniejsze niż wyniki testów zaskoczenie czeka podczas tankowania właścicieli samochodów zasilanych benzyną. Choć obecnie cieszą się oni - niestety przez łzy - ceną benzyny 95 wyraźnie niższą niż oleju napędowego, niebawem się to zmieni. Co więcej, płacąc za benzynę będziemy dokładać do oleju napędowego. Wszystko przez zaplanowane na styczeń 2012 r. wprowadzenie, zgodnie z europejskimi regulacjami, wyższej akcyzy na ON. By cena przy dystrybutorach oznaczonych na czarno nie wzrosła nagle o kilkanaście groszy, koncerny prawdopodobnie obniżą marżę na olej napędowy. Jednocześnie odbiją sobie to zwiększeniem marży za benzynę. Jak wiele zapłacą za olej napędowy tankujący benzynę? Na razie nie wiadomo. Warto jednak wiedzieć, że marża na benzynę 95 w ciągu dwóch ostatnich miesięcy wzrosła o około 40 groszy.
Zastanawiacie się, gdzie trafią uzyskane z wyższej akcyzy pieniądze? Zasilą budżet państwa i zapewne pozwolą sfinansować wiele ważnych inwestycji. Być może takich jak zakup fotoradarów. Przetarg na aż 300 takich urządzeń rozpisała Inspekcja Transportu Drogowego. Nowe „zabawki” trafią do użytku przed połową przyszłego roku i będą działać przez 24 godziny na dobę. Działania te są elementem strategii, która ma zwiększyć bezpieczeństwo na polskich drogach. W jej ramach z ponad 800 masztów ma pozostać dokładnie tyle, ile będzie fotoradarów, czyli około 370, a na dodatek mają być one pomalowane na żółto. Niestety, na wprowadzenie tych zmian ITD. ma jeszcze dwa i pół roku. Jak będą oznaczone maszty z nowymi fotoradarami? Jeśli urządzenia trafią do nowo ustawionych masztów,
z daleka będą odznaczać się żółtym kolorem. Jeśli znajdą się w starych masztach, już niekoniecznie.
Natłok niezbyt dobrych informacji nie oznacza, że ostatni tydzień nie przyniósł zmotoryzowanym żadnych pozytywów. Jednym z nich jest obiecujące auto, które będzie produkowane jedynie w Polsce.
Opel Astra GTC to nowa propozycja niemieckiego producenta, która ma stać się ofertą dla kierowców, którzy za kółkiem lubią nieco mocniejsze doznania, a nie stać ich na prawdziwe sportowe auto. GTC przemawia do nas urodą i własnościami trakcyjnymi. Kierownica jest dobrze wyprofilowana i odpowiednio gruba. Adaptacyjne wspomaganie ułatwia prowadzenie. Astra GTC pozwala na szybkie pokonywanie nawet ciasnych łuków. Co ważne, Opel potrafi wybaczać kierowcy jego błędy lub nadmierny temperament. Zbyt szybkie wejście w zakręt powoduje tu poślizg podsterowny, który łatwo opanować używając pedału hamulca.
Astra GTC wejdzie na rynek z gamą czterech silników. Trzy z nich należy "karmić" benzyną. Dwie doładowane jednostki o pojemności 1.4 l i jedna 1.6 l w zależności od wersji generują 120, 140 lub 180 KM. Odpowiednio obiecują one przyspieszenie do 100 km/h w 10,9, 10,3 oraz 7,8 s. Przygotowano również coś dla zwolenników silników Diesla. Motor 2.0 CDTI oferuje moc 165 KM. Samochód w Polsce może jednak nie cieszyć się szczególnie dużym powodzeniem. Najtańsza Astra GTC z benzynowym silnikiem o mocy 120 KM będzie kosztować 76 800 złotych.
Druga z polskich premier tego tygodnia jest znacznie mniej spektakularna. Jest nią Melex 392 – elektryczny „dostawczak” z Mielca. W odróżnieniu od typowego „meleksa” model 392 jest podwyższony. Zastosowano w nim aluminiową kabinę, wielowahaczowe zawieszenie i tarczowe hamulce zamknięte felgami o średnicy 13 cali. W podstawowej wersji, z silnikiem o mocy 5 kW, model 392 pomiędzy ładowaniami może średnio pokonać 60 km. Wiele zależy tu jednak od warunków eksploatacji. Maksymalny dystans, jaki udało się pokonać tym pojazdem na jednych bateriach to 110 km. Cena pojazdu wynosi 39,9 tys. zł netto. Jest tylko jeden szkopuł - maksymalna prędkość pojazdu wynosi tylko 21 km/h, więc model 392 pewnie nie wywoła sensacji. Ale kto wie, w czasach, gdy młodzież woli telefon firmy Apple od samochodu, a Jeep będzie dostępny z napędem na jedną
oś, wszystko jest możliwe.
Na koniec smaczek dla każdego, kto niedawno musiał zapłacić za OC znacznie więcej niż do tej pory. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałożył na PZU i towarzystwo Uniqua kary. Pierwsza z firm ma zapłacić ponad 11 mln zł, a druga ponad 1 mln zł. UOKiK zarzucił ubezpieczycielom, że nie wywiązują się właściwie ze swoich zobowiązań względem właścicieli samochodów poszkodowanych w stłuczkach i wypadkach. Za wynajem auta zastępczego zwracali pieniądze tylko wybrańcom. Zgodnie z przepisami poszkodowanemu w takim zdarzeniu przysługuje prawo do skorzystania z samochodu zastępczego; nawet wówczas, gdy posiada on tylko OC. No cóż, karząca ręka sprawiedliwości dotyka czasami nawet tych dużych, i to mimo, że mogą więcej.
WP:
Tomasz Budzik