Wyprawa na motocyklu elektrycznym? Ewan McGregor udowodnił, że jest (prawie) możliwa
Ja bardzo lubię napęd elektryczny. Komfort i przyspieszenie, jakie daje motocykl na prąd, są niesamowite. Jednak wiem, że jest to maszyna do miasta. Dalsza wyprawa na elektrycznym jednośladzie to ogromne wyzwanie. Po obejrzeniu "Long Way Up" z Ewanem McGregorem już wiem, jak duże.
Ewan McGregor jest nie tylko aktorem znanym z "Trainspotting" czy "Gwiezdnych wojen", ale też od młodych lat zapalonym motocyklistą. W 2004 ze swoim przyjacielem (również aktorem) Charleyem Boormanem na dwóch kołach pojechał z Londynu do Nowego Jorku przez Azję. Trzy lata później obaj ze Szkocji dotarli do RPA. Po kilkunastu latach przerwy postanowili odbyć trzecią wspólną wyprawę – z Ziemi Ognistej na południu Ameryki Południowej do Los Angeles. Jednak tym razem zdecydowali się to zrobić na motocyklach elektrycznych.
Harley-Davidson przygotował dla nich dwa specjalnie zmodyfikowane egzemplarze (wtedy jeszcze przedprodukcyjne) modelu LiveWire, ale od samego początku było wiadome, że podróż przez często mało zamieszkane tereny będzie problemem. Motocykle elektryczne sprawdzają się w miastach, gdy pokonuje się co najwyżej ok. 150 km dziennie i ma się możliwość ładowania ich każdej nocy. W takich sytuacjach elektryk pokazuje wszystkie swoje zalety i nie ujawniają się jego największe wady – mały zasięg i długi czas ładowania.
Pierwsze odcinki "Long Way Up" sprawiają wrażenie, że nie ogląda się programu podróżniczego, tylko serial o problemach z ładowaniem motocykli. W ramach przygotowań do wyprawy firma Rivian (która dostarczyła ekipie filmowej dwa swoje prototypowe elektryczne pick-upy R1T) zorganizowała montaż sporo ponad 100 ładowarek na trasie, którą mieli jechać McGregor i Boorman. Przypominało to trochę kładzenie torów przed jadącym pociągiem, ale z drugiej strony tory te zostaną już na dłużej i mogą służyć kolejnym podróżnym.
Chyba największym przeciwnikiem podróżników były niskie temperatury – w czasie wyprawy "Long Way Up" w Ameryce Południowej kończyła się zima i dalej w nocy pojawiały się przymrozki. W efekcie nie raz motocykle w ogóle nie chciały się ładować, a zasięg przy takich temperaturach znacząco spadał. Doprowadzało to do sytuacji, w której motocykliści musieli wprowadzać swoje maszyny do budynków i tam podłączać je do prądu (jeśli w ogóle lokalna instalacja elektryczna na to pozwalała).
Pojawia się też pytanie, czy McGregor i Boorman nie zdecydowali się na elektryczne motocykle zbyt wcześnie. Z jednej strony częściowo osiągnęli swój cel, którym było pokazanie zalet takich jednośladów i udowodnienie, że jak się bardzo postara, to się da. Z drugiej strony doprowadzało to do takich absurdalnych sytuacji jak ładowanie harleyów ze spalinowego generatora prądu, co ekologiczne już nie jest. Podobnie można patrzeć na riviany, które mają świetną opcję ładowania podczas holowania – wystarczy pociągnąć samochód na linie, a generatory prądu uzupełnią energię w akumulatorach. Tylko w momencie, gdy takie holowanie odbywa się za ciągnikiem siodłowym, a do tego nie jest szczególnie efektywny sposób produkcji prądu, znowu jest to bardzo nieekologiczne.
Nie da się też nie odnieść wrażenia, że jazda w trasę motocyklem elektrycznym to ciągła obawa o zasięg, skupianie się na tym, strach przed rozładowaniem. Nie można po prostu wsiąść, zrelaksować się i jechać. Podczas swojej podróży McGregor stwierdza, że są oni pionierami. Przyznaje, że wyprzedzają swoje czasy i wiele jeszcze musi się zmienić, aby dało się w miarę normalnie podróżować motocyklami elektrycznymi. Można tu nawet znaleźć analogię do aut spalinowych. W końcu tak jak dziś brakuje punktów ładowania, tak 120 lat temu brakowało stacji benzynowych. Dalszy wyjazd (szczególnie z dala od cywilizacji) wiązał się z tym, że trzeba było wieźć paliwo ze sobą.
Z drugiej strony pozostaje pytanie, czy faktycznie uda się rozwiązać wszystkie problemy? Infrastruktura to jedno – ładowanie w domu, czy po prostu postawienie bardzo wielu ładowarek przy drogach nie powinno być większym problemem. Tak samo jest z kwestią zasięgu – coraz lepsze akumulatory na pewno wiele poprawią na tym polu. Pozostaje jednak czas ładowania. Nawet na najszybszych ładowarkach uzupełnienie energii zajmuje trochę czasu. Problemem są też niskie temperatury. I oczywiście ceny modeli elektrycznych.
To na pewno nie są rzeczy, które da się rozwiązać łatwo i szybko. McGregor i Boorman wymieniają zalety motocykli elektrycznych, jak ich przyspieszenie, brak wibracji, który przekłada się na świetny komfort tak potrzebny przy dłuższych wyprawach, a także na ciszę. Oczywiście (czy to w przypadku cruiserów, czy motocykli sportowych) wielu motocyklistów kocha dźwięk dobywający się z rur wydechowych ich maszyn, ale cisza pozwala się zrelaksować podczas jazdy czy posłuchać natury. Jest też kwestia ekologii. Tylko pytanie: czy to wystarczy, aby przekonać kierowców do pojazdów z wszystkimi wymienionymi wcześniej problemami?
Nie zapominajmy, że na początku XX w. elektryczne samochody były popularniejsze w wielu amerykańskich miastach właśnie dlatego, że korzystanie z nich było mniej problematyczne. Dopiero usprawnienie aut spalinowych (i wynalezienie rozrusznika) przechyliło szalę na ich korzyść. Zatem najskuteczniejszym sposobem na przekonanie do elektryków będzie uczynienie ich lepszymi od spalinowych. Aby nie były one cywilizacyjnym krokiem w tył – jakkolwiek to dziwnie w kontekście pojazdów elektrycznych postrzeganych jako coś nowoczesnego.
Na razie dalsze wyjazdy na motocyklach elektrycznych to może coś, co już jest możliwe, ale nadal wiąże się z dużymi niedogodnościami. Przy zasięgu na trasie wynoszącym sporo poniżej 200 km np. podróż z Warszawy do Gdańska oznaczałaby potrzebę odpowiedniego planowania, przynajmniej dwóch dłuższych przerw na ładowanie akumulatorów (plus trzeciego uzupełniania energii po dojeździe na miejsce). Oczywiście można też zapomnieć o jeździe 120 km/h na drodze ekspresowej, gdyż to zużyłoby jeszcze więcej energii. Zatem bez problemu wycieczka wydłuży się dwukrotnie.
To, jak jazda motocyklem elektrycznym wpływa na postrzeganie podróży, idealnie obrazuje scena z "Long Way Up", w której Ewan McGregor oglądając obraz w Ekwadorze zwrócił uwagę tylko na wtyczkę namalowaną w rogu. Ja jednak trzymam kciuki, aby wszystkie te problemy udało się rozwiązać, tak jak 100 lat temu rozwiązano je dla pojazdów spalinowych. Tym bardziej, że jak chyba każdy, kto miał okazję jeździć motocyklem elektrycznym, wiem, jak jest to przyjemne i jak dużo frajdy dostarcza.
Sam serial "Long Way Up" wyprodukowany przez dla Apple TV+ mogę polecić każdemu fanowi motocykli i każdemu fanowi podróży. Każdy z tych dwóch grup znajdzie w nim coś dla siebie. Pierwsze odcinki pokazują głównie, jak wygląda wyprawa na elektrycznych jednośladach, a z czasem serial bardziej staje się pamiętnikiem z wyjątkowej podróży McGregora i Boormana.