Używane, tanie auto z zachodu może cię kosztować więcej niż myślisz
W Komisji Europejskiej coraz częściej słychać donośne głosy, że auta na olej napędowy nie mają przyszłości. Sądy uznają, że miasta mają prawo zakazywać takim pojazdom wjazdu do centrów. A wiele lokalnych władz deklaruje wprost: „chcemy całkowicie wyeliminować diesle z naszych ulic”.
To nie były dobre lata dla ropniaków. Po aferze „dieselgate”, która wybuchła jesienią 2015 r. zaczęto głośno oskarżać je o to, że zanieczyszczają powietrze, trują nas i są powodem wielu chorób - np. astmy wśród dzieci.
Jako pierwsze zareagowały niektóre koncerny samochodowe – Renault, Porsche, Nissan, Fiat i Toyota zapowiedziały, że kończą z produkcją samochodów osobowych napędzanych olejem napędowym. Ta ostatnia zrobi to już w tym roku. A należąca do koncernu luksusowa marka Lexus ma to już za sobą – ostatnie auto z dieslem z jej taśm zjechało pięć lat temu. I nikt po nim nie płacze, bo Japończycy z sukcesem wypełnili lukę znacznie bardziej ekologicznymi, oszczędnymi i cichymi hybrydami.
Konsekwencje afery dieselgate
Do tej pory politycy głównie biernie obserwowali, w którym kierunku potoczy się publiczna dyskusja na temat samochodów na ropę. Jeżeli działali, to raczej w myśl zasady „wilk syty i owca cała”. Nie chcieli uderzać w koncerny zatrudniające tysiące ludzi i płacące miliardy euro podatków. Było to szczególnie nieopłacalne, np. dla niektórych niemiecki landów, które mają udziały w, dla siebie lokalnych, lecz z handlowego punktu widzenia globalnych firmach motoryzacyjnych.
Jednocześnie jednak, politycy musieli w końcu uznać, że zdrowie obywateli i czystość powietrza leżą im na sercu. Efektem tego były nie tylko kolejne zaostrzenia norm emisji spalin ale i nowy rodzaj testów, jakim poddawane są auta – WLTP zamiast NEDC. Ma on być bardziej wiarygodny, a zużycie paliwa i emisja spalin bliższe rzeczywistości.
To jednak nie zamknęło ust przeciwnikom diesla i politycy zostali zmuszeni do tego, by głośniej wyrazić swoje zdanie. Najodważniej wypowiedziała się na ten temat europejska komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług Elżbieta Bieńkowska.
Niespełna miesiąc temu oświadczyła wprost: „Auta z silniami diesla są skończone. To technologia przeszłości i muszą całkowicie zniknąć z rynku”. Przyznała też, że afera Dieselgate miała ogromny wpływ na „emocje społeczne wokół emisji i czystości aut”. Dosłownie dwa tygodnie później Bieńkowska zganiła polskie władze za to, że jako jedne z nielicznych w całej Europie nie podjęły żadnych działań w związku z Dieselgate.
Lokalne władze idą jeszcze dalej. Już nie tylko głośno mówią o zagrożeniach płynących z użytkowania samochodów na olej napędowy, ale podejmują pierwsze konkretne kroki. Pod koniec maja tego roku niemiecki Hamburg wprowadził zakaz poruszania się dieslami po ścisłym centrum miasta.
W zasadzie z dnia na dzień informujące o tym znaki stanęły przy dwóch ulicach w centrum. Magistrat zapowiada, że to dopiero początek – strefa wolna od diesli ma być stopniowo powiększana. Podobne kroki już planują inne metropolie, szczególnie te mające problem z zanieczyszczeniem powietrza: Monachium, Stuttgart, Hamburg, Bonn czy Dusseldorf. We Francji takie regulacje ma wprowadzić, położony w niecce i duszący się od spalin Paryż, który do 2030 ma zamiar całkowicie wygonić pojazdy spalinowe z centrum miasta.
Do działania zachęcił lokalne władze Sąd Federalny w Lipsku, który 28 lutego tego roku orzekł, że niemieckie miasta mają pełne prawo wprowadzać zakaz wjazdu (i to natychmiastowy!) dla diesli starszego typu. Co więcej, organizacje zrzeszające ekologów mogą pozywać władze miast za niedotrzymanie europejskich norm czystego powietrza. I niektóre już zapowiedziały, że to zrobią. Presja jest zatem ogromna.
Jak już wspominałem, nie tylko Niemcy mają kłopot z dieslami (po tamtejszych drogach jeździ 15 mln aut osobowych z takimi motorami, a tylko niespełna 2 mln spełnia normę Euro 6). Problem dostrzegają również inne państwa i miasta na całym świecie. Podczas ubiegłorocznego szczytu C40 (spotkanie burmistrzów 40 największych metropolii na świecie) zgodzono się jednogłośnie, że zanieczyszczenia emitowane przez samochody będą w najbliższych latach jedną z podstawowych kwestii do rozwiązania.
Władze Madrytu, Aten i... Mexico City szybko przeszły od słów do czynów – wspólnie zapowiedziały, że wprowadzą zakaz wjazdu dla aut z dieslami. Termin graniczny: 1 stycznia 2025 r. Ale niewykluczone, że stanie się to szybciej.
Polska - śmietnisko Europy
W świetle tego wszystkiego Polska musi być przygotowana na… duży napływ starych, używanych diesli w najbliższych latach. Eksperci już ostrzegają, że jeżeli wiele niemieckich miast spełni swoje obietnice i ograniczy ruch auta na olej napędowy to właściciele zaczną się ich pozbywać.
Wiele z tych aut, sprzedawanych po atrakcyjnych cenach, trafi nad Wisłę, gdzie nie obowiązują żadne lokalne ograniczenia dotyczące emisji, a badania techniczne aut są często fikcją. Jeżeli legislacja się szybko nie pojawi, a przepisy i ich egzekwowanie nie zostanie zaostrzone, to niedługo nasze miasta będą miały jeszcze większy problem ze smogiem.
Będziemy jeszcze bardziej narażeni na choroby powodowane przez szkodliwe tlenki azotu i sadzę znajdujące się w spalinach diesli itp. To właśnie pyły zawieszone powodują, że nasze przeciwciała, zaangażowane w usuwanie ich z krwiobiegu, wystawiają nas niejako na różne inne infekcje. Chyba więc nadszedł najwyższy czas, by zadać sobie poważne pytanie o to, co jest cenniejsze: tanie auto, którego na zachodzie nikt już nie chce, czy zdrowie nasze i naszych dzieci. Jeśli to nie przemawia do potencjalnych właścicieli tego typu aut, jest jeszcze jeden argument. Gdy wreszcie zostaną wprowadzone w Polsce regulacje lokalne, mogą oni zostać z problemem, którego dopiero co pozbyli się zachodni sąsiedzi.