Unia Europejska chce jeszcze ostrzejszych limitów CO2. To kurs na samochody elektryczne
Elektryczne samochody uważane są za najbliższą przyszłość motoryzacji. Zmotoryzowani podchodzą do nich jednak z dużą rezerwą. Wiele wskazuje na to, że mimo to niebawem będziemy musieli je kupować po prostu dlatego, że będziemy mieć niewielki wybór. Wszystko przez limity CO2.
Gra na prąd
Komisja Środowiska Parlamentu Europejskiego zaproponowała nowe limity emisji CO2 we flotach pojazdów oferowanych przez producentów działających na terenie UE. Zgodnie z tą propozycją do 2025 r. miałaby ona zostać obniżona o 20 proc., a do 2030 r. o 45 proc. To znacznie twardsze warunki od przedstawionych wcześniej przez Komisję Europejską, która obstawała za spadkiem emisji CO2 o 15 proc. do 2025 r. i 30 proc. do 2030 r. Co to oznacza w praktyce?
Jak już wcześniej ustalono, do 2021 r. emisja CO2 dla floty pojazdów ma wynieść 95 g/km. Ilość wytwarzanego przez silniki dwutlenku węgla jest bezpośrednio związana ze spalaniem. W przypadku silników benzynowych 95 g CO2 na km przekłada się na średnią konsumpcję na poziomie 4,1 l/100 km. W przypadku diesli będzie to 3,6 l/100 km. Jeśli restrykcyjna propozycja Komisji Środowiska zostanie zaaprobowana, Średnie spalanie samochodu spełniającego normy w 2025 r. musiałoby wynieść 3,3 l/100 km w przypadku auta benzynowego i 2,9 l/100 km w przypadku diesli. W 2030 r. musiałoby to być 2,2 l/100 km dla aut benzynowych i 2,0 l/100 km dla diesli.
Oczywiście takich rezultatów nie da się osiągnąć, dysponując jedynie samochodami o konwencjonalnym napędzie. W praktyce oznacza to, że producenci będą musieli mocno zmodyfikować swoją gamę, włączając do niej jak najwięcej modeli o napędzie elektrycznym lub hybrydowym typu plug-in. Kłopot w tym, że jak na razie klienci ich nie chcą.
Jak nie przekonać, to zmusić
Aktualnie na Starym Kontynencie łączna sprzedaż samochodów o napędzie elektrycznym i hybryd typu plug-in wynosi, jak wynika z danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA), 1,75 proc. Dynamika sprzedaży takich samochodów jest imponująca - w drugim kwartale 2018 r. wyniosła +48 proc. Nie zmienia to jednak faktu, że samochody ładowane z gniazdek wciąż są maleńkim wycinkiem motoryzacyjnego tortu, propozycją dla nielicznych.
By spełnić założenia obniżonej emisji CO2 dla floty pojazdów, sprzedaż samochodów zeroemisyjnych i niskoemisyjnych, czyli hybryd typu plug-in, w 2020 r. będzie musiała wynosić 20 proc. i aż 40 proc. w roku 2030. Producenci samochód zrobią wszystko, żeby to się udało, bo kary za przekroczenie limitu są słone. Marka, która nie osiągnie celu, będzie musiała płacić ustaloną kwotę za każdy gram przekroczenia normy za każdy zarejestrowany samochód. Od 2019 r. prawdopodobnie będzie to 95 euro.
Dla przykładu, gdyby Volkswagen, który w 2017 r. sprzedał w Europie 3,6 mln samochodów, przekroczył normę tylko o 1 g, musiałby zapłacić 342 mln euro kary. Łatwo wyobrazić sobie, o jakie kwoty będzie chodzić, jeśli producent rozminie się o kilkanaście g/km. Jeśli nowe limity zostaną uchwalone, to producenci będą musieli rezygnować z tradycyjnych aut, by uniknąć drakońskich kar.
Koniec spalin
Jak szacują specjaliści, w 2030 r. sprzedaż samochodów z silnikiem Diesla ma osiągnąć około 9 proc. Znacznie wolniej będzie maleć zainteresowanie samochodami benzynowymi, ale i te w 2030 roku mają stanowić tylko 25 proc. sprzedawanego wolumenu pojazdów osobowych. Pozostałą część sprzedaży będą stanowić auta niskoemisyjne. Aż 28 proc. rynku mają przejąć samochody hybrydowe. W 18 proc. rynek wypełnią hybrydy typu plug-in, czyli umożliwiające ładowanie auta z gniazdka i - przy dzisiejszych konstrukcjach - przejechanie około 50 km. Pozostałe 20 proc. ma należeć do samochodów elektrycznych. Oznacza to, że w 2030 roku samochody wykorzystujące silniki elektryczne (w tym hybrydy) będą stanowić 66 proc. sprzedawanych pojazdów.
Wygląda na to, że Unia Europejska określiła już najbliższy kierunek rozwoju przemysłu samochodowego. Dla zmotoryzowanych w Polsce może być to duży problem, bo korzystanie z pojazdu elektrycznego jest nad Wisłą bardzo kłopotliwe. Przede wszystkim brakuje stacji ładowania. W 2017 r. rząd obiecywał zbudowanie 6 tys. takich obiektów do 2020 r. Ten sam rząd obiecywał jednak, że w 2018 r. na ulice wyjedzie polski samochód o napędzie elektrycznym.
Żródło: Automotive News Europe, Parlament Europejski