O bezpieczeństwie w ruchu drogowym można, oczywiście nieco bardziej optymistycznie. Że w ostatnich latach jest mniej ofiar śmiertelnych (w ubiegłym roku o ponad dwieście) i rannych (o ponad dwa tysiące), że rok 2006 był najbezpieczniejszy od 17. lat, że wreszcie zmienione, bardziej restrykcyjne przepisy, zasady szkolenia i egzaminowania z wolna przynoszą efekty.
| [
]( javascript:otworz('http://i.wp.pl/a/f/jpeg/11680/wypadek_1-b.jpeg',500,333) ) |
| --- | To prawda. Podobnie, jak prawdą jest, że w wyniku wypadków drogowych tylko w minionym roku straciło życie ponad pięć tysięcy dwieście osób, a rannych było prawie sześćdziesiąt tysięcy. Wzrosła też liczba kolizji – do ponad czterystu jedenastu tysięcy.
Zostawmy statystyki, chociaż porażają swoją dosłownością. To chyba „najgłośniejsze” liczby świata. Oczywiście, nie tylko w Polsce. Rzadko mówi się u nas, że co roku na świecie w wypadkach drogowych ginie więcej niż milion dwieście tysięcy ludzi, a sto pięćdziesiąt milionów jest rannych.
Co robimy źle?
Tradycyjnie - to co zawsze. Po pierwsze jeździmy za szybko, nie dostosowując prędkości do warunków jazdy. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że w grudniu 2006 r., kiedy o śniegu i mrozie nie mogliśmy nawet marzyć, doszło w Polsce do ponad dziesięciu tysięcy kolizji więcej niż w tym samym okresie roku 2005, a wypadków śmiertelnych – było o ponad 30% więcej. Wielu kierowców poczuło się zbyt pewnie i zapomniało, że drogi są śliskie, zmrok zapada wcześnie, a inni także spieszą do domu.
Drugą przyczyną wypadków jest alkohol, przede wszystkim nietrzeźwi kierowcy za kierownicą. Wprawdzie policja wykrywa coraz więcej takich przypadków, ale nie zawsze przecież i nie wszystkie. Mimo zaostrzonych przepisów, polską normą jest siadanie za kierownicą po piwie, winie, lampce szampana, a nierzadkie są także powroty z przyjęcia lub nawet suto zakrapianej libacji, w stanie przynajmniej „wskazującym”. Nawet nieuchronność kary nie powstrzymuje pijących przed przekręceniem kluczyka w stacyjce.
Wciąż naszą bolączką jest stosowanie czy raczej niestosowanie pasów bezpieczeństwa. Niby powszechnie akceptujemy ten obowiązek, chętnie popieramy akcje z tym związane, ale już w samochodzie nie dbamy ani o siebie, ani o pasażerów. I potem w razie kolizji jesteśmy bezbronni. Dobrze, jeśli kończy się to tylko potłuczeniami lub drobnymi urazami. Zazwyczaj skutki są o wiele bardziej tragiczne.
Wśród licznych „pomysłów” na łamanie przepisów, warto wspomnieć o drobnych, ale często kończących się wypadkami, sytuacjach. Wyprzedzanie „na trzeciego”, a nawet „na czwartego”, agresja, brak świateł, przejeżdżanie skrzyżowań nie tylko na żółtym, ale nawet na czerwonym... Lista groźnych, niewłaściwych zachowań jest długa. W końcu fantazji nam nie brakuje.
Jak nas powstrzymują?
Nie tylko polskie, ale także europejskie programy poprawy bezpieczeństwa na drogach zakładają ograniczenie liczby wypadków i ich tragicznych skutków. Przede wszystkim powstał program „Minus 50%” – do 2010 r. Państwa UE zadeklarowały zmniejszenie liczby śmiertelnych ofiar wypadków drogowych o 50%.
U nas jego koordynacją zajmuje się Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Oczywiście, wśród konkretnych zamierzeń znajdujemy organizację społecznych kampanii, które mają poruszyć, uwrażliwić i zmienić podejście kierowców do kwestii bezpieczeństwa. Kolejnym zadaniem jest budowa bezpiecznej infrastruktury. Z tą potrzebą nie sposób dyskutować. Podobnie, jak z koniecznością eliminowania z dróg kierowców, którzy jeżdżą po użyciu alkoholu czy narkotyków. Wciąż także trwają prace przy zmianie systemu szkolenia kierowców, by kurs przygotowywał nie tyle do egzaminu, ile kształtował postawy i utrwalał właściwe zachowania.
- Nadmierna i niedostosowana do panujących warunków prędkość – mówi Andrzej
Grzegorczyk, sekretarz Krajowej Rady BRD – to główna przyczyna wypadków, w których są ofiary śmiertelne. Trzeba modernizować drogi, budować autostrady, ale my, kierowcy, musimy pamiętać, że wciąż jeździmy po tych samych drogach i od nas zależy, czy robimy to z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Co ciekawe, na już zmodernizowanych odcinkach dróg wzrasta liczba wypadków. Wina leży po stronie kierowców.
Plany i sposób działania policji drogowej, której zadaniem jest nadzór nad tym, jak się zachowujemy za kierownicą, wpisują się w tę filozofię. Przede wszystkim rośnie liczba fotoradarów oraz oznakowanych i nieoznakowanych samochodów, wyposażonych w sprzęt filmujący piratów drogowych. Ze statystyk wynika, że są to działania skuteczne. W okresie styczeń - wrzesień ubiegłego roku liczba wypadków w rejonach, gdzie zamontowano tzw. słupy, na których mogą, choć nie muszą znajdować się fotoradary, zmniejszyła się o 56%.
Jak informuje nadkom. Marcin Flieger, zastępca dyrektora Wydziału Prewencji i Ruchu Drogowego w Komendzie Głównej Policji, w roku 2007 formy działania policji nie zmienią się radykalnie. Zostaną raczej usystematyzowane i zracjonalizowane metody działania.
- Nowe podejście – podkreśla nadkom. Flieger – to zdynamizowanie kontroli. Nie chodzi nam o wypełnianie limitów i zyski z mandatów. Najwyższym zyskiem jest zmniejszenie liczby zabitych. Chcemy pokazać kierowcom, że tam, gdzie stoimy, jest mniej wypadków, przekonać ich, że warto stosować przepisy.
Są już organizowane np. „trzeźwe poranki”, będą inne akcje. I nieustające kontrole, które mają ostudzić zapał kierowców.
Jak powinno być?
Powinniśmy mieć świetne drogi, spotykać przyjaznych policjantów, którzy nas co najwyżej pouczą i życzliwych współuczestników ruchu. Wszystkie miejsce na drogach należy dobrze i logicznie oznakować, a ograniczenia prędkości wprowadzić tam, gdzie są naprawdę potrzebne i uzasadnione. Niestety, wiele z tych życzeń jest nierealnych.
Z pewnością trudno będzie w Polsce osiągnąć zmniejszenie liczby śmiertelnych ofiar wypadków aż o 50%. Nie uda się raczej przekonać wszystkich, że nie opłaca się jeździć po alkoholu, agresywnie, czy za szybko. Nie miejmy także złudzeń, że wkrótce zostaną zmodernizowane drogi, powstaną obwodnice i autostrady. Jesteśmy pod tym względem w ogonie Europy, a pojazdów przybywa.
Pozostaje uzbroić się w cierpliwość i przestać porównywać nasze drogi z tymi, nawet zatłoczonymi, choćby w Czechach, na Słowacji, nie mówiąc już o Niemczech, Francji czy Hiszpanii. I trzeba uważać na innych kierowców. Jeśli oni szaleją, to bądźmy mądrzejsi. Opinia, jaką podzielił się z nami nadkom. Marcin Flieger, mówiąc, że mniej go martwi większa liczba zwykłych kolizji niż zbyt wolny spadek liczby ofiar śmiertelnych, jest warta przemyślenia. Nie dlatego przecież, że lekceważymy kłopoty tych, którzy muszą dokonywać kosztownych napraw i walczyć z firmami ubezpieczeniowymi. Żadnej przesady nie ma w stwierdzeniu, że życia nikt nam nie przywróci. Dbajmy o nie, rezygnując z ambicji za kierownicą. Nawet najlepsze, najszybsze auta wpadają w poślizg, mają za długą drogę hamowania i wpadają do rowów. Może zresztą częściej niż maluchy.
Autor: Bożenna Chlabicz