Theissen powiedział, że zespół ogłosi decyzję w czwartek o 16 czasu Indianapolis, i dodał: - Robert nie odczuwa żadnych skutków ubocznych wypadku. Ostateczna decyzja należy jednak do lekarza FIA (Międzynarodowa Federacja Samochodowa).
Dziś o 16 polski kierowca będzie już po 25-minutowym teście przeprowadzonym przez lekarzy FIA. Test, czyli błyskawiczne opuszczenie bolidu, badania psychomotoryczne i wywiad medyczny, musi udowodnić, że niedzielna kraksa podczas Grand Prix Kanady nie zostawiła na polskim kierowcy żadnego śladu. Według Jacka Bartosia, członka komisji bezpieczeństwa FIA, ten test będzie właściwie formalnością - dowodzi tego wypuszczenie Kubicy ze szpitala po zaledwie 22 godzinach od wypadku. Bo to w montrealskim szpitalu Sacré-Coeur Robert przeszedł pomyślnie pierwsze medyczne testy.
Doktor Bernd Kabelka, cytowany przez "Bild" lekarz związany ze sportem motorowym, twierdzi jednak, że start w GP USA byłby bardzo ryzykowny dla zdrowia Polaka. - W razie ponownej kraksy Kubicy grożą ubytki psychomotoryczne, luki w pamięci i zaburzenia widzenia - mówi w niemieckim brukowcu Kabelka. - Uważam, że to wyjątkowo niebezpieczne startować zaraz po takim wypadku.
Podobnie wypowiada się były lekarz Formuły 1 profesor Sid Watkins.
Rok temu w Indianapolis razem ze swoim bolidem w powietrzu koziołkował kolega Kubicy z zespołu Nick Heidfeld. - Pierwszy i mam nadzieję ostatni raz w karierze - powiedział w środę Niemiec.
Jeśli Kubica przejdzie pomyślnie czwartkowe badania, wystartuje w bardzo specyficznym wyścigu Formuły 1. Jego część toczy się bowiem po fragmencie słynnego owalnego toru, na którym ścigają się kierowcy w jednym z największych klasyków sportu motorowego - Indy 500. Pod koniec owalnego fragmentu bolidy rozwijają tam niebotyczne 343 km/godz., czyli drugą największą prędkość w F1 po włoskim torze Monza (360 km/godz.). Jest to jedyny tor, gdzie silniki pracują na pełen gaz przez bardzo długie dla nich 24 sekundy. Podczas wyścigów na tym torze dochodzi czasem do wypadków.
_ rel="nofollow">Więcej w "Gazecie Wyborczej" _Więcej w "Gazecie Wyborczej"