Test: Suzuki GSX-S1000 – japoński robot na kołach
Nowe Suzuki GSX-S1000 to prawdziwa rewolucja – ale tylko jeśli chodzi o stylistykę. Mocny naked z Japonii to z jednej strony sprawdzona i lubiana konstrukcja, a z drugiej wygląd, który wywołuje głośne komentarze.
Nowa generacja Suzuki GSX-S1000 wywołuje już wątpliwości przy tym, czy w pełni należy jej się miano nowej. Moim zdaniem tak, bo Japończycy przygotowali zupełnie nowy wygląd, a silnik nie tylko jest bardziej ekologiczny, ale też mocniejszy. Z drugiej strony te same zmiany techniczne wprowadzono w bliźniaczej Katanie, która jednak nie zmieniła stylistyki i tam raczej nikt nie mówi o nowym modelu. Niezależnie od naszej decyzji co do kwalifikacji nowego Suzuki GSX-S1000, jego wygląd wywołuje poruszenie.
A mi się podoba
Stylistykę Suzuki GSX-S1000 można nazwać kontrowersyjną. Mocny naked wygląda jak nic innego na drogach. Jest nowocześnie, a zarazem bardzo japońsko. Ostro, ale dziwnie. Chyba najlepszym skojarzeniem są tu japońskie kreskówki i komiksy. Motocykl ze swoimi licznymi przetłoczeniami, detalami, jaskrawymi naklejkami i oczywiście nietypowymi światłami przypomina roboty z mangi czy anime.
Transformer czy bojowy mech to skojarzenia, które mogą tłumaczyć wygląd Suzuki GSX-S1000. Oczywiście najbardziej dyskusyjnym elementem są przednie światła, które zapewne nie każdemu przypadną do gustu, ale ja mogę pogratulować Suzuki odwagi zaprojektowania motocykla, który wyróżnia się, zapada w pamięć i może się podobać. Tak, jest w wielu miejscach przerysowany, ale dzięki temu bardziej japoński, a całość pasuje do nieco szalonego streetfightera.
Motocykle tej klasy w swoim DNA mają zapisane bycie ekstremalnym i ostrym jak skalpel – również pod względem stylistyki. Suzuki GSX-S1000 już wyglądem musi pokazywać swoją niepokorną naturę i to właśnie robi. Zmiany stylistyczne pozwoliły też na jedno z usprawnień, jakim jest większy, mieszczący 19 l zbiornik paliwa.
Więcej ekologicznych koni
Drugą najważniejszą zmianą jest ta związana z silnikiem Suzuki GSX-S1000. Choć z grubsza jest to ta sama jednostka napędowa co wcześniej, to oczywiście musiała zostać dostosowana do normy Euro 5. I tu pojawia się niespodzianka – na ogół taka operacja wiąże się ze zmniejszeniem mocy, jednak okazuje się, że w japońskim silniku drzemał jeszcze dodatkowy potencjał i mocy nieco przybyło.
Jednostka napędowa to oczywiście typowo dla Suzuki czterocylindrowa rzędówka. Jej pojemność to 999 cm3, z których wyciśnięto 152 KM dostępne przy 11 000 obr./min. Maksymalny moment obrotowy natomiast wynosi 106 Nm przy 9250 obr./min. Może nie są to rekordowe wartości, ale dzięki nim GSX-S1000 jest jednym z mocniejszych nakedów na rynku. Co najważniejsze – jeśli ktoś nie patrzy na liczby, to nie będzie miał na co narzekać. Zapas mocy jest spory i pozwala na naprawdę dynamiczną jazdę.
Był czas na dopracowanie szczegółów
Jak już wspomniałem pod niezwykłym nadwoziem kryje się dobrze znany motocykl, który cechuje się tym, czym praktycznie wszystkie modele Suzuki – pewnym konserwatyzmem, ale dzięki temu wyjątkowym dopracowaniem. GSX-S1000 nie jest motocyklem sportowym ze zdjętymi owiewkami, tylko pełnokrwistym miejskim nakedem, który też chętnie zagości na krętych bocznych drogach lub na ciasnym torze wyścigowym.
Topowy "golas" z Hamamtsu wyposażony jest w regulowane z przodu i z tyłu zawieszenie, które skręca nieco w kierunku twardej charakterystyki, ale przy tak dynamicznym i mocnym motocyklu jest to dokładnie ten poziom, jakiego trzeba. Nadal nie spowoduje bólu kręgosłupa podczas jazdy po nierównościach, ale zapewnia pewność przy dynamicznej jeździe.
To wszystko potęguje najważniejsza cecha oczekiwana od wszystkich nakedów – Suzuki GSX-S1000 chętnie i szybko zmienia kierunki jazdy. Coś, co w maszynach tego typu powinno być oczywiste, w klasie najmocniejszych, nieco cięższych i bardziej sportowych motocykli nie jest aż tak powszechne. Oczywiście z powodu sporego silnika mamy tu do czynienia z masą 214 kg, ale nie jest to zły wynik, a subiektywnie odczucia są jeszcze bardziej pozytywne.
Przy okazji nowego wyglądu Suzuki GSX-S1000 zadbano o ergonomię. Kierownica jest o 23 mm szersza, a znajdujące się na wysokości 810 mm siedzenie wyróżnia się już na pierwszy rzut oka. Jego kształt z wąskim przodem zapewnia dobrą kontrolę nad motocyklem, a dzięki szerszemu tyłowi otrzymujemy komfort.
Nie tak nowoczesny, na jaki wygląda
Suzuki GSX-S1000 wygląda jak maszyna z przyszłości, ale trzeba pamiętać, że dziś nowoczesne wrażenie zapewnia elektronika. Natomiast w tym przypadku mamy do czynienia z ładnym i czytelnym, ale trochę już przestarzałym monochromatycznym wyświetlaczem.
Wygrać ceną i mnogością wersji
Kolejną cechą charakterystyczną dla dzisiejszych motocykli Suzuki jest to, że za pewną prostotą i brakiem nowoczesnych wodotrysków idzie niska cena. I tak też jest w przypadku GSX-S1000, które kosztuje 56 900 zł, czyli o ok. 8000 zł mniej niż oferująca 165,9 KM Yamaha MT-10.
Suzuki ma jeszcze jedną broń w walce z konkurencją. A raczej całą zbrojownię, bo GSX-S1000 ma kilka innych wersji. Jedną z nich jest Suzuki GSX-S950, czyli wersja z silnikiem ograniczonym do 95 KM (które dodatkowo można czasowo zmniejszyć o połowę dla posiadaczy prawa jazdy kategorii A2). Jest też wspomniane już Suzuki Katana, które też już przeszło te same zmiany techniczne, ale ma wygląd nawiązujący do kultowego motocykla z lat 80.
I wreszcie najnowszy punkt w gamie, a zarazem najciekawszy – Suzuki GSX-S1000GT. Jest to odmiana turystyczna, która może być wyposażona w dopasowane do nadwozia kufry. Jednak można ją też po prostu traktować jako GSX-S1000 z owiewkami i bardziej konserwatywnym wyglądem. Więc osoby, którym nie podoba się stylistyka tego japońskiego nakeda, mają alternatywę.
Suzuki GSX-S1000 to motocykl dla poszukujących mocnego i zwinnego nakeda, którzy są w stanie zrezygnować z kilku nowinek technicznych na rzecz niższej ceny.