O ile zobaczenie guźca jest sprawą prostą - wystarczy włączyć telewizyjny program przyrodniczy i czekać na reportaż z Afryki - o tyle z Yeti problem przedstawia się znacznie poważniej. Nikt go nigdy nie widział, a jego wyobrażenie wykreowali naukowcy wespół z mediami. Na szczęście życie ułatwili nam czescy marketingowcy nazywając swojego jedynego crossovera Yeti. Udało nam się zatem wprowadzić plan zawarty w tytule w życie i wyruszyć w kierunku Czarnego Lądu.
Za cel obraliśmy Namibię, do której dotarliśmy drogą lotniczą w niecałe 20 godzin. Ponad 10 tysięcy kilometrów musiały przemierzyć także Skody z uwagi na brak oficjalnego przedstawicielstwa w powyższym kraju. Siedem pachnących świeżością crossoverów przypłynęło statkiem wprost z Niemiec i czekało na niełatwe wyzwanie. Dystans 1500 kilometrów po nieutwardzonych gruntach i niedostępnych dla zwykłych pojazdów szlakach, znikoma ilość dróg asfaltowych i ryzyko błyskawicznego uszkodzenia auta przez kamienie wyskakujące spod kół z dużą prędkością. Takie warunki wymusiły na organizatorach wprowadzenie kilku modyfikacji.
Zamontowano wytrzymałą płytę ochraniającą silnik i inne podzespoły narażone na kontakt z podłożem, a do bagażnika dachowego przytwierdzono koło zapasowe - w standardowej konfiguracji w bagażniku znajdziemy zestaw naprawczy. Dodatkowo w pojazdach pojawiły się CB-radia gwarantujące stałą łączność w zasięgu kilkunastu kilometrów. Ku naszemu zdziwieniu, reszta elementów pozostała seryjna. Nastawy zawieszenia, prześwit, czy chociażby filtr powietrza niczym nie różniły się od oryginału. Tak przygotowanymi samochodami ze 170-konnymi jednostkami wysokoprężnymi sprzężonymi z manualnymi skrzyniami biegów i napędem na obie osie, wyruszyliśmy w podróż ze stolicy Namibii, Widhoek do oddalonego o 230 km Rostock Ritz Desert Lodge.
W tym miejscu warto napisać kilka słów o warunkach panujących w tym państwie. Jest to kraj o powierzchni dwukrotnie większej od Niemiec i ludności w liczbie nieznacznie przekraczającej 2 miliony, co daje około 2 osób na kilometr kwadratowy. W tym
południowoafrykańskim państwie widać naleciałości innych kultur wynikające wprost z historycznych zawirowań. Namibia, a właściwie Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia, od 1884 roku stanowiła niemiecką kolonię, której pozostałości są do dziś widoczne gołym okiem. W większych ośrodkach miejskich, a jest ich jak na lekarstwo, wiele jest ulic, sklepów i innych przybytków nazwanych nazwiskami przodków Angeli Merkel. Po kilkudziesięciu latach terytorium zajęły wojska południowoafrykańskie, oddając finalnie terytorium mandatowe w ręce RPA.
Namibijczykom dopiero w 1990 udało się odzyskać niepodległość i od tego momentu podróżowanie po tych opustoszałych terenach stało się stosunkowo bezpieczne. Kolejny atut dla globtroterów stanowi aktualny język urzędowy - angielski. Co prawda nie posługują się nim wszyscy mieszkańcy, jednak w większości sklepów i każdym hotelu, bez trudu uzyskamy nić porozumienia i zaspokoimy wszelkie swoje potrzeby.
Wróćmy jednak do naszej wyprawy i klimatyzowanych samochodów, które okazały się skutecznym schronem przed kilkudziesięciometrowymi chmurami kurzu i temperaturą zawierającą się w ciągu dnia w przedziale 20-27 stopni. Pewnie wielu ta informacja zdziwi, ale w czerwcu południową Afrykę opanowała zima. Nikt tam co prawda o śniegu nie słyszał, tym niemniej w nocy mogą pojawić się nawet lokalne przymrozki. To wymarzona pora roku do zwiedzania Namibii. Słońce nie jest przesadnie agresywne, a bezchmurne niebo nie zmoczy nas kroplą deszczu. Są miejsca, gdzie od kilkunastu miesięcy nie słyszano o opadach atmosferycznych, ale są też takie, w których ludzie zaczynają go doświadczać coraz częściej. Wynika to ze zmieniających się uwarunkowań klimatycznych, przekładających się bezpośrednio na korzystne zmiany w miejscowej florze. Tereny pustynne porastają nieśmiało roślinnością, natomiast opustoszałe koryta
wyschniętych rzek wzbierają po brzegi i niosą przez setki kilometrów tony błota. Taka sytuacja zastała tubylców w lutym tego roku. Przez Namibię przechodziły ściany deszczu uniemożliwiając wręcz jazdę. Właśnie dlatego warto przemierzać wyludnione przestrzenie w towarzystwie przewodnika.
Przemierzanie wyludnionego obszaru utrudniało szybko zachodzące słońce. O 17.30 sawanny spowijał mrok, a poruszanie się w tumanach kurzu stawało się niezwykle trudne. Błyskawicznie zapadająca noc równie dynamicznie ustępowała miejsca porannemu brzaskowi. Skoro świt wyprawialiśmy się do kolejnych punktów noclegowych. Przejeżdżaliśmy przez rezerwaty i parki narodowe, w których mogliśmy zaobserwować największe na świecie zróżnicowanie w faunie. Dziesiątki gatunków ptaków, gepardy, żyrafy, hipopotamy, czy nosorożce, to tylko niektóre z atrakcji zapewnianych przez namibijskie płaskowyże. Oczywiście do specjalnie wydzielonych stref mogliśmy dostać się jedynie w towarzystwie pracownika parku i w odpowiednio przygotowanym do tego celu samochodzie. Roztaczający się tam krajobraz przypominał zoo. Z jedną różnicą. Zwierzęta w Afryce nie są trzymane w klatkach i stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo dla
nieodpowiedzialnych osób. Do najgroźniejszych należą hipopotamy. To właśnie one, a nie lwy zabijają najwięcej osób na Czarnym Lądzie w skali roku.
Dystans objazdowej wyprawy po bezdrożach Namibii przekroczył 1500 kilometrów. Delikatnie uterenowione Skody poruszały się po zdradliwych piaskach, bezkresnych szutrach i czasem po utwardzonych szlakach wylanych asfaltem. Do tego należy doliczyć przeprawę przez księżycową dolinę obfitującą w niespodzianki w postaci okazałych kamieni i na tym właściwie możemy zakończyć wyliczanie drogowych trudności.
Czeskie crossovery dzielnie znosiły wszelkie nierówności i potworne ilości kurzu. Poza pękniętą szybą, żadnemu z siedmiu egzemplarzy nic złego się nie przytrafiło. Kilkusetkilometrowe dzienne przebiegi nie męczyły, natomiast auta zapewniały godziwe warunki podróży. Zaskakująca okazała się monotonna jazda po sporych rozmiarów ubytkach w luźnej nawierzchni. Zawieszenie nie protestowało i nie ograniczało wygody nawet podczas większych prędkości przejazdowych. W bardziej wymagające tereny się nie
zapuszczaliśmy, gdyż żaden z przedstawicieli tego segmentu nie podołałby wyzwaniu. Niemniej jednak powinniśmy pogratulować Yeti wytrzymałości i stwierdzić, że auto zdało na piątkę egzamin z wyprawy po bezdrożach Namibii.
Piotr Mokwiński
tb/