Supersportowe samochody zazwyczaj kojarzą się z brytyjskimi włoskimi, niemieckimi i japońskimi wytwórcami. Do zacnego grona spróbowali dołączyć inżynierowie z... Meksyku!
Wściekle pomarańczowy pojazd skupia uwagę nie tylko jaskrawą barwą karoserii. Nie mniej chwytliwe są ostre kształty nadwozia z włókna szklanego.
Nie sposób sobie wyobrazić, by sportowy samochód nie miał napędzanych kół tylnej osi. Nie inaczej jest w przypadku latynoskiego sportowca. Prowadzenie dodatkowo poprawia centralne umieszczenie silnika o pojemności 2,3 litra. 16-zaworowa jednostka nie otrzymała turbodoładowania, więc kocha wysokie obroty, przy których oddaje do dyspozycji kierowcy 200 KM. W erze potworów o mocach przekraczających 1000 KM może nie brzmi to szczególnie imponująco, jednak zbudowana na aluminiowej ramie Mastretta waży tylko 970 kg. Potencjał silnika wystarcza, by „setka” pojawiła się na liczniku po 5,8 sekundy od startu, a prędkościomierz potrafił wskazać nawet 230 km/h.
Rajem meksykańskiej maszyny nie będą jednak autostrady, a kręte, górskie drogi. Sztywne zawieszenie zagwarantuje pełna kontrolę nad pomarańczową „zabawką” nawet gdy przeciążenia boczne przekroczą 1 G. Na emocje można też liczyć podczas hamowania, kiedy to 300 milimetrowe tarcze zatrzymują auto pędzące 100 km/h na dystansie zaledwie 35 metrów! Większość właścicieli Mastretta będzie więc potrzebowało kilku dni na oswojenie się z brutalnością auta na miarę toru wyścigowego. Asymilację ułatwi przyzwoicie wyposażona kabina, w której poza klimatyzacją znajdą się kubełkowe fotele oraz nagłośnienie odtwarzające pliki mp3.
Maszyna ma trafić do sprzedaży w styczniu przyszłego roku. W USA przyjdzie za nią wyłożyć 155 000 złotych, co przy jej możliwościach i prezencji jest wyjątkowo dobrze skalkulowaną ceną. Niestety zakup ograniczy niewielka produkcja – zakład będzie w stanie przygotować tylko 150 egzemplarzy rocznie...
Łukasz Szewczyk