Jeremy Clarkson nie stanie przed sądem za pobicie
Cały czas nie cichną echa afery związanej z Jeremym Clarksonem. Brytyjski prezenter, który podczas zdjęć do programu „Top Gear” uderzył producenta Oisina Tymona, już stracił pracę, ale groziły mu dalsze konsekwencje. Problemy ma też samo BBC, którego szef nie tylko musi martwić ogromnymi stratami, ale też z pogróżkami pod swoim adresem.
Afera rozpoczęła się, gdy podczas przerwy w filmowania ekipa brytyjskiego programu przebywała w hotelu w North Yorkshire. Zdenerwowany Jeremy Clarkson postawił wyładować swoją frustrację na jednym z producentów – Oisinie Tymonie. Nie skończyło się jednak na ostrych słowach, ale po nich prezenter uderzył swojego współpracownika. Po tym zajściu Tony Hall, dyrektor generalny BBC, stwierdził, że granica została przekroczona i postanowił zwolnić popularnego Clarksona.
Konsekwencje dla byłego już prowadzącego program „Top Gear” mogły być jednak jeszcze poważniejsze. Cały czas wisiało nam nim widmo sprawy sądowej za pobicie. Paul Daniels, adwokat Oisina Tymona, zapowiedział jednak, że jego klient nie zamierza pozywać Clarksona, gdyż cała sytuacja już mocno odbiła się na samym producencie i jego rodzinie, którzy chcą ją zostawić za sobą. Warto przypomnieć, że od samego początku Tymon nie zabiegał o nagłośnienie sprawy. To Jeremy Clarkson zgłosił zajście swoim przełożonym, a później prosił media i fanów, aby zrozumieli, że producent nie ponosi żadnej winy w tej aferze.
Po zwolnieniu popularnego prezentera pojawiły się niemiłe konsekwencje również dla szefa BBC. Tony Hall i jego żona Cynthia musieli otrzymać 24-godzinną ochronę po tym, jak grożono im śmiercią z powodu pożegnania się stacji z Clarksonem. O bezpieczeństwo dyrektora brytyjskiej telewizji dba teraz elitarna grupa ochroniarzy, w skład której wchodzą byli agenci służb specjalnych.
Pogróżki zostały od razu zgłoszone na policję i Scotland Yard natychmiast zajął się sprawą traktując ją bardzo poważnie. Od tego czasu ochrona pilnuje między innymi posiadłości Hallów w Oxfordshire i towarzyszy im, gdy muszą się ją opuścić.
sj, moto.wp.pl