Po marcu 2019 roku trudniej o nowe auto. Kolejki będą gigantyczne
Droższe samochody, pustki u dealerów i ekstremalnie długie czasy oczekiwania. Tak może wyglądać rynek motoryzacyjny za kilka miesięcy. Kilku czołowych producentów już zastanawia się co zrobić, bo w Wielkiej Brytanii produkcja po prostu stanie.
29 marca 2019 roku może odcisnąć na branży motoryzacyjnej co najmniej takie samo piętno jak afera Dieselgate. Wtedy bowiem Wielka Brytania opuści Unię Europejską, a produkcja aut zostanie w praktyce zatrzymana. Fabryki ma tam chociażby Nissan, Honda czy BMW. To z South Marston wyjeżdża Honda Civic, z Sunderland jeden z najpopularniejszych SUV-ów, Qashqai, a BMW produkuje w tym kraju czterocylindrowe silniki i samochody marki Mini.
Wąskim gardłem dostaw są oczywiście granice. Zakład Hondy w Swindon, gdzie produkowane są popularne Civiki, opiera się na braku magazynów. Części dostarczane są na miejsce kilka godzin przed montażem, a fotele wjeżdżają na teren zakładu 75 minut przed ich zamontowanie w pojeździe. Punktualność jest tutaj kluczem, której utrata będzie kosztować Japończyków 2,1 mln funtów na samo "wypełnianie papierków".
Trudno mówić o punktualności, gdy ciężarówki z materiałami utkną na granicy. Wówczas dostarczenie wszystkich elementów do stworzenia kompaktowego auta będzie zajmować od 3 do 9 dni. By zmagazynować tyle części, Honda musiałaby zainwestować w magazyn wielkości 42 boisk do piłki nożnej. Tyle ma amerykańskie centrum dystrybucji Amazona.
BMW przygotowuje szkolenia dla swoich dostawców, dzięki czemu mają oni szybciej przeprawiać się przez granice. To nie dziwi, biorąc pod uwagę, że 90 proc. elementów trafia do fabryk z zagranicy. Nissan (który produkuje tu też X-Traila) z rezerwą podchodzi do inwestycji na Wyspach. Inni już przygotowują się do przeniesienia linii montażowych na kontynent. Land Rover otworzył przecież niedawno fabrykę na Słowacji. Do konkursu stanęła też Polska, ale wyszło jak zawsze.
Bez osiągnięcia porozumienia (tzw. twardy Brexit) polscy importerzy nie będą mieli w praktyce nic do powiedzenia. Dealerzy mogą zaledwie złożyć zamówienie, ale poza tym ich ręce będą związane. Bardzo prawdopodobne jest powtórzenie scenariusza jeszcze sprzed miesiąca. Gdy od września 2018 roku wprowadzane były nowe metody pomiarów spalania, starano się zrobić wszystko, by do tego terminu wyprodukować jak najwięcej pojazdów i mieć pod ręką auta w najpopularniejszych konfiguracjach. Tym razem ta taktyka może się nie sprawdzić.