Witamy w kolejnej odsłonie naszego, mocno subiektywnego przeglądu tygodnia. Z premedytacją nie piszemy o wielu rzeczach, a o niewielu piszemy. Mimo tego filtru o niewiadomych wytycznych, tym razem przeczytacie o tym, jak ciężko namówić amerykanów na małe auto oraz o sensie przeszukiwania starych i zamkniętych od lat stodół i garaży.
Nie sposób jednak pominąć ważną premierę ostatniego czasu. Chodzi o najnowsze BMW serii 3 o oznaczeniu F30. Samochód, w porównaniu do odchodzącej w szereg używek sprowadzanych z Niemiec, wygląda bardzo dostojnie. Wyważone linie i świetne proporcje nadwozia skutecznie zacierają wspomnienie po niektórych projektach Pana Chrisa Bangle'a, zwłaszcza poprzedniego modelu 6.
Maniacy marki nie szczędzą jednak słów goryczy pod adresem inżynierów odpowiedzialnych za jednostki napędowe samochodu. Zdają się wręcz wołać o pomstę do nieba, za brak porządnego silnika benzynowego. Choć najnowszy motor BMW 335i prezentuje się świetnie, to jest to topowa i jak na razie jedyna wersja z "sześciocylindrowcem" pod maską. Wszystkie pozostałe motory, to już czterocylindrowe jednostki - w najlepszym wypadku z turbinami. A co z dieslami? One się nie liczą, jak mówią fani BMW.
Z dziennikarskiego obowiązku musimy wspomnieć o jeszcze jednym aucie - najnowszym Volkswagenem Beetle. Marek sprawdził, jak samochód jeździ po drogach w odległym Meksyku. Sztywne zawieszenie i dynamiczne silniki "testówek" nie miały kłopotu z dziurawymi, jak polskie drogami. Samochód całkiem urodziwy i zdecydowanie bardziej "męski" od poprzednika. Podobnie jak w przypadku BMW pojawiają oczywiście się głosy zatwardziałych miłośników Garnbusa, którzy przeklinają konstruktorów nowego auta, do trzeciego pokolenia wstecz.
Skoro tak przy samochodach jesteśmy, z ciepłego Meksyku przenosimy się do znacznie chłodniejszej północnej Europy, a dokładniej do Szwecji. Skandynawscy inżynierowie szykują się by dołączyć do elitarnego klubu proekologicznego stworzonego przez konstruktorów z Francji. Chodzi o połączenie silnika wysokoprężnego z elektrycznym. Francuzi niedawno pokazali model 3008 HYbrid4. Aby być krok przed nimi, spece z Volvo do napędu dodali możliwość ładowania baterii z gniazdka i tak powstał Volvo V60 Pug-In, który trafi do sprzedaży w przyszłym roku.
Dlaczego jest taki wyjątkowy? Otóż przy tym, że będzie delikatnie obchodził się z przyrodą, to jeszcze zadba o portfel właściciela - przynajmniej podczas wizyt na stacji benzynowej. Przy 285 KM - połączona moc pięciocylindrowego silnika diesla 2,4 l i motoru elektrycznego - Volvo v60 Plug-In ma spalać zaledwie 1,9 l/100 km. A to już całkiem nieźle, bo francuzi podają, że ich 3008 HYbrid4 potrzebował około 3,8 l oleju napędowego na każde 100 km. Czy to dobra droga? Cóż, Szwedzi ponoć jak nikt inny, znają się na czystym środowisku.
Ekologie lubią również amerykanie - to tam, jeszcze do niedawna, Prius sprzedawał się najlepiej. Jednak mieszkańcy tego "wyjątkowego kraju" - jak mówią i myślą o USA sami obywatele - cały czas nie mogą zrozumieć europejskiego fenomenu małych samochodów z niewielkimi silnikami pod maską. Z tego powodu Chevrolet wpadł ostatnio na szalony pomysł reklamowania modelu Sonic - u nas to Aveo.
Spece od sprzedaży wymyślili bowiem, że takie auto idealnie nadaje się dla początkujących kierowców. Idąc tym tropem, doszli do wniosku, że przecież początkujący kierowca, to młody kierowca, głodny mocnych wrażeń. Z tego powodu opracowali ciekawą kampanię reklamową. Samochód podobnie, jak młodzi kierowcy, musi lubi sporty ekstremalne. Zapewne dlatego biedni Chevrolet Sonic musiał wyskoczyć z samolotu. Kolejnym zadaniem, jakie musiało wykonać nowe auto Chevroleta, był skok na bungee.
O tym, że miejskie auto Chevroleta czeka całkiem trudne zadanie, mogą świadczyć wyniki sprzedaży Fiata 500, z których Włosi wcale nie byli zadowoleni. Cóż, bądźmy dobrej myśli i trzymajmy kciuki za niewielkie Sonica. Czemu zapytacie? Jeśli Amerykanie przekonają się do niewielkich aut z małymi silnikami, będzie więcej paliwa do wyjeżdżenia w nieco bardziej spragnionych autach.
Na zakończenie wracamy znów na Stary Kontynent. Na południu Europy, w ogarniętej zamieszkami Grecji, w portowym mieście Pireus, niczym mityczne złote runo, znalazł się unikalny Mercedes-Benz 300SL z miękkim dachem. Aby było jeszcze ciekawiej, Criton Dilaveris - ostatni właściciel auta - kiedy umarł w 1972 roku, cały swój majątek pozostawił swemu ukochanemu miastu. Od tego czasu auto stało sobie spokojnie i kurzyło się w jednym z miejskich garaży.
Włodarze miasta, przyciśnięci kryzysem do ściany skutkami kryzysu, postanowili spieniężyć samochód. Z tej okazji zorganizowano aukcję. Doskonale zachowany 300SL został wystawiony za 250 tys. euro. Miejską kasę podratował nieco Rajn Hildebrandt z Niemiec, który za auto zapłacił 405 tys. euro. Nowy właściciel zapowiedział, że ma zamiar przywrócić auto do stanu fabrycznego. Jak zapewnia Hildebrandt, pracy jest niewiele - auto zachowało się w doskonałym stanie. Niestety władze miasta nie powiedziały, co mają zamiar zrobić z pieniędzmi zarobionymi na aukcji.
Choć o motosporcie nie piszemy, to warto wspomnieć, że obok Adama Małysza - naszej nowej gwiazdy rajdów samochodowych - jego szanowna małżonka i córka również mają zamiar nieco się pościgać. Trzymamy kciuki i trzymamy się dalej z dala od sportów samochodowych, bo nas nie stać.
WP: Jakub Wielciki