W trzech wyścigach zdobył pan trzy punkty. Nie jest to chyba wymarzony początek sezonu?
ROBERT KUBICA: Chciałbym mieć więcej punktów na koncie. W Australii jechałem na czwartej pozycji, po pięć punktów, ale nie ukończyłem wyścigu z powodu awarii. W Malezji w czasie kwalifikacji jako jedyny mogłem znaleźć się blisko kierowców Ferrari i McLarena, ale w trzeciej części wyścigu powtórzył się problem z Australii -kłopot z wyliczeniem czasu ostatniego wyjazdu pozbawił mnie szansy na przejechanie szybkiego okrążenia z małym obciążeniem paliwem i na świeżych oponach. Kosztowało mnie to dwie pozycje startowe. W Bahrajnie zdobyłem trzy punkty, ale znów przydarzył się problem -tym razem z klapką wlewu paliwa.
Czyli po dwóch zupełnie nieudanych wyścigach zaczęło się w końcu układać lepiej?
W pewnym momencie musi zacząć być lepiej, bo gorzej niż w Malezji już być nie mogło.
Pańskie problemy to pech czy coś więcej?
Nie można wszystkiego zwalić na pecha, bo błędy podczas kwalifikacji wynikały z błędów pewnych ludzi. Z kolei bolidy psują się od początku wyścigów samochodowych i nadal będą się psuły. Tak się złożyło, że miałem dwie poważne awarie z rzędu plus klapka w Bahrajnie -niby mała rzecz, ale traci się 0,4 -0,5 sekundy na okrążeniu, co w przekroju całego wyścigu może dać nawet pół minuty.
Jaka jest w tym wszystkim rola pańskiego nowego inżyniera wyścigowego Mehdiego Ahmadiego?
Gdybyśmy osiągali takie wyniki, jakie powinniśmy osiągać, to dyskusji o inżynierze w ogóle by nie było. Mamy problemy, więc trzeba szukać winnych - żeby jednak wszystko było jasne, ja nie zwalam winy na inżyniera. W zeszłym roku, kiedy byłem kierowcą testowym, pracowałem z innym inżynierem. Kiedy zacząłem jeździć w wyścigach, moim bolidem zajmował się dotychczasowy inżynier Jacques'a Villeneuve'a. Już podczas pierwszego wyścigu na Węgrzech mogliśmy parę rzeczy rozwiązać inaczej -gdybyśmy się lepiej znali. Przed tym sezonem ten inżynier został przesunięty do innego kierowcy, a ja dostałem kolejnego i znowu muszę przechodzić proces docierania.