Jak w Katowicach kierowców robi się w balona

Walka o stworzenie jak największej liczby miejsc parkingowych jest jednym z priorytetów władz każdego polskiego miasta. Niestety, w niektórych posunięto się do absurdu, którego nie wymyśliłby chyba nawet Bareja. Jak informuje serwis hotmoney.pl, jeden z mieszkańców Katowic na własnej skórze przekonał się, że sytuacje podobne do tych z "Alternatyw" czy "Nie ma róży be ognia" zdarzają się i dziś. Mężczyzna zaparkował w strefie płatnego postoju, w miejscu wyznaczonym przez miejskich urzędników, a następnie wykupił konieczny bilet. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji żadna kara nie może go spotkać. Nic bardziej mylnego.

Samochodem zainteresował się patrol straży miejskiej. Mundurowi zauważyli, że auto stoi w odległości mniejszej niż 10 metrów od przejścia dla pieszych. Szybko więc wyjęli bloczek i wypisali mandat. Właściciel samochodu oczywiście nie chciał zgodzić się na jego przyjęcie, toteż sprawa znalazła swój finał przed obliczem sędziego. Ten przyznał rację strażnikom miejskim i ustalił karę dla kierowcy na poziomie 200 zł.

Na usta ciśnie się pytanie: jak to możliwe? Jak dowiedzieliśmy się w biurze prasowym Urzędu Miasta Katowic, przyjęto wykładnię, w myśl której ogólne przepisy ruchu są nadrzędne i to one, a nie linia miejsca parkingowego wyznaczonego przez miejskich urzędników, decydują o tym, czy kierowca zasłużył na mandat, czy też nie. Niestety, nie wyjaśniono nam, dlaczego miasto wyznaczyło miejsce parkingowe tak, że korzystający z niego kierowcy łamią przepisy, czyli w miejscu, w którym parkowanie jest zabronione.

A może jest to próba podwójnego wydrenowania kieszeni kierowcy? W końcu pierwszy raz płaci on za postój, a po raz drugi może zostać ukarany przez straż miejską, która jest formacją utrzymywaną przez władze Katowic.

tb, moto.wp.pl

_ Zdjęcia mają charakter wyłącznie ilustracyjny. Zamieszczone teksty nie dotyczą osób umieszczonych na zdjęciach. _

Znajdź samochód swoich marzeń w najniższej cenie!