Pierwsza jazda Hyundaiem Koną - barwny lek na szare ulice
Hyundai kontynuuje swoją szarżę na europejski rynek. Tym razem do gry wprowadza zawodnika w kategorii crossoverów segmentu B. Po co na rynku bliźniak dla Kii Stonic? Okazuje się, że koreańskie marki są jeszcze sprytniejsze, niż konkurencja ze Starego Kontynentu mogła przypuszczać.
Hyundai i Kia wprowadzają na „trzy, cztery” dwa, mogłoby się wydawać – identyczne samochody. To crossovery umiejscowione w segmencie B. Gdyby taki sam zabieg wykonał koncern VAG, musielibyśmy napisać artykuł na temat różnic między modelami. Właściwie – zrobiliśmy to.
Inną strategię przyjął koreański duet. Hyundai i Kia wprowadziły dwa pozornie podobne auta, które w praktyce mają ze sobą wspólny głównie segment, w którym będą konkurować. Hyundai skierowany jest nie tylko do innych odbiorców, ale także różni się technologicznie. Stonic i Kona zbudowane są na bazie innych płyt podłogowych. Hyundai i Kia nie poszły na łatwiznę, która byłaby z biznesowego punktu widzenia kompletnie zasadna.
Porównanie Kii Stonic i Hyundaia Kony jest mimo to nieuniknione. Jednak – nie tym razem. W z reguły słonecznej (tym razem deszczowej) Barcelonie miałem okazję bliżej poznać Hyundaia Konę. Do Kii wrócimy więc kiedy indziej.
Kona wjeżdża do segmentu, w którym konkurencji nie brakuje. Crossovery segmentu B powoli starają się zastępować hatchbacki, które doskonale znamy od lat. Hyundai próbuje sił w nieco zawężonym gronie odbiorców, bo stylistyką i charakterem auta już na starcie wpisał go raczej w walkę z takimi autami jak Nissan Juke czy nieco większy Ciroën C4 Cactus. Z racji ceny, o której za chwilę, francuska propozycja już na starcie wchodzi w nieco inną, tańszą kategorię.
Na żywo Kona robi bardzo dobre wrażenie. Jej nieduże, ale muskularne nadwozie wygląda nowocześnie i nie zapowiada się, żeby szybko się zestarzało. Hyundai odważnie nakreślił kształty tego samochodu i jednoznacznie skierował go do odbiorców młodszych duchem niż w przypadku bardziej zachowawczej Kii Stonic.
Zobacz wideo z premierowych jazd Hyundaiem Koną w Barcelonie:
Pozostaje mieć nadzieję, że klienci nad Wisłą pokuszą się o dobór odważnych kolorów nadwozia. Hyundai daje w tej kwestii spory wybór: między innymi soczyście czerwony Pulse Red, limonkowy Acid Yellow, niebieski Blue Lagoon czy stalowo-turkusowy Ceramic Blue. Do dyspozycji jest także kilka bardziej zachowawczych odcieni.
Wnętrze Kony zostało dobrze wykonane – nie brakuje tu co prawda twardych tworzyw sztucznych, ale nie oszukujmy się – ile razy przeciętny właściciel ugniata i szarpie deskę rozdzielczą swojego samochodu w poszukiwaniu trzasków? Przy normalnym użytkowaniu tworzywa w Konie nie będą przeszkadzać. Natomiast wszędzie tam, gdzie faktycznie układamy ręce, gdzie palce mają styczność z różnymi powierzchniami, Hyundai dobrał bardziej miękkie tworzywa lub skórę.
Klasycznie już dla koreańskich marek, wszystkie przyciski i pokrętła są duże i czytelnie odpisane. Wszystko jest na swoim miejscu. Łatwo przyzwyczaić się też do systemu multimedialnego – jego menu, chociaż bogate w funkcje, można poznać stosunkowo szybko. Zastrzeżenia można mieć tylko do nawigacji, której brakuje trochę czytelności. Pod względem prowadzenia do celu nadal niedoścignione są moim zdaniem Mapy Google.
W trakcie prezentacji miałem okazję podróżować także na tylnej kanapie. Usiadłem za miejscem pasażera, ustawionym pode mnie, czyli pod osobę o wzroście nieco ponad 1,8 m. Z tyłu miejsca na kolana było pod dostatkiem. Trochę więcej przestrzeni mogłoby być jedynie na stopy, pod fotelem. Po rozłożeniu podłokietnika centralnego jazda była naprawdę komfortowa.
Pod maską mojego egzemplarza pracował 177-konny silnik benzynowy o pojemności 1,6 l. To mocniejsza z dwóch jednostek, oferowanych obecnie w Konie. Słabszy i tak gwarantuje przyzwoity zapas mocy – 120 KM generowanych z litrowego motoru.
177 koni nie jest aż tak żwawym zestawem, jak można przypuszczać. Kona z tym motorem jest dynamiczna, ale daleko jej do auta z charakterem o zabawieniu sportowym. Może przyczyniać się do tego skrzynia automatyczna, która, chociaż zupełnie wystarczająca, nie należy do superszybkich. Czy to znaczy, że ten zestaw jest zły? Absolutnie – to rozsądny wybór, jeśli ktoś chciałby poruszać się szybko, ale daleko mu do wytrawnego kierowcy sportowego, szukającego mocnych wrażeń za kółkiem.
Kona, jak na stosunkowo nieduży samochód, zaskakuje dobrym komfortem. Zawieszenie dobrze tłumi nierówności. Do tego nie da się nie zauważyć dobrego wyciszenia wnętrza. Pod tym względem Hyundai wykonał dobrą robotę.
Najlepsze, co serwuje Hyundai zostawiłem na koniec. To wyposażenie podstawowe. Koreański producent postanowił, że od razu na start „wrzuci” do bazowej wersji wyposażenia bogaty komplet dodatków. W standardzie dostaniemy w Konie nie tylko klimatyzację czy elektrycznie sterowane szyby, ale również tempomat, duży, 7-calowy ekran, system utrzymywania toru jazdy, tylne czujniki parkowania, światła do jazdy dziennej LED, felgi aluminiowe i wiele innych akcesoriów.
Nie ma jednak nic za darmo. Bazowa cena Kony Premiere Comfort z litrowym silnikiem wynosi 73 990 zł. To duża kwota jak na ten segment. Jednocześnie przyzwoita, jeśli weźmiemy pod uwagę wyposażenie i moc silnika, które za nią dostajemy.
Jeśli podoba Wam się Kona, ale wolelibyście zrezygnować z kilku udogodnień na rzecz niższej ceny – warto zaczekać. W przyszłym roku Hyundai wprowadzi tańsze warianty. Czy jednak będą one popularniejsze? Niekoniecznie – obniżą z pewnością cenę bazową, ale Polacy wbrew pozorom wcale nie kupują tzw. golasów. W rozmowie kilka lat temu przedstawiciel jednej z najpopularniejszych marek w Polsce przyznał mi, że średnie doposażenie ich kompaktowego auta opiewa na około 20 tys. zł.
Hyundai Kona jest więc samochodem nietanim, ale wycenionym stosownie do wyposażenia i silników, które ma w ofercie. Liczę na to, że polscy odbiorcy dobrze przyjmą barwną awangardę z Korei i trochę pokolorują ulice pełne szarych i czarnych samochodów o tych samych, opatrzonych już kształtach.