Samochody sprowadzane z USA dzięki niskiemu kursowi dolara są znacznie tańsze od kupowanych w Polsce. Wkrótce może się to zmienić za sprawą nowych przepisów o homologacji. Ministerstwo Infrastruktury chce zmienić przepisy o dopuszczeniu pojazdów do ruchu. Przygotowało projekt odrębnej ustawy (dzisiejsze przepisy poświęcone tym sprawom mają być wyjęte z kodeksu drogowego). Zmiany są wręcz rewolucyjne. Problem jednak w tym, że część z nich uderzy po kieszeni zarówno przedsiębiorców z branży motoryzacyjnej, jak i samych kierowców.
Przepisy, które właśnie wróciły z konsultacji społecznych budzą kontrowersję. Krytykowana jest zwłaszcza propozycja wprowadzenia dla osób fizycznych obowiązkowej homologacji aut sprowadzanych z USA.
- W praktyce oznacza to cenę samochodu wyższą mniej więcej o 5 tys. EUR - podkreślają właściciele komisów. Przy tak niskim kursie dolara chętnych na kupno amerykańskich samochodów stale przybywa. To, jak twierdzi Bogdan Górnik, właściciel jednego z większych komisów, 90% samochodów sprowadzanych spoza Unii Europejskiej. A na unijne auta takiej homologacji się nie wymaga.
- Myślę, że to nacisk grupy dilerów, którzy tracą klientów na naszą rzecz. Taki przepis wykończy małych importerów - dodaje Robert Kurpiński prowadzący komis.
Przeciwnicy dodatkowej homologacji twierdzą, że każde auto sprowadzone z Ameryki przed pierwszą rejestracją w Polsce i tak przechodzi drobiazgowe badania w stacji diagnostycznej, są one niemal identyczne z danymi zbieranymi na potrzeby homologacji.
Co bardziej przedsiębiorczy właściciele komisów wymyślili już, jak sobie poradzą nawet z dodatkową homologacją. - Ściągnie się auto np. na Litwę, stamtąd kupi i niepotrzebna będzie homologacja - mówią. Przepis, tak krytykowany, może się więc okazać nie aż taki straszny.
Źródło:Samar, Rzeczpospolita