Test: BMW G 310 GS - taki mały może GS-em być
Masz już prawo jazdy i nie możesz doczekać się nabijania kilometrów po całej Polsce? Oferta małych motocykli klasy adventure jest, no cóż, mała, ale BMW jest w stanie zaoferować w tym segmencie GS-a, który ma silnik o pojemności 310 cm3. Ile w nim prawdziwego podróżnika?
Przyglądając się motoryzacyjnemu krajobrazowi Polski można dojść do wniosku, że jeśli motocykl, to tylko potężny GS, a później… długo, długo nic. Spory i ciężki jednoślad z głowicami służącymi jako gmole nie jest najlepszym pomysłem dla początkującego jeźdźca. Sama oferta importerów też nie rozpieszcza – jeśli już kupować motocykl w Polsce, to jak największy i jak najbardziej "wypasiony". Znalezienie czegoś poniżej 600-700 cm3 ogranicza się do kilku modeli rozsianych po różnych segmentach.
Na szczęście w tym rozumowaniu pojawiają się pierwsze pęknięcia, a oferta powoli rośnie. W klasie adventure pojawiły się m.in. chińskie Voge czy Zontes, a i BMW ma w ofercie G 310 GS, który produkowany jest w indyjskich zakładach TVS. No dobrze, ale co ma tak naprawdę wspólnego z dużym GS-em?
Tak naprawdę – niewiele. Zapomnijcie o takich gadżetach jak ustawienia trybów jazdy, podgrzewanie siedzeń czy chociażby manetek, podnoszonej szybie, centralnej stopce czy połączeniu USB (no dobrze, to jest akurat na liście akcesoriów). Tak naprawdę otrzymujemy sprzęgło antyhoppingowe (nie zrobimy sobie kuku przy szybkiej redukcji), podstawkę pod kufer i tylne zawieszenie ze wstępnym ustawieniem napięcia sprężyny.
No dobrze, tak naprawdę G 310 GS to coś więcej niż naked z dołożonym dziobem. Platforma produkowana jest w Indiach, ale motocykl daje się poznać jako pełnoprawne BMW, z wysoką jakością wykonania. Szkoda tylko, że przed oczami mamy przyklejony na siłę ekran LCD. Stylistyka – zwłaszcza z odlewanymi, aluminiowymi felgami nie każdemu przypadnie do gustu, ale od razu widać, że mały GS chce poszaleć w błocie.
Na to pozwala mu przede wszystkim zawieszenie o skoku wynoszącym 180 mm, które nie tylko całkiem nieźle sprawdzi się poza asfaltem (dopóki nie skaczecie), a na asfalcie okaże się zaskakująco wygodne. To najważniejsza różnica względem nakeda (gdzie do dyspozycji mamy 140/131 mm) i chyba najbardziej wskazująca na jego pokrewieństwo z rodziną GS. Dodajmy do tego wygodną, wyprostowaną pozycję (i opcjonalne siedziska dla niższych jeźdźców) i okaże się, że G310 GS jest naprawdę niezłym kandydatem na pierwszy motocykl.
Tym bardziej, że waży tylko 170 kg, więc łatwo można go podnieść w razie pomyłki. Poza asfaltem najbardziej można wyczuć cywilny charakter opon. Asfalt, niegroźne szutry, drogi polne – tu radzą sobie całkiem nieźle. W jakichkolwiek groźniejszych (czy wilgotniejszych) warunkach nie dają sobie rady. Jeśli zamierzacie bardziej szaleć, ten element powinien być wymieniony jako pierwszy.
Sam silnik nie pozostawia sporo do życzenia. Oczywiście nie jest to bokser, a zaledwie zwykła jednostka jednocylindrowa mająca 313 cm pojemności. 34 KM może nie robią wrażenia, ale pozwalają na sensowną jazdę w mieście (nawet z nieco większym obciążeniem) i utrzymywaniem prędkości na poziomie 120 km/h. Już w okolicach 6 tys. obrotów jednostka budzi się, ale w dłuższych i szybszych trasach irytować mogą wibracje przenoszone na podnóżki.
Tak jak duży GS okazuje się być w miarę uniwersalnym sprzętem, tak i mały, indyjski G310 GS też doskonale sprawdza się w wielu scenariuszach. I co ważniejsze, robi to za ułamek ceny – za minimum 26 500 zł (R1250 GS to koszt prawie 80 tys. zł!). G310 GS jest mniejszy, prostszy, ale tak samo nastawiony na nabijanie kilometrów jak większy brat.