Klaudia Podkalicka wystartuje w Dakarze?
- Jaki był ostatni rajd, w którym startowałaś?
- Baja Czarne, to była IV runda Mistrzostw Polski w rajdach terenowych. Tych rund mamy w tym roku aż osiem. To był krótki rajd, niewiele punktów do zdobycia. Dwudniowa impreza. Pierwszego dnia prolog, następnie 2 OS-y, długości ok. 65 km. Niewiele jazdy, ale cenię sobie ten rajd, uważam, że ma potencjał. Liczę tylko, że w przyszłym roku uda się go wydłużyć i będzie to trzydniowa impreza. Trasy były idealnie przygotowane i bardzo szybkie. Trochę piachu, dużo zakrętów, wszystko, czego może chcieć kierowca cross-country.
- Czym startujesz w zawodach?
- Jeżdżę Mitsubishi Pajero. Wiele osób myśli, że skoro to rajdówka, to musi mieć niesamowitą moc. Klasa T2, w której startuję, to na dobrą sprawę samochody produkcyjne. Niewiele możemy w nich udoskonalać i zmieniać. Pod maską Diesel, silnik 3.2 o mocy ok. 250 KM i ok. 550 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Mamy zwężkę, która powoduje, że nie możemy dodawać mocy. Zmian w silniku możemy dokonywać jedynie za pomocą komputera. Inne jest zawieszenie. Na seryjnym samochód przejechałby takim tempem może ok. 20 km. Dlatego oprócz głównych amortyzatorów są dwa pomocnicze, które powodują, że zdecydowanie lepiej się prowadzi. Skrzynia biegów jest seryjna, do tego klatka i systemy gaśnicze oraz bak o pojemności ok. 380 l. To samochód zbudowany na Dakar, mamy w środku kompresor. Te elementy dodają nam niestety kilogramów. Samochód waży powyżej 2 ton. Jak na polskie warunki jest ciężki, był przygotowywany do maratonów, gdzie odcinki są zdecydowanie dłuższe. Większe pole do popisu dają samochody klasy T1. Mają niewiele
wspólnego z seryjnymi i można w nich dużo zmieniać. Są lżejsze, mogą być zbudowane np. z włókna węglowego. W T2 nie możemy nawet zmienić zderzaków ani stosować lekkich szyb z pleksi.
- Jakie masz plany na resztę sezonu?
- Startów jest sporo, treningów również. Będziemy jechać cały cykl Mistrzostw Polski, ale w głowie mam Dakar. Muszę powiedzieć, że zbliżamy się do tego celu coraz większymi krokami. Nie chcę zapeszyć i mówić, że na pewno uda się w tym roku pojechać. We wrześniu mam jechać do Dubaju i spędzić dużo czasu na pustyni, doskonaląc swoje umiejętności. U nas nie ma takich warunków. To będzie wisienka na torcie. Upragniony, wymarzony start w rajdzie Dakar. Mam nadzieję, że to marzenie się spełni.
- Co jeszcze stoi na przeszkodzie do spełnienia tych marzeń?
- Budżet. Niestety, pieniądze są naprawdę spore. Jest o tyle dobrze, że brakuje nam zaledwie ok. 10 proc. budżetu. To ostanie miesiące, by go spiąć. Trwa poszukiwanie partnerów do współpracy, którzy chcieliby do nas dołączyć. Bez sponsorów, którzy mi pomagają, ciężko ruszyć z miejsca. Startowałam w Mistrzostwach Polski, a nie w zagranicznych imprezach, ponieważ mnie na to nie stać. To bardzo drogi sport.
- Jakim autem pojedziesz w Dakarze?
- Marzy mi się T1. Bierzemy pod uwagę dwie możliwości: T1 albo T2. Na razie nie chcę zdradzać marki. T1 byłoby lepsze, bo warunki na Dakarze są bardzo trudne, a w tej klasie samochód ma większą moc. Łatwiej się prowadzi, zwłaszcza w tak wymagającym terenie jak pustynia. Z pewnością wolałabym jechać mocniejszym samochodem, który ułatwi mi sprawę. Żaden Polak w tym rajdzie za kierownicą auta klasy T2 jeszcze nie stratował. Może się okazać, że ja będę pierwsza (śmiech).
- Spróbuję zgadnąć. Będzie to Mitsubishi, Mini lub Toyota?
- Żaden z nich. Budżety są w ich przypadku o wiele większe. Mini to koszt rzędu 4 mln zł, by wystartować. To bardzo duże pieniądze. Myślę, że na pierwszy Dakar warto pojechać z mniejszym budżetem i sprawdzić, jak będzie. Nie mogę zakładać, że od razu zajmę wysokie miejsce. To jest po prostu niemożliwe. Nawet by znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Jeśli uda mi się pojechać ten najbliższy Dakar, w kolejnych będę walczyć o to, by startować bardziej profesjonalnym samochodem. Zdecydowanie lepiej będę wtedy mogła wykorzystać jego możliwości. Chciałabym zmieścić się w granicach pierwszej dwudziestki. To byłby naprawdę niesamowity sukces.
- Wyścigi i rajdy to balansowanie na krawędzi. Jaki był twój najgorszy "dzwon"?
- Było ich wiele i choć czasami samochód szedł po nich do kasacji, ja wychodziłam prawie bez szwanku. Czasami z kołnierzem ortopedycznym. Najpoważniejszy wypadek miałam trzy lata temu na rajdzie Baja Carpathia, kiedy przy dużej prędkości została mi w rękach źle przykręcona kierownica. Po prostu odpadła. To, że się odkręcała, czułam zdecydowanie wcześniej, ale wygrywaliśmy odcinek. Sądziłam, że uda mi się utrzymać ją do końca. Kiedy to się stało, do mety odcinka brakowało 2 km. Mocno uderzyliśmy w drzewo. W ubiegłym roku zaliczyłam kilka dachów. To taki sport, dużo emocji i dużo się dzieje. Staram się o tym nie myśleć. Nie oglądam żadnych filmów z wypadkami - nie jestem w stanie, to źle działa na moją psychikę. Nie myślę o tym, jadę i robię swoje. Staram się popełniać jak najmniej błędów, aby do takiej sytuacji nie dopuścić.
- Boisz się, gdy pędzisz po wertepach przez odcinek specjalny?
- Oczywiście, że tak. Bardzo często, ale wiem, że nie mogę odpuścić. Dlatego rajdy to nie tylko walka z czasem, ale również ze sobą. Zwłaszcza kiedy blisko są drzewa i jest bardzo wąsko, a do tego trasa jest kompletnie nieznana. Oczywiście pilot dysponuje roadbookiem przygotowanym przez organizatorów, ale u nas nie ma wcześniejszych objazdów i zapoznania z trasą jak w rajdach płaskich. Trasa nie jest "oczytana", dlatego nie brakuje sytuacji, gdy idziemy pełnym ogniem, a nagle pojawia się niespodziewana przeszkoda. To normalne, że człowiek się boi, ale ja to bardzo lubię. Potem jest satysfakcja, że pomimo strachu pojechałam naprawdę szybko, a inni zdecydowanie wolniej. To cieszy.
Źródło: Mototarget.pl
ll